Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rodziny rosyjskich jeńców w Toruniu

Adam Willma
Prof. Adamiszyn i Piotr Olecki na terenie dawnego obozu jenieckiego. Trudno znaleźć jakieś ślady, ale już sama obecość w tym miejscu powoduje wzruszenie
Prof. Adamiszyn i Piotr Olecki na terenie dawnego obozu jenieckiego. Trudno znaleźć jakieś ślady, ale już sama obecość w tym miejscu powoduje wzruszenie Adam Willma
Prof. Anatolij Adamiszyn skończy w tym roku 80 lat. Przyjechał do Torunia, aby dotknąć murów, które być może dotykał w 1941 r. jego ojciec. - Pamiętam go słabo. Miałem 6 lat - mówi były wiceminister spraw zagranicznych Rosji.

Latem 1941 roku major Adamiszyn został wysłany do obrony Kijowa. - Przez głupotę Stalina Niemcom udało się zamknąć w okrążeniu kilkaset tysięcy naszych żołnierzy - wyjaśnia profesor.

Według źródeł niemieckich do niewoli pod Kijowem dostało się 665 tys. żołnierzy. Nigdy w historii wojen nie pojmano aż tylu żołnierzy w jednej operacji militarnej. Niemcy nie mogli sobie poradzić z taką liczbą jeńców. Wskutek głodu, mrozu i egzekucji ogromna część z nich nie przeżyła zimy z 1941 na 1942. Pozostałych przewieziono do Rzeszy. W tej ostatniej grupie znalazł się również major Adamiszyn.
- W 1941 roku dostaliśmy informację, że ojciec przepadł bez wieści - wspomina profesor Adamiszyn. - W tym przekonaniu tkwiliśmy przez kilkadziesiąt lat i z tym przekonaniem zmarła moja matka.
Dopiero czas pieriestrojki pozwolił na uchylenie rąbka tajemnicy. Radzieccy badacze uzyskali dostęp do niemieckich dokumentów, które leżały... w piwnicach moskiewskiego archiwum.
- Z tych dokumentów dowiedzieliśmy się, że ojciec był ranny i w takim stanie został wzięty do niewoli we wrześniu 1941 roku, po czym zmarł w obozie jenieckim. Ale czy to prawda?

Zobacz także: Janka. Polka, która została Niemką. Niemka, która uczyła się znów być Polką

Na kłopoty - Olecki
Piotr Olecki współtwórca założonego siłami pasjonatów Muzeum Historyczno-Wojskowego w Toruniu o wizycie prof. Adamiszyna dowiedział się ledwie z dwudniowym wyprzedzeniem: - Prorektor uniwersytetu w Kaliningradzie powiedział mi, że jest odpowiedzialny za wizytę w Polsce prof. Adamiszyna, byłego wiceministra spraw zagranicznych Rosji i ambasadora we Włoszech i w Wielkiej Brytanii. Zapytał, czy mogę pomóc.
Dla ludzi poszukujących wojennych śladów swoich przodków w Toruniu numer telefonu do nauczyciela historii z toruńskiego Liceum nr 1 jest punktem wyjścia do poszukiwań.

- Rosjanie przyjeżdżają do Torunia stosunkowo niedawno - mówi Piotr Olecki. - Kilka lat temu na stronach internetowych organizacji Saksońskie Memoriały z Drezna pojawiły się kompletne dokumenty jeńców rosyjskich. W ten sposób archiwalia stały się dostępne dla wszystkich, a rodziny "zaginionych bez wieści" żołnierzy mogą dowiedzieć się, co naprawdę stało się z ich mężami, ojcami i dziadkami. Władze radzieckie wiedziały o tych dokumentach od 1946 roku i trzymały je w tajemnicy. Dwa pokolenia umierały nie mogąc dowiedzieć się, co stało się z ich bliskimi.
Torunianie utrzymują ścisły kontakt z członkami rosyjskiego forum poszukiwawczego, prowadzonego przez wnuków i prawnuków jeńców rosyjskich.
Wizyta prof. Adamiszyna rozpoczęła się od rozmowy w muzeum: - Najwięcej czasu spędziliśmy przy przedwojennej mapie Polski. Niemal każdego gościa z Rosji ta mapa wprowadza w konsternację. Po prostu radziecki system edukacji bardzo skrupulatnie omijał wątek przedwojennych granic, prawdopodobnie po to, żeby nie pokazać, jak daleko sięgały nasze granice wschodnie przed wojną.

Odpoczynek przy karcerze
Z muzeum ruszyli na dworzec kolejowy. Profesor nie krył emocji - Piotr okazał się niesamowitym człowiekiem, poprowadził nas dosłownie tą sama drogą, którą musiał przechodzić mój ojciec w Toruniu.
Olecki: - Więźniowie opuszczali wagony na osobnej rampie za dworcem głównym, gdzie byłoby za dużo świadków. Na tej rampie latami odnajdywano jeszcze wojskowe guziki w mundurów różnych armii. Ważną wskazówką było to, że Leonid Adamiszyn trafił do fortu XVII naprzeciw dworca głównego. Tam mieścił się punkt ewidencyjny, gdzie wypełniano karty, przydzielano nieśmiertelniki i kierowano do innych miejsc. Stoi do dziś budynek dyrekcji toruńskiego obozu jenieckiego. Obecnie zajmuje go zakład produkujący sery topione, więc wstęp jest utrudniony, ale dzięki życzliwości dyrekcji pozwolono nam obejrzeć zabytkowe obiekty.
Olecki zaproponował profesorowi odpoczynek dokładnie w tym samym miejscu, w którym odpoczywali jeńcy: - Bliżej ojca już nie mogłem go zaprowadzić. Zobaczyliśmy m.in. dawny budynek łaźni i karcer.

Nie ma jeńców, są zdrajcy
Zdaniem toruńskiego nauczyciela wiadomości o śmierci majora Adamiszyna w obozie nie znajdują uzasadnienia w dokumentach: - Niemiecka administracja była bardzo dokładna. Na karcie każdego jeńca jest zdjęcie i odcisk palca, oprócz podstawowych personaliów informacje o znakach szczególnych, zawodzie, szlaku wojennym i obozowym, a nawet informacje o szczepieniach, zdjęciu rentgenowskim i oczywiście okolicznościach śmierci. Gdyby umarł, byłaby adnotacja lekarza obozowego, znalibyśmy również numer mogiły (pojedynczej lub masowej), podobnie byłoby, gdyby został rozstrzelany, np. przy próbie ucieczki. Gdyby dotrwał do wejścia Armii Czerwonej, trafiłby zapewne do "obozu filtrującego", który utworzyło w Toruniu NKWD. Wobec większości jeńców zapadały wyroki śmierci, nieliczni szczęśliwi trafiali do łagru. Ale być może major znalazł się wśród jeńców idących w tzw. w marszu śmierci. Ci którzy go przeżyli, dotarli do strefy amerykańskiej.
Profesor poważnie rozpatruje tę wersje. Jeśli jego ojciec rzeczywiście przeżył wojnę, nie mógł jednak myśleć o powrocie do Związku Radzieckiego.

Sprowadziłby w ten sposób nieszczęście na siebie i całą rodzinę.
- Stalin mówił, że Związek Radziecki nie ma jeńców, są jedynie zdrajcy. Ojciec na pewno o tym wiedział i jeśli przeżył - być może podjął decyzję, żeby uciec z obozu i nie wracać. Na szczęście dla Adamiszynów, w karcie ewidencyjnej Leonida był dopisek "Krank" (chory). Jeśli został wzięty do niewoli jako chory, mogło się tak stać wbrew jego woli.
- Przypuszczalnie, gdyby nie notka o stanie zdrowia, w jakim major dostał się do niewoli, matka profesora znalazłaby się w łagrze, a on sam nie miałby szansy na karierę naukową i nigdy nie zostałbym ambasadorem ani ministrem - mówi Piotr Olecki.

Tabliczki poszły na opał
Polskie służby konsularne nie ujmują w swoich statystykach rosyjskiej "turystyki sentymentalnej". - Zjawisko istnieje, ale wymyka się raczej analizom ilościowym - przyznaje konsul generalny RP w Sankt Petersburgu Piotr Marciniak.

Olecki żałuje, że w Toruniu nie ma nawet tablicy, która upamiętniałaby wielki obóz jeniecki. Na cmentarzu w Małej Nieszawce Niemcy w czasie wojny oznakowali groby jeńców numerami. Po wojnie okoliczni mieszkańcy spożytkowali drewniane tabliczki na opał, więc dziś nie wiadomo, kto gdzie leży. Na terenie samego obozu, w miejscu trzech masowych mogił Rosjan z lutego 1945 roku zadomowiła się jedna z firm, w sektorze brytyjskim powstaje osiedle, w sektorze włoskim wybudowano kościół. Ksiądz, gdy się o tym dowiedział, zaproponował, że odda nam do dyspozycji rodzin więźniów jedną ze ścian kaplicy błogosławionego Wincentego Frelichowskiego. Mamy pomysł, aby rodziny mogły sadzić drzewka pamięci.
- Przecież ludzie przebywają tysiące kilometrów, żeby zobaczyć te miejsca. Szukają miejsca, w którym mogliby się pomodlić i zapalić znicz - podkreśla Olecki. - To dla nich bardzo ważne wizyty, bo nawet jeśli ojcowie wracali z obozu jenieckiego, to niemal wszyscy milczeli na ten temat, więc rodziny mogą dowiedzieć się prawdy tylko od nas.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska