MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W kinie spędził czterdzieści lat i dwa miesiące

Ewelina Sikorska [email protected] tel. 56 619 99 13
Rypiński „Bałtyk”. To tu pracował pan Jan.
Rypiński „Bałtyk”. To tu pracował pan Jan. archiwum Jana Golusa
- Na seans przychodziły tzw. trójki - rodzic, nauczyciel i milicjant. W trakcie filmu zapalano światło i biada młodzieży, która wślizgnęła się na seans o dwudziestej - wspomina Jan Golus, kinooperator.

W 1955 roku w kinie objazdowym, które zatrzymało się w Wielopolu Skrzyńskim, spłonęło żywcem 58 osób. Wśród nich było 38 dzieci. - Dlatego właśnie praca kinooperatora należała do tak niebezpiecznych zajęć - wspomina Jan Golus, który przez czterdzieści lat puszczał filmy. Także w rypińskim "Bałtyku". - Taśmy były non-stop przekazywane, szybko się niszczyły. O pożar było bardzo łatwo. Czasem wychodziłem z domu, zastanawiając się, czy do niego wrócę, czy taśma się nie zerwie. Przepisy bezpieczeństwa były święte, więc przypadkowe krzesło w przejściu czy inne ewentualne przeszkody nie wchodziły w grę. W przypadku pożaru zbyt wiele było do stracenia - chodziło o życie ludzkie.

Pan Jan trafił na salę kinową mając zaledwie... siedemnaście lat. Był to 1955 rok. - Padło pytanie, co ze mną zrobić, jeśli akurat będzie wyświetlany film dla dorosłych? Dyrektor z Bydgoszczy zadecydował: zwyczajnie dać mu wtedy wolne - dodaje ze śmiechem. - W tamtych czasach bacznie przestrzegano, żeby na widowni nie znalazły się zbyt młode osoby. Bileter, pan Józef Waliszewski, tak pilnował sali, że nie wślizgnęła się nawet myszka. Zresztą, nie tylko on. Na wybiórcze seanse przychodziły tzw. trójki czyli rodzic, nauczyciel i milicjant. Włączano światło, które nazywaliśmy milicyjnym, i widzieli wszystkich jak na dłoni. Młodzież jak to młodzież, kombinowała. Ja również. Jeśli któryś delikwent został przyłapany na zakazanym seansie lub oglądał film o godz. 20 bez rodzica, miał przechlapane. I w domu, i w szkole.

Po trzymiesięcznym kursie we Wrocławiu, pan Jan z pomocnika kinooperatora stał się pełnoprawnym kinooperatorem. - Koledzy zazdrościli, a i owszem - śmieje się. - Przecież mogłem za darmo oglądać fantastyczne filmy. To był największy plus tej posady.

"Krzyżaków" widziałem trzysta razy. Słowo!

Rypiński "Bałtyk". To tu pracował pan Jan.
(fot. archiwum Jana Golusa)

W PRL-u spragnionych kinowych wrażeń rypinian wzywała melodia, która leciała z głośnika przy "Baltyku". Puszczano ją minutę, półtorej minuty przed Polską Kroniką Filmową Do kina można było się wybrać co trzy dni, puszczano po dwa filmy (o godz. 17 i 20).

- Leciały pierwsze dźwięki, a ludzie biegli ile sił w płucach. Nikt się nie chciał spóźnić, bo nie można było wejść w trakcie kroniki - tłumaczy pan Jan. - To było przecież nie do pomyślenia. Kiedy dyrektor z Bydgoszczy, który akurat gościł w Rypinie, usłyszał melodię i zobaczył, co się u nas dzieje, nie mógł się nadziwić. Ba, na dowód uznania dostałem nawet podwyżkę.

"Fanfan Tulipan", "Śniegi Kilimandżaro", "Ben Hur", "Ostatni zachód słońca", "Wejście smoka" - to tytuły, które najbardziej przyciągły rypinian do kina. W niedzielę i święta o godz. 11 leciały zaś filmy dla dzieci. - Wprawdzie westerny biły rekordy popularności, ale ludzie chętnie oglądali też Trylogię - dodaje kinooperator. - Uwielbiałem "Krzyżaków". Możecie Państwo nie uwierzyć, ale widziałem ten film trzysta razy. Dokładnie! Puszczałem go kolejno we Włocławku, w kinie wojskowym w Ciechocinku, w Brodnicy i oczywiście w Rypinie. Calutki tekst mam wykuty na blachę. Jakiś czas temu siedzę w kuchni, a żona w pokoju obok ogląda moich ukochanych "Krzyżaków". Wyłącz dźwięk, bez problemu mogę mówić dialogi - śmiałem się. Ba, ten film jeszcze mi się nie znudził, do dzisiaj nie przegapię żadnego seansu w telewizji.

20. stopień zasilania

Co najbardziej dawało się we znaki miłośnikom kina w latach 50-tych i 60-tych? Przerwy w dostawie prądu. A tych było niestety sporo.

- Dorosły jeszcze zrozumiał, że film co chwilę jest przerywany na dziesięć, piętnaście minut, ale maluch? - opowiada pan Jan. - Dlatego mieliśmy odgórny nakaz, żeby najbardziej dbać o komfort tych najmłodszych widzów. Kiedy przy drzwiach mama pytała, o której wrócę z pracy, a ja jej na to - 20. stopień zasilania, znaczyło, że nie mam zielonego pojęcia. Takie to były czasy. Jedyny plus, choćby i wyłączyli prąd, zawsze działał akumulator, dzięki któremu mieliśmy światło. Kiedy brakowało prądu, ludzie się potwornie denerwowali. I wcale się im nie dziwiłem. Tylko zakochanym jakoś nic nigdy nie przeszkadzało. Kolejne wspomnienie? Pani siedząca przy kasowym okienku. Miała w małym paluszku wszystkie informacje o każdym z filmów! Kto w nim gra, o czym opowiada, jakiej jest produkcji - bez zastanowienia odpowiedziała na każde pytanie. Była jak chodząca, filmowa encyklopedia. Ludzie bardzo często korzystali z jej wiedzy. Zawsze mawialiśmy w "Bałtyku", że dobry film to taki, z którego ludzie wychodzą ze łzami w oczach lub z głośnym śmiechem. Chodzi o emocje.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska