Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Te przerażające tragedie wydarzyły się u nas - w bydgoskiej komunikacji miejskiej!

bog
25 stycznia 1931 r. "międzymiastowy” autobus z 16 osobami stoczył się z ulicy Stary Port do Brdy. Utonęło sześciu pasażerów
25 stycznia 1931 r. "międzymiastowy” autobus z 16 osobami stoczył się z ulicy Stary Port do Brdy. Utonęło sześciu pasażerów Archiwum
Historia komunikacji miejskiej w Bydgoszczy pełna jest przypadków przerażających tragedii. Do najgorszej doszło 7 stycznia 1963 r., kiedy autobus wjechał na Szubińskiej wprost pod koła pociągu.
4 maja 1960 roku rozpędzona „ósemka” wypadła na ulicę Toruńską i wpiła się w ciężarówkę. Na miejscu zginęły dwie osoby
4 maja 1960 roku rozpędzona „ósemka” wypadła na ulicę Toruńską i wpiła się w ciężarówkę. Na miejscu zginęły dwie osoby Z archiwum Stanisława Sitarka

4 maja 1960 roku rozpędzona "ósemka" wypadła na ulicę Toruńską i wpiła się w ciężarówkę. Na miejscu zginęły dwie osoby
(fot. Z archiwum Stanisława Sitarka)

Powszechnie i słusznie uważa się, że transport publiczny jest jednym z bezpieczniejszych. I to do tego stopnia, że jeśli już wymienia się związane z nim elementy zagrożenia, to zwykle w kontekście kradzieży, czy pasażerów-chuliganów.

W tej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu w postaci okazjonalnych katastrof, jak choćby ta z lipca 2013 roku. Mowa o wykolejeniu pociągu na stacji w hiszpańskim mieście Santiago de Compostela. Zginęło wtedy 79 osób. Ponad 178 zostało rannych, w tym 35 ciężko.

Co ciekawe również historia bydgoskiej komunikacji miejskiej nie jest wolna od podobnych zdarzeń. Nie tak spektakularnych, ale wciąż mrożących krew w żyłach.

Przeczytaj również: W ledwie kilka minut nasz fotoreporter "ustrzelił" karetkę pogotowia, potem autobus MZK, a na sam koniec... policyjny radiowóz [zdjęcia]

Zaczęło się jeszcze przed wojną

Pierwszy z takich wypadków miał miejsce w latach 30., kiedy Bydgoszcz na mapie komunikacji autobusowej była jednym z największych węzłów autobusowych w Polsce.

- Dziś już niewiele osób pamięta, że pierwsze miejsce postojowe dla wszystkich autobusów wyznaczono przy obecnej ulicy Stary Port, a dokładnie na odcinku od Pocztowej do Ks. Lubeckiego. Niestety, tak niefortunna lokalizacja była przyczyną dwóch poważnych wypadków, w wyniku których w krótkim odstępie czasu dwa autobusy stoczyły się w odmęt Brdy - wspomina Stanisław Sitarek, były pracownik bydgoskiego MZK i pasjonat historii naszej komunikacji miejskiej.

Pierwszy z tych wypadków miał miejsce 31 sierpnia 1930 r., kiedy jeden z pracowników stacji benzynowej chciał przestawić pusty autobus. Zamiast wprzód, ruszył jednak do tyłu i wjechał do koryta rzeki.

Znacznie tragiczniejszy był drugi, z 25 stycznia 1931 roku, z udziałem autobusu PZ 4401 (Morris) kursującego na linii Bydgoszcz - Fordon. Tak całe zdarzenie opisali ówcześni dziennikarze "Gazety Bydgoskiej": "Gdy szofer z całą ostrożnością z ul. Pocztowej skręcił na plac postojowy autobusów, wóz zaczął się toczyć w tył. Szofer miał co prawda władzę nad kierownicą jednak koła autobusu pozbawione były oporu na jezdni. Autobus toczył się dalej w kierunku rzeki. W ostatniej chwili szofer Gapski oraz kasjer Leon Niewitecki zorientowawszy się w niebezpieczeństwie zdołali wyskoczyć z wozu. W kilka sekund później autobus tyłem zesunął się do Brdy, zanurzając się w wodzie po sam dach.
Straszne się teraz w autobusie rozegrały sceny. Zaledwie kilka pasażerów przy pomocy szofera i kasjera zdołało wydobyć się z wozu. Byli to...".

Z 16 osób podróżujących feralnym autobusem udało się uratować 10. Sześciu pasażerów utonęło w lodowatych wodach Brdy.

Jednak jeszcze większe ciarki po plecach przechodzą, kiedy czytamy relacje i wspomnienia świadków tragedii z 7 stycznia 1963 roku. Rozegrała się ona na przejeździe kolejowym na ulicy Szubińskiej, w miejscu w którym dziś stoi bezpieczny wiadukt.

Z autobusu pod pociąg

Przez błąd dróżnika, który zapomniał opuścić szlabanu, w autobus PKS (z Szubina przez Żnin do Bydgoszczy) z całą mocą uderzyły dwie spięte ze sobą lokomotywy.
"Spaliśmy, zresztą większość drzemała po drodze, a nawet gdyby ktoś nie spał, to i tak przez zamarznięte okna niczego nie było widać" - tak w 2010 roku wydarzenia te wspominał Ryszard Kowalewski, jeden z pasażerów PKSu. "Obudziłem się pierwszy. Może trzysta metrów przed przejazdem obudziłem brata. Powiedziałem, że za chwilę wjeżdżamy do Bydgoszczy. Po chwili rozległ się straszny huk. Nie wiedziałem: jadę czy latam, bo koziołkowałem w różne strony. Czułem się, jakbym skakał po górach. Film mi się skończył. Straciłem świadomość."

Łącznie 240 ton rozpędzonego żelastwa wbiło się wtedy w autobus i nadziało go na zderzaki. Lokomotywy wlokły go może jeszcze dwieście metrów.

Według relacji uczestników pasażerowie wypadali z autobusu pchanego przez parowozy wprost pod koła. Dlatego ciała ofiar były rozczłonkowane wzdłuż torów, a ich szczątki zbierano potem do ocynkowanej wanny. Dziewięcioro zginęło na miejscu. Troje kolejnych zmarło w szpitalach.

Podobne tragedie towarzyszyły także bydgoskiej komunikacji tramwajowej, która statystycznie jest jeszcze bezpieczniejsza niż autobusowa.

Czytaj też: To ostatni taki tramwaj w Polsce! Wagon z numerem 222 zżera rdza... Czy to się zmieni?

Szczególnie kolizyjna była np. ulica Długa, a dokładnie jej odcinek pomiędzy Wełnianym Rynkiem a ulicą Przyrzecze. - Było to miejsce szczególne, wąskie, a do tego z łukiem prowadzącym lekko w dół. Dochodziło na nim do tylu kolizji, że jeszcze w latach 50-tych motorniczowie mianowali go wąwozem śmierci - wspomina Stanisław Sitarek.

Jednak do pierwszego tramwajowego wypadku na naprawdę dużą skalę doszło na zjeździe ze skarpy na Kapuściskach. 4 maja 1960 roku "ósemka" wbiła się w przejeżdżającą Toruńską ciężarówkę. Jak się okazało motorniczy zbyt mocno rozpędził skład, a kiedy znów zbyt mocno pociągnął za hamulec, to zblokował koła wagonów. Tramwaj wpadł w poślizg i z niemal pełną prędkością wypadł na Toruńską.

- W wyniku zderzenia jeden z wagonów przewrócił się na bok - przypomina Sitarek. - I choć straty materialne nie były duże, to w ludziach już tak. Pech chciał bowiem, że ciężarówka została dostosowana do przewozu osób, i akurat tego dnia jechało nią 10 pasażerów. Niestety, jeden zginął na miejscu, drugi już w szpitalu.

W tym samym miejscu doszło do jeszcze kilku innych, bardzo podobnych wypadków. W 1980 roku na przykład tramwaj nr 10 niemal przebił się przez wał bezpieczeństwa usypany tuż za Toruńską. Uderzenie było tak mocne, że nadwozie wagonu oderwało się od podwozia. Cudem obyło się bez ofiar, a ranne zostały tylko dwie osoby.

Natomiast na początku XXI wieku równie gorącym miejscem było r. Grunwaldzkie. Czarną serię wypadków odnotowano na nim w 2001 roku. Do najgorszego doszło 19 stycznia, kiedy w mroźny poranek "trójka" wbiła się w bok pełnego i jadącego prostopadle autobusu numer 71. Zginęły wtedy dwie osoby.

Czytaj e-wydanie »

Motoryzacja do pełna! Ogłoszenia z Twojego regionu, testy, porady, informacje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska