Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Publicysta "Polityki" namawia narodowo-konserwatywo-katolickie odłamy Polaków, by dokonali swoistego katharsis

Hanna Sowińska
Hanka Sowińska, autorka komentarza.
Hanka Sowińska, autorka komentarza. Jarosław Pruss
Publicysta "Polityki" namawia narodowo-konserwatywo-katolickie odłamy Polaków, by dokonali swoistego katharsis i powtarzali sobie słowa polskich biskupów z 1965 r. Myślę, że redaktor za bardzo się zagalopował.

Trwają obchody 75. rocznicy wybuchu II wojny. Wojny, za która odpowiedzialność spada w całości na Niemców - nie zaś na hitlerowców, nie na członków NSDAP czy nazistów, jak to ciągle jeszcze piszą nie tylko dziennikarze, ale także historycy.

Gdyby nie zbiorowa histeria, elegancko przez niektórych nazywana poparciem dla Adolfa Hitlera, w jaką popadły miliony Niemców wierzących w swojego WODZA, pewnie do konfliktu na taką skalę by nie doszło. Ale 1 września był, jest i pozostanie haniebną datą w dziejach naszych zachodnich sąsiadów, czy to się samym Niemcom podoba czy nie.

Wiemy, że wiele czynią, by zdjąć z siebie całkowitą odpowiedzialność, za miliony ofiar oraz straty materialne (w przypadku zabytków, archiwaliów czy zbiorów sztuki - nie od odtworzenia), których wartość jest tylko szacunkowa. Wiele czynią, by zdjąć ciążące na nich odium - i nie mam tu na myśli tylko głośnego w ostatnich latach skandalicznego filmu "Nasze matki, nasi ojcowie".

W ubiegłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że rząd pod wodzą Angeli Merkel ustanowił ogólnoniemiecki "Dzień pamięci o ofiarach ucieczek i wypędzeń" (pisaliśmy o tym na naszych łamach piórem red. Jacka Deptuły, a w dzisiejszym numerze o tym nowym święcie, a może raczej triumfie Eriki Steinbach z publicystą Adamem Krzemińskim rozmawia dziennikarka "Pomorskiej" Karina Obara).

Oto niezwykle istotny fragment:
Karina Obara: - (...)Niemcy pamiętają o swoich krzywdach, a zapominają o tym, co wyprawiali w Polsce.
Adam Krzemiński: - Ludzie zwykle mają na uwadze swoje krzywdy, a nie cudze. Ale akurat światowy "Dzień pamięci" skłania do wyjścia poza własny etnocentryzm. I ujrzenia wspólnoty losów ludzi siłą pozbawianych swoich małych ojczyzn lub zmuszanych - jak dziś w Iraku - do ucieczki przed ludobójczymi fanatykami. Nie ma różnicy w cierpieniu polskiej rodziny wypędzonej w 1939 przez hitlerowców z Bydgoszczy czy Torunia i rodziny niemieckiej wysiedlonej z tych samych miast sześć lat później - choć całkowicie odmienne są polityczne, kryminalne, moralne i metafizyczne konteksty obu aktów administracyjnych. Nasi nieprzejednani - bardzo często przecież narodowo-konserwatywni katolicy - powinni potykając się o problematykę niemieckich wypędzonych powtarzać sobie słowa polskich biskupów z 1965 roku: Przebaczamy i prosimy o przebaczenie. Bo po tej wojnie, również ofiary najazdu nie były w stanie zachowywać się jak anioły.

Zobacz także: Obchody rocznicy wybuchu II wojny światowej w Chojnicach [zdjęcia, wideo]
Nie sądzę, że red. Krzemiński nie znał konkretnych przypadków polskich rodzin, do których o godzinie 5 rano kolbami w drzwi "anonsowali" się niemieccy okupanci. Zapewne słyszał niejedną opowieść, jak to rodzina dostawała 5 lub 10 minut na spakowanie węzełków i opuszczenie mieszkania, w którym pozostawiała cały swój dorobek.

Czy w styczniu 1945 r. w takiej samej sytuacji byli Niemcy? No nie! Mogli spakować na wozy to co ich, i co zdobyczne! Jeśli ewakuowali się w ostatniej chwili to było to wyłącznie zasługą władz niemieckich, które do ostatniej chwili przeciągały ogłoszenie odwrotu z miast, miasteczek i wsi, które raczyli byli zająć w ramach szukania "przestrzeni życiowej".

Jeśli red. Krzemiński nie zna żadnej tragicznej historii, to przytoczę tylko jedną. Bogdań Raczkowski był do wybuchu wojny radcą budowlanym w mieście nad Brdą. To on projektował przestrzenny rozwój Bydgoszczy. Wraz z rodziną mieszkał w eleganckiej wilii na ulicy Asnyka. 2 września 1939 r. Raczkowscy zdecydowali się na opuszczenie miasta. Kiedy w końcu września wrócili, ich dom zajęty był przez SS. Namawiani przez miejscowych Niemców zaczęli się upominać, jeśli już nie o zwrot domu, to choćby najpotrzebniejszych rzeczy. Zajmujący ich willę funkcjonariusz SS umówił się z Raczkowskimi na 2 października. Przywitał ich z rozmachem - ulicę obstawili gestapowcy, którzy aresztowali Raczkowskiego i córkę Danutę. Dwa dni później wszelki ślad po nich zaginął.

Takich historii, tylko w Bydgoszczy, jest mnóstwo. Więc proszę pana Krzeminskiego, by nie zrównywał krzywd polskich ofiar i ich cierpienia, z tym, czego Niemcy doświadczyli. Trawestując Zofię Nałkowską "sami sobie zgotowali ten los".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska