Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dopalacze można znów legalnie sprzedawać. Biorą nawet 9-letnie dzieci!

Jacek Deptuła [email protected]
Znikali gdzieś w osiedlowych zaułkach i palili. Brali. Jarali. Upalali. Ćpali. Odurzali się. Niszczyli mózgi...
Znikali gdzieś w osiedlowych zaułkach i palili. Brali. Jarali. Upalali. Ćpali. Odurzali się. Niszczyli mózgi... Archiwum GP
Piekło, a właściwie przedsionek piekła, to tandetna buda wciśnięta między gierkowskie bloki. Oficjalnie - drogeria z "produktami zapachowymi". A czart ma postać młodego człowieka.

Najpierw podsuwał dzieciakom pod nos cyrograf na hipotekę ich dusz. Po kilku tygodniach chłopcy znikali gdzieś w osiedlowych zaułkach i palili. Brali. Jarali. Upalali. Ćpali. Odurzali się. Niszczyli mózgi. Tracili siebie i swoje rodziny. Normalny dawniej nastolatek przeistaczał się w agresywnego gnoja. - To już nie były moje dzieci - płacze Joanna. - Moi byli wrażliwymi, kochającymi synami.

Cyrografu się nie spisywało. Brało się tylko saszetki z dopalaczami. To niewielkie torebeczki, które łajdak z narkotykowego gangu najpierw rozdawał nastolatkom, może półtora roku temu, tuż przed otwarciem budy z zapachami. Po pięć, po dziesięć saszetek. Tłumaczył, co daje największego kopa i czekał, kiedy chłopcy napełnią szklane lufki "towarem kolekcjonerskim" (perfidia polega na tym, że oficjalnie to nie saszetki ze śmiercią, tylko torebeczki do kolekcjonowania, jak znaczki czy zdjęcia piłkarzy).

I kiedy rozdał część swojej kolekcji, czekał, kiedy zrobią pierwszy buch... - Co, jednego bucha nie zrobicie? Zobaczycie, jaki będzie odlot!.

Wieczorem drugi buch, w nocy na klatce schodowej trzeci, rano czwarty. Później całymi dniami opowiada się kumplom, jak było po spidzie "Morska fala", a jak po "Zapachu czereśni". Fajnie.
Ale krótko.

Przeczytaj: Co trzeci polski gimnazjalista miał kontakt z narkotykami

Więc szprycowali się coraz częściej. Kiedy uzależnili się od darmowych narkotyków, trzeba było już płacić. Półtoragramowa saszetka, najtańsza, to 15-20 złotych. Dalej była już tylko równia pochyła i w końcu cierpienie, kiedy nie ma co buchnąć.

Wierzyć się nie chce, że czterdziestoletnia Joanna, zdesperowana matka czwórki synów, zdołała uchronić przed pierwszym kręgiem dwóch najmłodszych, a starszych - Kamila i Roberta - wyciągnąć za włosy z dopalaczowego piekła.

Drogeria dla ćpunów

- Mamo, nie podskakuj, ty nawet nie wiesz, z kim zadzierasz! - ostrzegał Kamil. - Oni przyjdą i spalą mieszkanie!

Przedsionek piekła widać z okna bloku Joanny, ot - może trzysta metrów. Widać też młodzież wracającą ze szkoły (w pobliżu są trzy). Zazwyczaj przed budą z dopalaczami robią zrzutkę, do środka wchodzi jeden, dwóch najstarszych. Reszta czeka na klatkach schodowych. Kiedyś, gdy byli trzeźwi, powiedzieli matce, że biorą nawet dziewięcioletnie dzieciaki.

Narkotyki z drogerii zatruły całą rodzinę Joanny, choć upalali się tylko Robert - dwudziestoletni robotnik, i jego młodszy o trzy lata brat Kamil. Uczeń szkoły średniej. Nic dziwnego, że przedsionek piekła przekroczyli też dwaj najmłodsi bracia, mimo że nigdy nie byli w drogerii.

Nie to, żeby jarali, przeciwnie - bronili się, wyzywali starszych braci od ćpunów, nie chcieli mieć z nimi nic wspólnego. Jednak nie można być zdrowym widząc najbliższych, jak wtaczają się wieczorem do domu wrzeszcząc bez sensu. Dopalacze zabijają wszystkich wokół.

- Nie miałam pojęcia o tym świństwie. Gdybym zorientowała się wcześniej, zanim ten drań otworzył sklep z dopalaczami, pewnie by moi synowie nie trafili na odwyk. Bo między otwarciem tej "drogerii" a decyzją o leczeniu synów, były prawie dwa lata piekła - mówi Joanna.

To prawda, Robert - starszy - już wcześniej przychodził jakiś dziwny, ale Joannie nie wpadło do głowy, że palił jakieś zioła, chyba to była marihuana. - Myślałam: może parę piw wypił. Niczego nie podejrzewałam. Prawdziwe piekło zaczęło się w momencie otwarcia tej budy z dopalaczami. Dopiero wtedy dowiedziałam się, co to jest.

Wkrótce, rankami, Robert i Kamil (po nocnych awanturach z rodziną) wstawali z jedną myślą: skąd wziąć pieniądze na spidy? Bo koledzy czekali już na dole. Z domu zaczęły znikać najpierw wartościowe przedmioty, później wszystko, co tylko dało się sprzedać. - Wynosili obrazy, sprzęt grający, płyty - mówi Joanna. - Moim pierwszym odruchem po przyjściu do domu było sprawdzenie, co zginęło.

Kiedyś, jak byli trzeźwi, mówili ze łzami w oczach: "Mama, co rano myśleliśmy, co sprzedać lub ukraść, żeby zdobyć choć jedna saszetkę. Bo po tym było nam dobrze".

Joannie na wspomnienie tamtych chwil łamie się głos. Im dłużej opowiada, tym częściej płacze. - Raz wynieśli nawet paczkę cukru. Później okradli nasz domek na działce i dziesiątki piwnic. Nawet złom. Młodszy strasznie brał, uzależnił się niemal natychmiast.

Wpadła w panikę, kiedy Kamil przyszedł któregoś dnia do domu kompletnie zamroczony. Miał czerwone oczy, był agresywny, coś mówił o wciąganiu fety (niby to "ciocia feta" - amfetamina) czy jakiegoś proszku do nosa, o jaraniu. Zaczęły się wielodniowe wagary, wystawanie pod blokiem, codzienna zrzutka po parę złotych i wspólne buchy.

- Po narkotykach obaj mieli niesamowity apetyt, a w domu ciężko z pieniędzmi - głos znów się jej łamie. - Doszło do tego, że musiałam chować jedzenie, by wystarczyło dla młodszych.

Dalej wszystko było już do przewidzenia - pierwszy raz policja, potem drugi, policyjny dołek, kuratorzy. Ale dopalacze były silniejsze. Kamil, ten młodszy, po zajaraniu nie potrafił napisać tak prostej rzeczy, jak data. - I pół godziny zastanawiał się, kiedy musiał złożyć podpis.

Awantury w domu z miesiąca na miesiąc truły coraz bardziej rodzinę. W końcu Robert i Kamil przestali się kryć - palili w pokoju. Matka: - To było jakieś cuchnące świństwo, smród jakby ryby i chemikaliów, nie wiem. A w pokoju walały się szklane lufki, jakieś proszki, zioła i grzybki. I stosy saszetek po dopalaczach w każdym kącie mieszkania.

Niedługo zamkną

Spadali w głąb piekła coraz szybciej. Robert pracował, ale zawalał robotę. Już nie dawał mamie ani złotówki. A ona nie mogła znieść widoku zamroczonych synów z wybałuszonymi oczami i czerwonymi białkami: - Czy to naprawdę moje dzieci? - pytałam siebie po nocach. Ale nie miałam siły, by ich wyrzucić.

Później było jeszcze gorzej. Ten młodszy w nowy rok tak zaćpał, że pociął sobie rękę, zaczął straszyć, że ze sobą skończy, że nie daje już rady. I że wyskoczy z okna wieżowca, bo ma wszystkiego dosyć. - Szukaliśmy go z policją, w końcu wrócił. Wezwałam pogotowie, dostał jakiś zastrzyk, uspokoił się.

Zobacz też: Handel dopalaczami w regionie kwitnie. Dilerzy mają w nosie kolosalne kary

Robert stracił pracę. Kamil przestał chodzić do szkoły. Zaczęło się typowe cierpienie narkomanów na głodzie. Drapanie ścian. Drgawki. Odtrucie po raz pierwszy i drugi, krew w moczu.
- Nie mogłam przepatrzeć, jak się staczają. Z całą grupą tych kolesi. Brali po bramach i krzakach. Znam ich wszystkich. Najgorsze było to, że rodzina i przyjaciele się odsunęli z obawy, że synowie wciągną w nałóg ich dzieci.

"Dość tego, nie popuszczę!" Joanna zaczęła walczyć o życie synów - powiedziała sobie. Żeby w biały dzień w środku miasta przyglądać się bezradnie powolnej śmierci dzieciaków?!

Chodziła do rodziców, ale większość bagatelizowała sprawę, niektórzy nawet wyrzucali za drzwi. Któregoś dnia, kiedy Kamil wymknął się z domu, Joanna poszła za nim. Patrzy: wchodzi do budy z zapachami, a po chwili jest już w bramie. - Zawiadomiłam policję, przyjechał radiowóz. Pytam drania, który sprzedaje to świństwo, dlaczego zabija dzieci. A on śmieje mi się w twarz. - Przecież to tylko zapachy. Wyraźnie pisze, że nie do konsumpcji. A poza tym nikt im nie każe kupować...

Spisali gnoja, handlarza śmiercią, ale nic nie mogli zrobić. Na każdej saszetce napis jak byk - "Produkt kolekcjonerski". - Pani się nie martwi - uspokajał policjant. - Niedługo pozamykają te sklepy.

Pozamykali. - Byłam szczęśliwa - mówi dziś z goryczą. - Ale tylko trzy miesiące. Znów zaczęło się piekło.

Matka Joanna

Jakiż to paradoks, że ucieczkę z piekła Kamil zawdzięcza złodziejstwu. Złapali chłopaka na okradaniu piwnicy i sędzia postawił szesnastolatkowi warunek: albo trafi do ośrodka wychowawczego, albo idzie na odwyk.
- Załatwiać leczenie? - zapytała.
- Załatwić, mamo... Ja dłużej tak nie mogę.

Joanna mówi, że całą duszą czuła, że chłopcy milcząco wołają o pomoc.

Kuratorka dała adresy placówek odwykowych i Kamil trafił do katolickiego ośrodka. Jest mu ciężko, ale pisze, że wytrzyma. - Którejś nocy - Joanna znów nie ukrywa łez - wchodzę do pokoju Roberta. I widzę, jak dwudziestoletni chłopak płacze, jakby miał żal, że ratuję tylko Kamila...
- Załatwić leczenie? - zapytała.
- Załatwić, mamo... Strasznie mi ciężko.

Przeczytaj: Wakacje to żniwa dla dopalaczowych dilerów!

Ciężko też było załatwiać, bo dla pełnoletnich trudno znaleźć miejsce z tygodnia na tydzień. Ale matka Joanna była zdesperowana. W jej obecności Robert sam obdzwaniał dziesiątki ośrodków i wreszcie znalazło się miejsce. Najpierw był detoks w Świeciu i po trzech tygodniach Robert też wyjechał. Na dwa lata. Kamil - jeśli wszystko pójdzie dobrze - wróci za rok.

Joanna: - Wiem, że odzyskuję swoich dawnych synów.

Odwiedza ich raz w miesiącu, bo na więcej podróży jej nie stać. Podczas wizyt chłopcy przytulają się do niej, nawet mówią - jak kiedyś: "Mamo, kocham cię". Robert niedawno dostał premię za pracę - 100 złotych. Przysłał do domu siedemdziesiąt. "Wiem, że nie masz na życie" - napisał. Kamil? Miał chwile załamania, ale powiedział, że wytrzyma. Musi wytrzymać. Raz uciekł. - Synku, to wszystko ma pójść na marne? - zapytała. I za moment przyjechali po Kamila z ośrodka odwykowego.

- Odzyskałam synów - Joanna mówi z dumą. I ze strachem.

Bo przecież przedsionek piekła jest trzysta metrów od domu.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska