Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kim jest Marek N., który z życzliwą pomocą szpitali, sprowadza do swojego ośrodka chorych z całej Polski?

ADAM WILLMA, Współpraca Anna Szpręglewska
Grzegorz Dudziński pilnował, żeby Leszka nie zabrali do ośrodka księdza N. Dzięki temu Leszek ma się dzisiaj dużo lepiej.
Grzegorz Dudziński pilnował, żeby Leszka nie zabrali do ośrodka księdza N. Dzięki temu Leszek ma się dzisiaj dużo lepiej. nadesłane
W sprawie "przejęcia" emerytowanego wojskowego ksiądz N. był skuteczny - dogadał się z bydgoskim MOPS-em i zabrał emeryta. Samulski zmarł przed miesiącem w okolicznościach niejasnych nawet dla rodziny.

W wydaniu piątkowym opisaliśmy losy dwóch mężczyzn z Bydgoszczy. Panu Leszkowi, przy pomocy przyjaciela udało się uniknąć wywiezienia pod Warszawę. W sprawie "przejęcia" emerytowanego wojskowego - Romana Samulskiego, ksiądz N. był bardziej skuteczny - dogadał się z bydgoskim MOPS-em i zabrał emeryta. Samulski zmarł przed miesiącem w okolicznościach niejasnych nawet dla rodziny.

Prezesowi Markowi N. właśnie stuknęła czterdziestka. Czasu nie tracił - z pozycji syna drobnego mazowieckiego rolnika, awansował na prezesa i właściciela pokaźnej budowli w rodzinnych Działach Czarnowskich. Nic nie zapowiadało takiej kariery - ani świadectwo ukończenia szkoły specjalnej w Brańszczyku (prowadzonej przez siostry zakonne), ani dalsza kariera naukowa w Zasadniczej Szkole Zawodowej w Wołominie. Bo cóż znaczą kwity - w rubryce "wykształcenie" N. i tak wpisuje "średnie", a jako poprzednie miejsce pracy m.in.... "Ministerstwo Zdrowia"

Gwoli sprawiedliwości, miał okazję zżyć się z resortem, który tyle razy wyprowadza w pole.
Jednego nie można mu wszak odmówić - konsekwencji. Aktywność N. od zawsze związana była z ludźmi potrzebującymi pomocy. Z początku prowadził ją pod szyldem katolickim, jednak po skandalu w prowadzonym przezeń domu opieki w Lelowie (znęcanie się nad podopiecznymi, wyłudzanie pieniędzy) kuria odmówiła mu dalszej współpracy.

Marek N. nie zasypiał gruszek w popiele i oczarował swoją zaradnością miniaturowy Kościół Starokatolicki.- Kiedy zaprosił mnie do współpracy, pojechałem, zobaczyłem i zgodziłem się - przyznaje zwierzchnik polskich starokatolików, biskup Marek Kordzik. - Żeby nie było kłopotów z Kościołem rzymskokatolickim założyłem kartoteki i każdy z podopiecznych podpisał, że będzie uczestniczyć w liturgii kościoła starokatolickiego.

Liturgia odbywała się w zaadaptowanym na kaplicę blaszanym garażu na działce N., który wyświęcony został na subdiakona. To najniższe ze święceń, ale neoficie wystarczyło. N. sprawił sobie sutannę i komżę, a ponieważ liturgia starokatolicka jest niemal identyczna jak w Kościele rzymskim, nie miał problemu z prowadzeniem nabożeństw, choć formalnie nie wolno było mu tego robić. Zamówił też pieczątkę: "ks. Marek N.", choć tego tytułu również nie powinien używać. Musiała jednak pasować do papierów firmowych Fundacji Braci św. Brata Alberta, doskonale podszywającej się pod uznaną katolicką organizację.

Kamuflaż to mocna strona "księdza N." - swój zakład opiekuńczo-leczniczy nazwał imieniem Jana Pawła II, choć jednym z wyróżników Kościoła starokatolickiego jest nieuznawanie władzy papieskiej.
W barwach Kościoła starokatolickiego Marek N. mógł sobie pozwolić na więcej - po kilku latach miał już w garści małą organizację kościelną składającą się (w porywach) z 10 duchownych i kilkuset wyznawców. Tym bardziej że zagwarantował samemu biskupowi Kordzikowi wikt i dach nad głową. Ten ostatni oficjalnie przeniósł do Działów Czarnowskich swoją siedzibę, a nawet w 2012 roku zorganizował tam synod Kościoła. Z czasem biskup stał się zakładnikiem subdiakona, który wyznaczył mu dyżury, jak pozostałym pracownikom.
Braki w wykształceniu bynajmniej nie stoją w sprzeczności ze sprawnością biznesową. "Ksiądz N." porusza się w biurokratycznej materii jak ryba w wodzie. Urzędnicy nagminnie gubią się w jego licznych przedsięwzięciach (stowarzyszenie, fundacja, prywatna działalność gospodarcza) albo ulegają magii sutanny. Podobnie bezradne okazują się organy ścigania, które nie potrafią połączyć występków pseudoksiędza w różnych częściach Polski. Dochodziło do tego, że mazowieccy urzędnicy w tym samym czasie wykreślali ośrodek N. za nadużycia ze swojej listy i.... wpisywali go pod zmienioną nazwą.
O codzienności w ośrodkach N. krążą w internecie legendy. Byli pracownicy opowiadają o urnach z prochami pensjonariuszy przechowywanych za ołtarzem (kremacji każdorazowo dokonywała firma z miejscowości w południowej Polsce, odległej o 200 km) i koszmarnych odleżynach u niektórych z podopiecznych.

Świadkowie, do których udało nam się dotrzeć, potwierdzają, że na pensjonariuszy zaciągane były kredyty. Ale to nie wszystko. Według księdza Hawryszczaka, wikariusza generalnego w Kościele starokatolickim, N. nakłaniał również pensjonariuszy do zapisywania mieszkań.- Gdy się zorientowałem, że jest wybuchowy i zastrasza ludzi, to się zaniepokoiłem - przyznaje biskup Kordzik. - Nowak rządził, ja nic nie mogłem zrobić. Dziś wiem, że Kościół był mu potrzebny do przykrycia spraw finansowych. Wiadomo, tu nie płaci się podatków.

Przeczytaj także: "Ksiądz" Marek N. zachowywał się jak maharadża. Traktował podopiecznych jak służbę

Poważne zgrzyty pomiędzy N. a jego kolegami z Kościoła starokatolickiego zaczęły się przed rokiem. Już wówczas właściciel domu w Działach Czarnowskich zaplanował powrót do Kościoła rzymskiego. Ponieważ jednak biskup katolicki nie wyraził zainteresowania współpracą, subdiakon skruszony powrócił do Kościoła starokatolickiego, przekonując biskupa Kordzika, że sprawę przemyślał i przemodlił.
Nabożnych rozważań jednak nie przerwał i w listopadzie powiadomił biskupa, że rezygnuje z członkostwa u starokatolików i "wraca na łono" Kościoła rzymskiego. W marcu nie wpuścił już hierarchy do mieszkania, a jego prywatne rzeczy wysłał pocztą.

Aktualnie posługę w Działach Czarnowskich sprawuje ks. Marek S. ("długoletni przyjaciel Fundacji"), duchowny znany głównie za sprawą wypadku w 1999 roku. Wyprzedzając na zakazie w podwłocławskim Mikanowie staranował wówczas samochód z 4-osobową rodziną. Z pasażerów peugeota, w którego uderzył nie przeżył nikt, zginęła również kobieta, która jechała z duchownym. Marek S. przez kilka lat bawił się w kotka i myszkę z wymiarem sprawiedliwości, aż doczekał się wyroku - 5 lat pozbawienia wolności. Wkrótce jednak został ułaskawiony przez Aleksandra Kwaśniewskiego.

Obaj panowie będą mogli wymienić się doświadczeniami, bo już niebawem Marek N. ponownie stanie przed sądem. Tym razem za niedostosowanie się do zakazu kierowania placówkami opiekuńczo-leczniczymi. Kilka innych spraw karnych jest w toku.

A jeśli N., znajdzie nowy sposób na wykiwanie sądu, ksiądz S. również może okazać się przydatny. Jest wszak duszpasterzem farmaceutów. A - według świadków - Marek N. często sam dawkuje podopiecznym lekarstwa.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska