Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mamy ostatnią szansę, żeby stworzyć polskie Cambridge

rozmawiał Adam Willma
Prof. Jarosław Meller urodził się w 1966 roku w Rypinie. Na Uniwersytecie Cincinnati zajmuje się badaniem ludzkiego genomu.
Prof. Jarosław Meller urodził się w 1966 roku w Rypinie. Na Uniwersytecie Cincinnati zajmuje się badaniem ludzkiego genomu. Adam Willma
Rozmowa z prof. Jarosławem Mellerem z University of Cincinnati i UMK.

Trzy kroki do polskiego Cambridge

Trzy kroki do polskiego Cambridge

1/ Wprowadzenie prawdziwej selekcji i zmniejszenie liczby studentów przy zamrożeniu dotacji na dotychczasowym poziomie w ramach kontraktu z ministerstwem.
2/ Tworzenie nowoczesnych, niezależnych od biurokracji i obecnych uwarunkowań prawnych kolegiów, w których znajdują się uczelnie wyższe.
3/ Zasadnicze wzmocnienie kadrowe poprzez ściągnięcie do nowej uczelni naukowców dużego formatu.

- Daleko z Cincinnati do Torunia?
- Jakieś 7,5 tysiąca kilometrów.

- Chodzi mi o odległość cywilizacyjną.
- Cincinnati jest stosunkowo małym, dwumilionowym miastem. Odczuwa się tam jednak trochę pulsu dzisiejszego świata. Jest tam siedziba Procter& Gamble, a więc zapadają decyzje o tym, jakiej pasty do zębów będą używały polskie dzieci i czy fabryki tych past zostaną przeniesione z Polski na Ukrainę. Jest też centrum produkcji silników rakietowych i kilkadziesiąt firm z amerykańskiej czołówki. W Toruniu tego pulsu nie czuć, a może - słuchać jedynie jego echo, ale wyłącznie dlatego, że znajduje się tu uniwersytet.

- Są takie miejsca w Polsce, gdzie puls dzisiejszego świata bije wyraźnie?
- W takich ośrodkach jak Warszawa, Trójmiasto czy Kraków jest pewna iluzja tego zjawiska. To są regionalne centra, w których lokują się zagraniczne korporacje, w których ludzie więcej zarabiają, podróżują i mają poczucie bycia współkonsumen- tami w globalnej wiosce. Ale żadne z decyzji zapadających w Toruniu czy w Warszawie nie są w stanie wnieść czegokolwiek, zmienić choćby interwał w pulsie świata.

Czytaj: Lekko w górę, ale uczelnie z regionu nadal bardzo daleko

- Dwadzieścia lat temu odebrał pan ostatni z trzech dyplomów na UMK. Przyjeżdża pan co roku z wykładami namacierzystą uczelnię. Jaki uniwersytet pan zastaje?
- Dużo większy. I o wiele za duży. To jest uniwersytet, który działa już w innym kraju. Na szczęście są jeszcze w Toruniu moi nauczyciele i mistrzowie z fizyki, matematyki i socjologii. Istnieją "wyspy jakości" na tym uniwersytecie. Ale też uniwersytet przestał być punktem odniesienia, latarnią. Bardziej dziś przypomina chaotycznie zmieniające się światła na ruchliwym skrzyżowaniu. Do tego UMK, tak jak inne polskie uniwersytety, coraz bardziej upodabnia się do korporacji, której podstawowym zadaniem jest "produkowanie" magistrów.

- I nie rośnie panu serce na widok nowych budynków ze szkła i aluminium?
- Nie. Fajnie zobaczyć lepszą infrastrukturę, ale chciałbym ją widzieć na elitarnym uniwersytecie, a nie na uczelni, którą zalewa bylejakość. Dobre budynki nie oznaczają nic, dopóki nie wypełnimy ich ludźmi z poczuciem misji i chęcią tworzenia elitarnej instytucji. Studenci, przyjmowani bez żadnej selekcji, to najczęściej ludzie, których po prostu nie da się niczego nauczyć. Nic dziwnego, że pojawia się zniechęcenie, a wykłady traktowane są przez naukowców jak dopust boży. Ale jest też nadzieja, że jakaś kolejna fala to zmiecie i wreszcie pojawią się młodzi ludzie, z którymi praca będzie przyjemnością.

- Koledzy z Cincinnati pytają o uniwersytet, który pan ukończył? I jak im pan tłumaczy, że nie ma go np. na liście szanghajskiej?
- Przechodziłem w ostatni piątek koło pomnika Kopernika. Kilku profesorów ubranych w togi opowiadało ze swadą przechodniom o Koperniku. Świetny pomysł, takie pogadanki powinno się robić w każdy piątek!
Gdy pokazuję ludziom za granicą portret Kopernika, pytają kim jest ten facet na obrazie. Mówię o układzie słonecznym i wtedy coś tam zaczynają kojarzyć. Ale to nie jest jedynie przypadek toruński - żaden z polskich uniwersytetów, łącznie z Jagiellońskim czy Warszawskim nie budzi takich automatycznych skojarzeń, no może poza wąskim kręgiem specjalistów współpracujących polskimi uczelniami. To wynika z braku otwarcia na procesy globalizacji, inercji środowiska, izolacji wynikającej jeszcze z czasów komunizmu, ale też gorsetu administracyjnego. Ściągnięcie na ten uniwersytet (tak jak na inne państwowe uniwersytety w Polsce) kogoś z dużym dorobkiem naukowym ze świata jest praktycznie niemożliwe.

- Dlaczego?
- Bo trzeba coś zaproponować. Uniwersytet w Cincinnati lokuje się w drugiej amerykańskiej lidze, ale posiada kilka pierwszoligowych wydziałów - najlepszą w USA onkologię dziecięcą, jeden z najlepszych wydziałów wzornictwa przemysłowego i świetne konserwatorium muzyczne. Ściągnięcie do Cincinnati z Harvardu pierwszoligowego specjalisty, np. w dziedzinie biotechnologii i nauk medycznych to wydatek rzędu minimum 10 milionów dolarów. Żeby stworzyć "wyspę jakości", trzeba ściągnąć z 10 takich osób i każdemu dać dobrze zarobić. Sprzęt jest rzeczą wtórną, podstawą są ludzie. A ludzi, których nazwiska ocierałyby się o Nobla dzisiaj w Polsce nie ma. Zresztą - oprócz Marii Curie (o pochodzeniu której wiedzą na świecie nieliczni) - nie mieliśmy nigdy Nobla z przedmiotów ścisłych. W Polsce powinno być 10-20 zespołów, które byłyby w stanie zakrzywić trajektorię nauki. Na razie mamy zespoły, które są ewentualnie w stanie wypełnić luki pozostawione przez naukowców z takich uczelni jak Harvard.

Więcej wartościowych tekstów na www.pomorska.pl/premium

- Najpierw trzeba mieć na to pieniądze.
- Rzeczywiście. Budżet uniwersytetu w Cincinnati to około miliarda dolarów rocznie, czyli połowa ministerialnych środków na całe polskie szkolnictwo. Dlatego zmianę trzeba zacząć od jednego ośrodka w Polsce.

- Mowa o ogromnych sumach. Może jesteśmy po prostu za biedni, żeby konkurować w dziedzinie badań i powinniśmy rywalizować np. w produkcji żywności ekologicznej?
- Owszem, tylko niewykluczone, że za 20 lat mięso będzie uzyskiwało się głównie z hodowli tkankowych, a inne rodzaje białek pochodzić będą z biore-aktorów. Obsiewanie pól to ogromny wydatek, nawet jeśli ma się do dyspozycji słońce i czarnoziemy Illinois. Procesy globalizacji przyspieszają, a jedyną szansą, żeby się do nich włączyć, jest dobrze przygotowana młodzież. Żeby ją wychować, trzeba maksymalnie wykorzystać pulę talentów, którą ma się do dyspozycji. Tymczasem my jesteśmy na dobrej drodze, żeby stracić kolejne pokolenie młodych ludzi, dając im byle jaką edukację, po której większość nie ma szansy na pracę w swoim kierunku.

- W pierwszym pokoleniu wykształciliśmy takich ludzi jak pan. Dla Ameryki.
- Jeśli puls świata będzie wy-znaczany w przyszłości przez firmy z Doliny Krzemowej, zagłębia badań biotechnologicznych w Północnej Karolinie, w koreańskim Samsungu oraz w firmach softwarowych w Banga- lore, to wszędzie tam powinni być ludzie z Polski. W przeciwnym razie nie będzie transferu informacji. To przygnębiające, że dziś zaledwie 20 osób rocznie z Polski stara się o przyjęcie na Harvard. Dla porównania z Libanu jest 1000 podań.

- Głosi pan potrzebę zbudowania polskiego Cambridge. W Toruniu?
- Oczywiście! Uważam, że Toruń jest do tego idealnym miejscem. Nie da się zacząć od Warszawy ani Krakowa, bo tam jest za dużo studentów i zbyt silne grupy ineresu. Nie da się tego również zrobić w miejscach, w których nie ma żadnych akademickich tradycji. Taki eksperyment może się za to udać w Toruniu - mieście o fantastycznych atutach z "wyspami jako-ści" na kilku wydziałach uniwersytetu, mitem starówki i znakomitym Liceum Akademickim.

- UMK przewiduje stopniowe wycofywanie się z finansowania Liceum Akademickiego.
- To kolosalny błąd! Rozumiem problemy finansowe Uniwersytetu. Powstanie Liceum Akademickiego to jeden z najważniejszych sukcesów Torunia w ostatnim ćwierćwieczu. Ten projekt należałoby klonować w Bydgoszczy, Grudziądzu, Włocławku, Inowrocławiu...

- Te wszystkie wizje wymagałby zmiany dziesiątków przepisów.
- Dlatego pierwszym krokiem musiałoby być uwolnienie uczelni od absurdów biurokratycznych, od których Kafka dostał pomieszania zmysłów. Największym problemem polskich uczelni jest to, że pewnych problemów administracyjnych nie da się załatwić, "bo nie". To na starcie dyskwalifikuje je w oczach ludzi, których można byłoby ściągnąć do Polski. By wymienić zepsuty kartridż do drukarki, trzeba go zamawiać cen-tralnie i czekać na niego tygodniami! W tej chwili niektóre laboratoria na uczelniach stoją puste, ponieważ idiotyczne przepisy przetargowe od wielu miesięcy nie pozwalają zapełnić ich aparaturą. Żeby utworzyć nasz nowoczesny collage, należy go wyjąć z obecnych przepisów, które paraliżują obecnie istniejące uczelnie.

Czytaj: Toruńskie Liceum Akademickie drugie w Polsce!

- W jaki sposób?
- Być może rozwiązaniem byłaby placówka prywatno-samorządowa, powiązana z UMK. Ten elitarny uniwersytet powinien być otwarty wyłącznie dla ludzi zdolnych, ambitnych, przestrzegający kodeksu honorowego i gotowych się dzielić swoją wiedzą. Na taką uczelnię powinniśmy przyjmować może 500 osób rocznie, przy czym matura powinna być jednym z mniej znaczących warunków przyjęcia.

- Już widzę tę burzę w środowisku akademickim...
- Nie wierzę w skuteczność demokracji akademickiej. Polski rektor, wygrywając wybory, staje się zakładnikiem różnych grup interesu na uczelni. I w związku z tym jakakolwiek radykalna zmiana staje się misją kamikadze. Jeśli będziemy kontynuować dryfowanie w ramach obecnego modelu, dojdziemy do sytuacji, w której jedynym wyjściem dla wielu uczelni będzie wprowadzenie zarządu komisarycznego. Światły minister mógłby wykorzystać taką sytuację do przeprowadzenia gruntowanych porządków.

- A co z pozostałymi uczelniami? Zlikwidować edukacyjną fikcję?
- Należy radykalnie zmniejszyć nabór na studia, a przede wszystkim skończyć z zasadą, że jedynym kryterium przyjęcia na studia jest pomiar pulsu. Ale też trzeba zdać sobie sprawę z tego, że - cokolwiek byśmy nie robili - bezrobocie wśród młodych będzie narastać, bo kurczy się liczba tradycyjnych miejsc pracy. Produkcja syntetycznej żywność i przedmiotów z użyciem drukarek 3D sprawi, że liczba miejsc pracy zmaleje radykalnie. Pozostanie jednak sfera rozrywki, sztuki, rehabilitacji i szeroko rozumianego interfejsu pomiędzy ludźmi i maszynami - i to jest szansa dla innych uczelni. Mamy możliwość, żeby pieniądze z ostatniego dużego budżetu Unii Europejskiej wykorzystać kreatywnie. Jeśli elitarna uczelnia wyższa nie powstanie teraz, mam wątpliwości, czy powstanie kiedykolwiek. Alternatywą jest zepchnięcie Polski do azjatyckich stepów, po których będzie hulał wiatr - od Władywostoku po Zgorzelec.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska