Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janka. Polka, która została Niemką. Niemka, która uczyła się znów być Polką

Jolanta Zielazna
Kwiecień 1950 r.  To zdjęcie Janka wysłała rodzicom, by wiedzieli,  jak wygląda. Po nim ojciec  rozpoznał ją  w Szczecinie ma dworcu
Kwiecień 1950 r. To zdjęcie Janka wysłała rodzicom, by wiedzieli, jak wygląda. Po nim ojciec rozpoznał ją w Szczecinie ma dworcu zbiory prywatne Janiny Kani
W przypadku Janiny Kani sprawdza się powiedzenie, że życie pisze najciekawsze i najbardziej nieprawdopodobne scenariusze. Splot okoliczności wiódł ją z podwąbrzeskiej wsi przez niemieckie domy dziecka, rodziny zastępcze, by ostatecznie nielegalnie ulokować w brytyjskiej strefie okupacyjnej.

1.

Styczeń 1945 roku był bardzo mroźny i śnieżny. W Kislingswalde w Prusach Wschodnich niemieccy gospodarze dostają rozkaz ewakuacji. Pakują dobytek na wozy, zabierają Polaków, którzy byli u nich za parobków i ruszają w drogę. W innych wsiach dzieje się tak samo, więc na drodze wozów było mrowie, mrowie.

Niemiec, u którego służył Fabian Chmura załadował trzy wozy. - Tata na jednym wozie zbił budę z desek, dorzuciliśmy swoje węzełki. Mróz był taki, że zamarzał chleb, który mama pod pierzyną w słomie chowała - wspomina Janina Kania, wtedy Chmura. W jakim kierunku jechali, ile dni? Nie pamięta.
Ten postój na popas był prawdopodobnie w Bytowie (Bütow). W każdym razie pani Jance kojarzy się Tuchola i Bütow. Z Chmurami jechała trochę starsza od Janki dziewczyna, służyła u tego samego Niemca. - Chodź, pójdziemy poszukać wody - skusiła młodszą. Poszły. Między ciżbę wozów, koni, tobołków, w tłum ludzi. Tu skręciły, tam się zakręciły.

2.

10-letnia Janka pamiętała, że kilka lat wcześniej oni i inni gospodarze z ich wsi też gdzieś wozami jechali. Był wtedy maleńki brat. Mama opowiadała jej później, że szukała po polach krowy, by do butelki mleka udoić. - Grzała ją pod pachą. Brat nie przeżył. Tak samo jak dwóch wcześniej.

Kislingswalde za II RP nazywało się Łopatki. Od 1939 roku miejsce wyrzucanych polskich gospodarzy zajmowali niemieccy osadnicy. Polacy musieli przymusowo pracować u nich.

Pani Janka teraz sama sobie się dziwi, że wtedy nie zdawała sobie sprawy, że jest wojna. - Słyszałam, że Niemcy Polaków wywieźli, a kto został, musiał u nich pracować. Słyszałam, jak ludzie ze wsi mówili, że Niemcy Polaków z różnych stron przywożą i na naszej piaskowni przy jeziorze zabijają.

We wsi zawsze mieszkali Polacy i Niemcy, naturalne było, że mówiło się w obu językach. Nie wiedziała, czym jedni od drugich się różnią poza tym, że mówią innym językiem.

Janka, gdy skończyła 7 lat, poszła do szkoły. Niemieckiej, bo tylko taka podczas okupacji działała. Uczyła się dobrze.

Gdy w mroźny styczeń 1945 roku znowu gdzieś wozami jechali, nie zdawała sobie sprawy, że tym razem uciekają Niemcy, którzy zabrali z sobą polskich "parobków".

3.

Czerwiec 2014 r. Na stole przed siwą, pogodną, mądrą kobietą leży kilka albumów kolorowych zdjęć, stare fotografie, listy, dokumenty. Niektóre przetarte ze starości, zdjęcia zniszczone od ciągłego oglądania. Wszystko opisane, uporządkowane, co czego dotyczy

Janina Kania opowiada pięć trudnych lat swojego życia. Tylko pięć i aż pięć. Wątki się snują jeden z drugiego, przeplatają, odskakują, padają nazwy miejscowości. Raz jest w Jänowitz, za chwilę w Oebisfelde. Po niemiecku czyta płynnie. Swoją historię opowiadać mogłaby wiele godzin.

4.

Wtedy, w styczniu 1945 r., gdy dziewczynki pokręciły się między wozami, ludźmi, chciały wrócić do swoich. Nie znalazły ich, choć w tłumie krążyły cały dzień! Ciągnęły z uciekinierami dalej licząc, że gdzieś na trasie przecież ich odnajdą. Żywiły się marmoladą, której wiaderko gdzieś znalazły.

Owszem, pytano kim są i dlaczego idą same? 15-letnia koleżanka recytowała wtedy po niemiecku, Janka w strachu przytakiwała, nie wydała się, że zna polski.

Recytowała bez zająknięcia: Janina Chmura, geborene in Kislingswalde, kreis Briesen, Westpreussen. Blondynka z niebieskimi oczami miała dobry, aryjski wygląd. Do tego język niemiecki i Westpreussen chyba wszystkich uspokajały. Nikt nie dociekał dziwnego, nie niemieckiego nazwiska. Nawet tego, że mówiła Chmura, a nie Szmura, jak powiedzieliby Niemcy.

5.

To była wędrówka przez mróz w lichym ubraniu, w rozlatujących się butach, o głodzie, nocach rzadko spędzanych w ciepłym pomieszczeniu na słomie. To była walka z wszami, które w końcu musiały się pojawić.

Pociągiem, z grupą uciekinierów, dojechały do Szczecina. Janka miała świerzb i trafiła do szpitala w Stralsundzie. Tam raz odwiedziła ją starsza koleżanka. Od tego czasu jej nie widziała. - Dookoła słyszałam tylko język niemiecki. Nikomu się nie przyznałam, że znam język polski - wspomina pani Janina. Do końca się nie przyznała. Do dziś dziwi się sobie, jak mało wtedy rozumiała z tego, co działo się dookoła.

6.

Dom dziecka w Oebisfelde
(fot. Z albumu Janiny Kani )

Po pobycie w szpitalu zaczął się etap domów dziecka. Najpierw Ostseebad Graal Müritz. - Mnóstwo dzieci w różnym wieku, wszystkie mówiły tylko po niemiecku. Okropnie się bałam, bo tak dziwne nazwisko miałam tylko ja - wspomina pani Janina.

W miarę dobrze było, póki nie wkroczyli Rosjanie. Wtedy było coraz bardziej głodno, bo wojsko też tam się żywiło. Dzieci dostały na szyję karki z napisem, że są z domu dziecka, wózeczki do ręki i chodziły po domach prosić o jedzenie.

Gdy wojna skończyła się na dobre, zaczęła się szkoła. I wybór: ewangelik czy katolik? Janina: - Nie wiedziałam, co to znaczy, kim ja jestem? Modlitw po niemiecku nie umiałam, po polsku z domu nie pamiętałam. Powiedziałam "evangelisch", potem żałowałam.

Katolickie dzieci miały przepustkę do miasta i chodziły na religię do sióstr zakonnych do kaplicy św. Urszuli. Ewangelickie nigdzie nie chodziły. W pokoju mieszkała z Janką starsza dziewczynka, Elisabeth Lewandowski. - Powiedziała, że szkoda, że z nimi nie chodzę do kościoła. Przyznałam się jej, że nie wiem, kim jestem. Tylko raz byłam z ojcem w Briesen w kościele. Gdy jej opisałam, domyśliła się, że był to kościół katolicki.

Uradziły, że Elżbieta najpierw nauczy Jankę po niemiecku "Ojcze nasz", a potem zgłoszą, że jest katoliczką. - Myślę, że Elisabeth też mogła być Polką, ale mówiła tylko po niemiecku. Nie mam pojęcia, skąd była, co się z nią później stało?

Ale ten wybór wpłynął na dalsze losy Janki Chmury. W 1946 r. przyjęła pierwszą komunię świętą. W pożyczonej przez siostry białej sukience. - Kucharka w domu dziecka dodała mi jeden placek ziemniaczany do kolacji w tym moim uroczystym dniu.

Rodzice istnieli w pamięci, ale ich sylwetki blakły, oddalały się. - Tak się tam zżyłam, że zapomniałam, jak długo bez nich jestem. Dzieci wyjeżdżały, bo znajdowały swoich krewnych. Mnie ciągle nikt nie szukał.

7.

Jednak ktoś jej szukał. Gdy na postoju Janka nie wróciła, jej mama poszła szukać córki. Zgubiła się z mężem, uciekinierzy w tym czasie ruszyli w drogę. Chmurowie jakimś cudem się odnaleźli.
Po podróży Niemcy porzucili swoich robotników, Chmurów skierowano do Stade, do obozu. Codziennie wysyłali po kilka kartek do różnych obozów w poszukiwaniu córki. Daremnie. Do swojej wsi wrócili w listopadzie 1945 r.

Szukali córki przez Czerwony Krzyż. Ale jak mogli znaleźć, gdy po latach biuro poszukiwań Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Arolsen wystawiło pani Janinie dokument, że tylko kilka czerwcowych dni 1950 roku była w Bad Lippspringe? Cała wcześniejsza, kilkuletnia tułaczka po domach dziecka radzieckiej strefy okupacyjnej po prostu nie istniała!

8.

Oebisfelde, dom dziecka. W tej gromadzie stoi też dziewczynka z blond warkoczami - Janka Chmura. Na zdjęciu są nie tylko dzieci z placówki, także z miasta.
(fot. Z albumu Janiny Kani)

Z Graal Müritz Janka pożegnała się z końcem 1946 roku. Siostry z kaplicy św. Urszuli dały jej na drogę różaniec i przykazanie, by zawsze w niedzielę i święta być na mszy świętej. Zapadło jej to głęboko w serce.

Między kolejnymi domami dziecka Janka była w trzech rodzinach zastępczych. Pierwsza ją oddała, w drugiej odeszła sama ze względu na wiarę, w trzeciej to samo.

Elisa Kabelitz, druga zastępcza matka, odwiozła Jankę do pobliskiego domu dziecka w Oebisfelde. Prowadziły go katolickie zakonnice. Powiedziała wówczas dziewczynie: - Dorośniesz, zmądrzejesz to do nas wrócisz.

W domach dziecka było głodno. Chłopcy strzelali do ptaków, które potem piekli i jedli, dzieci chodziły na pola kraść ziemniaki. Cieszyły się, gdy znalazły owoce tarniny. Zdobyty zwykły cukierek to było wielkie szczęście. - Najgorsze było, że ledwie się do kogoś przyzwyczaiłam, wyrywano i wysyłano mnie gdzie indziej - wspomina Janina Kania.

Oebisfelde to miasto na granicy radzieckiej i brytyjskiej strefy okupacyjnej. NRD jeszcze oficjalnie nie powstało.

9.

Był już rok 1949, Janka Chmura (mówiono: Szmura), skończyła piątą klasę. Chłopców z domu dziecka wysyłano wtedy na naukę zawodu, dziewczyny miały szczęście wyjechać do lepszych Niemiec. - Żal było zostawić wszystkie dzieci i nigdy więcej ich nie zobaczyć. Żal wspólnych modlitw na różańcu, gdy siedzieliśmy i po ciemku czekaliśmy na kolację, bo w mieście z powodu oszczędności wyłączano prąd - wspomina pani Janka.

Nie było pożegnań. - W domu dziecka zawsze było tylko "Zbieraj swoje rzeczy i pakuj się". Nigdy nie był nawet "auf Wiedersehen" - opowiada po latach.

Zakonnica nielegalnie przeprowadziła dziewczynę na drugą stronę granicy. Siostry niejednemu tak pomogły.

Janka trafiła do Bad Lippspringe koło Paderborn. Pracowała w kuchni sanatorium gruźliczego Marienstift, prowadzonego przez siostry franciszkanki. - Było mi jak w raju - rozmarza się. Było jej zwyczajnie dobrze, nie miała ciężkiej pracy.

Wrosła w niemieckie otoczenie, język. Polskiego zapomniała. W lutym 1950 roku skończyła 15 lat i ciągle nie miała żadnej wiadomości o rodzicach. - Modliłam się za nich, ale jako za zmarłych. Uznałam, że nie żyją, jeśli przez tyle lat mnie nie odnaleźli - tłumaczy.

10.

Któregoś dnia zagadnęła Jankę Ursula Rohr, studentka z Münster, która przyjechała na kurację. Dziewczyna opowiedziała jej swoją historię. - Czy pamięta kogoś, kto mógł zostać w ich wsi? Chyba nikt, przecież był rozkaz, by wyjeżdżali wszyscy. Może nie pojechała mamy siostra z sąsiedniej wsi Hochenkirch? Janka wszystkie nazwy, które pamiętała, pamiętała po niemiecku. Podała adres.

Kwiecień 1950 r. Do Janki przyszedł list. Dziwny. Z polskim adresem, który nic jej nie mówił. Ale pisany po niemiecku. - Zatrzęsłam się, że to na pewno po tylu latach list od rodziców. W środku jej zdjęcie z rodzicami, gdy miała może 4 latka.

Ursula prawdopodobnie domyśliła się, że z takim nazwiskiem Janka może być Polką i w Polsce należy szukać jej bliskich.
To był palec boży. Po latach pani Janka dowiedziała się, że Urszula wcześnie zmarła.

W sanatorium wybuchła sensacja, gdy okazało się, że Johanna Kleinchen, jak ją nazywali, jest Polką. Ciągle wypytywali, dlaczego tu jest jako niby niemiecka dziewczyna?!

11.

Chciała wracać, bo chcieli tego rodzice, ale słowa już po polsku nie rozumiała ani nie mówiła. Na dworcu w Szczecinie mamę zobaczyła i poznała od razu, gdy pociąg wolniutko sunął wzdłuż peronu. Rozmawiała z nią po niemiec ku. Ojciec tylko po polsku, więc nie mogli się dogadać! Dramat! Była radość, ale więcej płaczu i łez. W Niemczech jej życie się unormowało, teraz wszystko runęło w gruzy. Nic nie rozumiała, niczego nie mogła załatwić. - Od dzieci uczyłam się mówić po polsku, żeby porozumieć się z bliskimi. Ale też by móc kiedyś spisać swoją historię - nie ukrywa pani Janina.

Trudno było przyzwyczaić się do rodziców i życia z nimi. - W domu dziecka nie kocha się obcych tak, jak rodziców. - Mama powiedziała mi później, że modlili się, by nie umarli, zanim ja się nie odnajdę - wspomina wzruszona pani Janina.

Zderzenie z polską wsią było bolesne. Lampa naftowa, woda w studni, błotnista droga, bieda.

12.

To były trudne, bardzo ciężkie lata. Rychła śmierć ojca, bardzo ciężka praca w gospodarstwie, dorabianie się, dzieci - doby nie wystarczało na wszystko, ale w głowie ciągle tkwiła przeszłość. Co dzieje się z zakonnicami? Ze szkolnymi koleżankami? Czy wiedzą, że Janka odnalazła rodziców?

Nie raz, nie dwa oglądała zachowane zdjęcia, pamiątki: książeczkę do nabożeństwa, fartuszek z sanatorium, różaniec otrzymany na drogę .Po 20 latach napisała do małżeństwa Kabelitz, od których sama odeszła. Adres ciągle znała na pamięć. Odpowiedzieli uradowani, że pamięta! Zdziwieni, że jest Polką. Listy, które później przez wiele lat wymieniali, zawsze podpisywali Vater und Mutter, choć wiedzieli, że Janka odnalazła rodziców.

Mijały kolejne lata, dzieci wychodziły z domu, zakładały własne rodziny, pojawiały się wnuki, zmarł mąż. A Jance ciągle nie dawały spokoju te same pytania.

1989 rok. Mały zniszczony obrazek Ukrzyżowanego, pamiątka z misji z 1949 roku natchnął ją, by napisać do parafii w Bad Lippspringe. Czy istnieje sanatorium, w którym pracowała i skąd zaczęła się jej droga powrotna do domu? Opisała swoją historię.

W odpowiedzi przyszło zaproszenie z parafii. Po 40 latach pani Janka zobaczyła swoje sanatorium. Była serdecznie przyjmowana i goszczona. - Bardzo wszystko przeżywałam, patrząc na okna sanatoryjne, gdzie kiedyś, jako nastolatka się kręciłam. Płakałam, że po tylu latach mogę znowu obejrzeć każdy kąt. Patrzyłam na drzwi nr 25, gdzie na kuracji mieszkała Ursula.

Odwiedziła franciszkanki - radość, że po tylu latach ktoś pamięta o osobach, z którymi żyła w dzieciństwie.

Później Jankę zaprosiły zakonnice z Oebisfelde. Z tych, które pamiętały Johannę Szmurę żyła jeszcze jedna.

Kilka lat później, Saltzkotten. Zakonnica zawozi Jankę na dworzec. Mają przyjechać jej koleżanki z piątej klasy, z Oebisfelde. Ponad pięćdziesiąt lat temu rozstały się tylko na wakacje. Dla wszystkich było szokiem, że Janka jest Polką, że wróciła do domu.
Któraś przywozi ksero wiersza, napisanego dziecięcym pismem: Nie zapomnij mnie....
Janka napisała go w 1949 roku dla innej koleżanki, która nie mogła przyjechać na spotkanie.

13.

Dlaczego wróciła? Bo ciągle myślała, jak czują się rodzice, którzy stracili synów, a córka im się zgubiła?

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska