Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Paweł Łysak: - Będzie mi bardzo żal

Rozmawiał Bogdan Dondajewski [email protected]
Paweł Łysak
Paweł Łysak Jarosław Pruss
- W Polsce jest wielu świetnych twórców, którzy poradziliby sobie w TPB - mówi Paweł Łysak, dyrektor Teatru Polskiego w Bydgoszczy.

- Jest 2006 rok i Paweł Łysak przyjeżdża do bydgoskiego teatru. Co go wtedy najbardziej zaskoczyło?
- Jak bardzo ładnym miastem jest Bydgoszcz. A jeśli chodzi o teatr, to pierwsze myśli krążyły wokół dużej sceny i widowni. To rzeczywiście jest duża przestrzeń i wiele miejsc siedzących. A to zawsze jest wyzwaniem dla dyrektora.

- A były rzeczy, które minęły się z Pana oczekiwaniami?
- Chyba nie miałem ich zbyt wiele. Raczej myślałem o tym, jaki chcę robić teatr. Za to bardzo szybko doceniłem pracę mojego poprzednika, dyrektora Orzechowskiego. To, że stworzył Festiwal Prapremier, to jak zaczął ten teatr budować i organizować, no i że zatrudnił kilku świetnych fachowców. To była całkiem miła niespodzianka.

Czytaj: Paweł Łysak opuszcza Bydgoszcz! Został nowym dyrektorem Teatru Powszechnego w Warszawie

- Czy przez ten czas stało się coś, co zapamięta Pan do końca życia?
- Było wiele takich sytuacji, ale w pamięci chyba tylko te dobre. Na pewno można do nich zaliczyć Paszport Polityki. Doskonale też pamiętam "Sprawę Dantona", moją pierwsza premierę, którą tutaj reżyserowałem i jej świetny odbiór. Trudno wskazać coś konkretnie, bo z naszą pracą w teatrze zawsze wiążą się ogromne emocje. Do tego stopnia, że mam chyba więcej wspomnień związanych właśnie ze sceną niż z życiem prywatnym. To są przecież niezliczone wyjazdy festiwalowe, czy choćby wypadki na scenie. Kiedyś, podczas kolejnego przedstawienia "Dantona" Michał Czachor spadł z krzesła i złamał dwa żebra. Nie wiedziałem o tym i do samego końca spektaklu zastanawiałem się, czemu on na tej scenie tak sapie i jęczy. Dopiero potem mi o wszystkim powiedział. Do tego takich zdarzeń było znacznie więcej. Mateusz Łasowski na przykład, złamał kiedyś rękę na lodowisku. Niestety, dopiero następnego dnia, i oczywiście podczas spektaklu, okazało się, że ratownicy źle mu ją złożyli. A on mimo bólu, a nawet omdleń, dograł go do końca. Takie rzeczy pamięta się długo. Ale też dzięki nim zżyliśmy się i stworzyliśmy całkiem ciekawą rodzinę.

- A czym różni się bydgoski Teatr Polski z 2014 roku od wyzwań, jakie stawia Powszechny w Warszawie?
- Wydaje się, że przez te wszystkie lata udało się zgromadzić bardzo wierną widownię, co już jest ogromnym kapitałem. Oczywiście, ważny jest też zespół świetnych aktorów i fachowców, no i to, że bydgoska scena jest już znana w kraju, a do tego ma rewelacyjny odbiór na mieście. Myślę, że w Warszawie czekają mnie podobne wyzwania. Nowe miejsce, ludzie, budowa repertuaru. Oczywiście, nie mam komfortu reżyserów, którzy przygotowują spektakl na jednej scenie, a zaraz potem jadą robić coś innego na innej, ale praca jest bardzo podobna.

- Są szanse, że TPB utrzyma podobny poziom pod nowym kierownictwem?
- W Polsce jest wielu zdolnych i ciekawych twórców, którzy świetnie poradziliby sobie, również pod kątem wyzwań menedżerskich. Na pewno ten teatr powinien się dalej rozwijać. Ma potencjał, tak samo zresztą, jak zespół i dotychczasowe spektakle. Myślę, że znajdzie się odpowiednia osoba. Sam już zapewniłem pana prezydenta Rafała Bruskiego, że los naszego teatru leży mi na sercu i z chęcią pomogę dotrzeć do kilku nazwisk. Jakich? Na razie za wcześnie, by o tym mówić. Na pewno jednak zależy mi, żeby ten teatr miał programową ciągłość i dalej sensownie się rozwijał.

- A były jakiekolwiek starania ze strony ratusza na zatrzymanie Pana w Bydgoszczy?
- Już w ubiegłym roku.

- Za słabe?
- To nie o to chodzi. Nie wolno mówić, że moje zapowiedzi ewentualnego odejścia pozostały bez reakcji. Nigdy nie usłyszałem: "dobrze, droga wolna". Przeciwnie. Odbyliśmy kilka naprawdę szczerych rozmów, ale nigdy też nie ukrywałem, że moja rodzinna Warszawa jest dla mnie zawodowym celem. Chcę już wrócić do swojego miasta, rodziny i tyle. Absolutnie nie ma w tym drugiego dna.

- Wspomniał Pan, że pracę w Bydgoszczy traktował, jak swoją ziemię obiecaną.
- Tak, często o tym mówiłem. Stało się tak jakiś rok, półtora po tym, jak zacząłem tutaj pracę. Wtedy pojawiły się pierwsze sukcesy, ale to był też moment, w którym poczułem, że Bydgoszcz naprawdę dobrze mnie przyjęła. Miałem wcześniej jakieś sygnały z różnych miejscowych środowisk, ale dopiero wtedy pojawiła się myśl, że wszystko idzie dobrze, gładko. Że Bydgoszcz rzeczywiście jest świetnym miejscem. No, a że niedaleko teatru była restauracja "Ziemia obiecana", to i takie nasu-nęło się skojarzenie. Człowiek podróżuje, urywa się z domu, gdzieś jedzie i nagle w tym nowym miejscu spotyka go coś miłego. To miłe uczucie, choć, niestety, nie tak oczywiste i nie tak codzienne. Za to do dziś mam z tym miastem takie skojarzenie, tak samo zresztą jak to, że Bydgoszcz jest miejscem niewykorzystanego potencjału. Wierzę jednak, że tak samo jak ziemia obiecana, wciąż będzie rodzić piękne rzeczy.

- Nie będzie Panu żal?
- Będzie mi bardzo żal.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska