Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jackpot po bydgosku, czyli jak wygląda hazard nad Brdą

Maciej Czerniak, [email protected], tel. 52 326 31 41
Na automatach fortuny nie da się zbić. Gracze mają jednak nadzieję na kilka szczęśliwych kolejek pod rząd.
Na automatach fortuny nie da się zbić. Gracze mają jednak nadzieję na kilka szczęśliwych kolejek pod rząd. Andrzej Muszyński
Gość w swetrze w romby obok tego w marynarce z przedniego sortu. Drobna dwudziesto- latka z panią po sześćdziesiątce, w kolczykach "na specjalną okazję". Łączy ich jedno - miłość do bandyty. Jednorękiego.

Dziewczyna może dwudziesto, może dwudziestokilkuletnia wyciąga właśnie kolejnego papierosa z paczki. Siedząc na wysokim barowym krzesełku opiera podkurczone nogi o maszynę.

Przy sąsiednim automacie klientka starsza od niej o dobre trzydzieści lat. Między nimi popielniczka z dymiącym papierosem i wysoka szklanka z połową latte. Obie wpatrzone w symbole owoców, przesuwające się na ekranie. Animacja udaje bęben maszyny losującej. Dwie cytrynki, granat, ananas. Przycisk. Śliwka, jabłuszko, dwie pomarańcze. Przycisk. I znowu: ananas, śliwka, truskawka... Zaraz potem podobny komplet symboli, ale z "siódemką".

- Taki Lansky... I to Polak z pochodzenia. A geniusz! Zbudował miasto na pustyni; przecież Las Vegas to jego dzieło - właściciel pubu z automatami do gier stoi oparty o bar. Pali i zerka na klientów przy maszynach.

Czytaj: Jednoręcy bandyci w regionie rosną jak grzyby po deszczu

- W Bydgoszczy są dwa kasyna. Jakby było ich tak... ze czterdzieści, to by do nas ludzie z całej Polski i zagranicy zjeżdżali - tłumaczy właściciel pubu. I zaciąga się głęboko. - Takie mamy prawo, sprzed wojny chyba jeszcze, że może być jedno kasyno na pół miliona mieszkańców - dywaguje Włodek.

To nie jest jego prawdziwe imię. Nie życzy sobie również zdradzania żadnych namiarów, nazwy jego klubu, bliżej określonego położenia na mapie miasta. Wiadomo, automaty to interes tak samo dobry, jak ryzykowny.

Podobno najbardziej dają się Włodkowi we znaki urzędnicy. Nawet nie policja.

- Bo policja to bez nakazu nie ma prawa wejść i skontrolować biznesu - wyjaśnia. - Zresztą od kontrolowania, czy państwo dostaje swoją "działkę" z automatów - bo tak nazywa opłaty licencyjne - są inni.

Mówi natomiast o wizytach "ukaesu", i służby celnej. Ten drugi urząd jest właśnie tą państwową agendą, w której trzeba zarejestrować każdą kolejną maszynę losującą.
O tym, że interes - mimo tego, że kosztuje sporo zachodu - wciąż się kręci, świadczy fakt, iż w mieście wciąż pojawiają się nowi "jednoręcy".

W tym klubie automaty kuszą odgłosami wirującej ruletki, wysoki świdrujący dźwięk syreny alarmowej i werble sygnalizują wygraną (możliwą, prawdopodobną, uzależnioną przecież od szczęśliwego trafu). A maszyny połyskują pięknie mieniącą się stalowobrokatową farbą. I zachęcają. Stoją dwa kroki od baru, więc żaden klient, który zdecyduje się zagrać - ot tak, może z nudów za drobne, które akurat miał luzem w kieszeni - nie musi się obawiać, że gdy podejdzie zamówić u barmana kawę albo piwo, to ktoś zajmie mu miejsce przy automacie.

Nikt nie mówi: - Idź zagraj, zbankrutuj

- Mówią, że to hazard. Większej bzdury nie słyszałem - Włodek przedstawia swoje racje. - Jednorazowo można wygrać tam p a r ę d z i e s i ą t złotych. W telewizji widziałem ostatnio taki materiał. Facet pracuje na jakąś umowę zlecenie. Przerżnął na automacie pensję, a rodzina musi głodować przez to dwa miesiące. Ludzie! A ktoś kazał mu wrzucić tysiaka do maszyny?! - rozkłada ręce.

Włodek to wysoki, postawny facet. Włosy już nieco przyprószone siwizną, ale wiek trudno określić. Podobno branża rozrywkowa dobrze konserwuje. Widać, że to szef, pan tego obejścia. Mówi, że siedzi w tym biznesie nie od dzisiaj.

- Sam na tym grywam czasami - przyznaje. - W sumie będzie już ze trzydzieści pięć lat. I co? Zbankrutowałem? - ponownie rozkłada ręce i rozgląda się po klubie. - Powiem tak, ten gość, co go w telewizyjnym reportażu widziałem, równie dobrze mógł pójść do baru i postawić kolejkę albo dwie swoim koleżkom. Jakby chciał wydać tę swoją pensję, to by i tak ją wydał... To wybór. Przecież nikt nie mówi: "Idź chłopie, wydaj kupę szmalu i zbankrutuj na maszynach". No, nie?

Temat, jak to w rozmowie z biznesmenem, po pewnym czasie znowu schodzi na urzędników. Do rozmowy włącza się barman. Wspomina lato ubiegłego roku. I wzmożone wtedy wizyty Urzędu Kontroli Skarbowej. Automatów podobno się nie czepiali. Za to patrzyli personelowi na ręce.

- Stoję tu, siódme poty wylewam, bo tłum ludzi przy barze - mówi barman. - Wiadomo, "Euro 2012", pełno gości z zagranicy. A ja czekam, aż ta kasa mi wydrukuje paragony za piwo. I grzecznie podaję jednemu klientowi, drugiemu, trzeciemu. A oni do mnie: "Człowieku, po co mi to!? Ja piwo chcę, a nie rachunek." A ja na to, że tam obok, o tam - kelner wskazuje pobliski stolik - tam właśnie siedzi smutny pan, który bardzo chciałby mi wlepić mandat. Klient zrobił wielkie oczy, przeprosił i schował paragon do kieszeni.

Fortuna w zakładzie pogrzebowym?

Dwudziestolatka przy automacie odwraca się, uśmiecha i wyciąga rękę do swojego chłopaka. Ten otwiera portfel i podaje jej parę złotych. Sam idzie po piwo. Dziewczyna zaciera ręce i wrzuca drobne do automatu. Losuje, wybiera na ekranie opcję wygranej i ponownie wciska przycisk "losuj"… Relaksuje się tak już dobrą godzinę.

- Młodym nie pozwalamy grać. Muszą pokazać dowód. Jak jest O.K, to nie ma problemu, mogą sobie pykać na automacie nawet całą noc - wyjaśnia Włodek. - Byle kulturalnie. Bo pijanych też nie obsługujemy.

Mówię, że teraz automaty można spotkać nawet w sklepach. Barman wchodzi w słowo, uśmiecha się ironicznie. Kręci głową i mówi:

- Tak. Nieważne - warzywniak, spożywczy czy całodobowy monopol. Ale to nie są miejsca na te rzeczy. Co innego klub, o taki jak u nas. Lokal gastronomiczny, znaczy….

Włącza się Włodek: - Ogólnie, miejsca rozrywki, puby, kluby, to są lokale, gdzie automaty powinny stać.
Czasami "jednoręcy bandyci" pojawiają się w takich miejscach, o których można pomyśleć, że są ostatnimi, gdzie należy się spodziewać maszyny losującej. Słyszę nieprawdopodobną historię o bydgoskim przedsiębiorcy pogrzebowym, który ustawił w swojej firmie "automat niskich wygranych".

- Podobno, tak szybko, jak maszynę uruchomił, tak ją usunął z zakładu - dodaje barman. - To się dopiero nazywa czarny humor!

Kasyna, kioski, spożywczaki

Nieco topografii. Nocą walczący z bezsennością klient, których chce poczuć zastrzyk adrenaliny, ma kilka możliwości. Jeśli chce posmakować hazardu rodem z Las Vegas, może wziąć kurs na dwa działające w Bydgoszczy kasyna.

Ci, których nie stać na taką ekstrawagancję, też mają swoje Jackpot. Takie na ich kieszeń.
Jedna z większych "gralni" w mieście zaprasza takich zagubionych żeglarzy tuż obok dworca PKP. Choć "zaprasza" to chyba słowo na wyrost. Drzwi wpra?wdzie otwarte, bo noc duszna, parna, ale wnętrze już nie zaskakuje. W środku cztery, może pięć automatów. Przy każdym siedzi klient. Co jakiś czas wszystkich obrzuca kontrolnym spojrzeniem szczupły, starszy mężczyzna pilnujący interesu. Zerka na zawieszony na ścianie telewizor i śledzi transmisję meczu. Pracy za dużo nie ma, bo klienci, niczym zahipnotyzowani, wlepiają wzrok w automaty. Sami się sobą zajmują i sami też wrzucają do maszyn kolejne "dwójki", i "piątki".

- Jednej nocy wygrałem cztery stówy, innej pięć - wyznaje klient, który może liczyć nieco ponad trzydziestkę. - Ja, to w ogóle na budowie pracuję, tyle że na czarno. Jakbym tak jednej nocy z pięć tysięcy wygrał, to od razu bym wyp... na Zachód.

Obok siedzi facet w marynarce. Takiej raczej przedniego sortu. - Hobby - mówi mimochodem zerkając to na mecz, to na automat. - Dzisiaj raczej cieniutko mi idzie. Ale się odkuję, jak nie jutro, to pojutrze - wyjaśnia. Czy długo gra? Mówi, że to rzecz względna. - Zaglądam tu co jakiś czas. Nikt człowieka nie wyrzuca, nikt nie nagabuje.

W lokalu absolutny zakaz fotografowania. Pracownik na pytanie, czy interes dobrze idzie, nabiera wody w usta. Wychodzi i kurtuazyjnym tonem odpowiada: - Z tym tylko do szefa.

W pobliskim klubie znanym ze stołów billardowych automatów nie ma. Właściciel na temat maszyn ma zdanie wyrobione: - My tu mamy dobrych klientów, kulturalnych. A te automaty… - macha ręką.
- Przyciągają tylko niespecjalną klientelę. Wejdzie taki, zamiast monety wepchnie wykałaczkę albo patyczek do uszu i będzie kombinował. Nie potrzebujemy tego.

Żaden urząd nie jest w stanie stwierdzić, ile "jednorękich bandytów" kusi w sklepach monopolowych, a nawet spożywczych. Bo, że przyciągają klientów, wiadomo powszechnie. W osiedlowym dyżurnym sklepie z alkoholem na Bielawach też jest automat. Błyska dumnie diodowymi światełkami i zaprasza kolorową ruletką.

- Właściciel maszyny płaci mi czterysta miesięcznie za dzierżawę miejsca - wyjaśnia szef sklepu. - Pewnie zarabia kilka razy więcej. Zresztą, mieć a nie mieć. Zgarniać gotówkę za sam fakt, że automat stoi? Przecież to prawie żadnego serwisowania nie wymaga...

W Izbie Celnej w Toruniu informują, że w całym województwie jest 609 "maszyn niskich wygranych".

- Formalnie mogą działać tylko te, które zostały zarejestrowane przed 2009 rokiem - mówi Mariusz Ziarnowski, rzecznik prasowy toruńskich celników. - Nie wydajemy nowych pozwoleń. Zatem, co do wszystkich automatów, które pojawiły się w ostatnim czasie, można mieć podejrzenia, że działają nielegalnie. Nie sposób jednak oszacować, jak duża jest ta "szara strefa".

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska