Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Elżbieta Śliwińska - portret malarki, o której zapomniała Bydgoszcz

Jolanta Zielazna [email protected] tel. 52 32 63 139
Czy ten ubiór można uznać za ekstrawagancki?
Czy ten ubiór można uznać za ekstrawagancki? zbiory rodziny
Przed wojną bydgoszczanie kochali się w jej obrazach, później o niej zapomnieli. Dzięki rodzinie udało nam się pokazać artystkę.

Elżbieta Śliwińska-Kapturkiewicz - bydgoska malarka. Córka szanowanego miejskiego urzędnika należała do przedwojennej elity miasta. Angażowała się w działalność Polskiego Białego Krzyża, przyjaźniła z Adą Sari. Bydgoszczanom szybko spodobały się jej obrazy.

Dla Zbigniewa, Antoniego i Aleksandra Śliwińskich - po prostu ciotka Ela, której jako mali chłopcy płatali figle. I mieszkali u niej, gdy w Bydgoszczy chodzili do szkoły. Zbigniew, Antoni i Aleksander są synami Leona Śliwińskiego, brata Elżbiety.

O Elżbiecie Śliwińskiej-Kapturkiewicz pisałam w "Albumie bydgoskim" pięć lat temu. Na ślad zapomnianej w mieście malarki naprowadziła mnie wtedy jej chrześniaczka, Irena Kucharska. Rodzice pani Ireny byli zaprzyjaźnieni z Kapturkiewiczami. Mała Irenka bywała u malarki w domu, zarówno na Focha, jak i na Konarskiego.

Pokazaliśmy wówczas jedyny obraz Śliwińskiej, który znajduje się w bydgoskim muzeum okręgowym. Nie wiedzieliśmy, kiedy i gdzie się urodziła, kiedy zmarła.
Jej losy starała się odtworzyć Barbara Chojnacka, szefowa działu grafiki w bydgoskim muzeum. Żmudnie zbierała okruchy z informacji w "Dzienniku Bydgoskim".

I zostalibyśmy z tym niepełnym obrazem, gdyby szczęśliwe zrządzenie losu nie pozwoliło mi na spotkanie bratanków Elżbiety. Dzięki panom Zbigniewowi, Antoniemu i Aleksandrowi Śliwińskim wiem o malarce znacznie więcej. Dzięki nim możemy pokazać jej zdjęcia, a przede wszystkim - kilka obrazów, które namalowała.

Bo z obrazami ciągle kłopot. Z tego bogactwa, które wyszło spod jej pędzla, zostało kilka-kilkanaście prac wśród krewnych i u potomków wielkopolskich rodzin, na których zamówienie malowała.

Za to pojawiło się kilka zaskakujących faktów o jej rodzinie.

Elżbieta Leontyna Śliwińska urodziła się 28 czerwca 1885 roku w Drążnie, pow. Wyrzysk. Jej ojcem był Aleksander Śliwiński, nauczyciel, a później urzędnik miejski. Matka miała na imię Felicja. Elżbieta była ich najmłodszym dzieckiem.
Rodzina do Bydgoszczy sprowadziła się latem 1900 roku. Aleksander, jako nauczyciel, został przez pruskie władze przeniesiony w stan spoczynku. A ponieważ ze skromnego uposażenia wyżyć było trudno, udało mu się zatrudnić w gazowni miejskiej.

Gdy tu zamieszkali, Elżbieta miała 15 lat. Na zdjęciach zrobionych w Bydgoszczy, w niemieckich jeszcze atelier, widać modnie ubranego podlotka, później młodą damę.
- Oni mieli talenty architektoniczne, malarskie - wspomina Zbigniew Śliwiński (ur. 1922), bratanek malarki. - Ojciec (Leon, brat Elżbiety - dop. jz) był w Dreźnie na studiach architektonicznych. W 1905 roku dostał powołanie "na wojnę w Inflantach". (Czyżby chodziło o rewolucję 1905 roku? - dop. jz)
"Dziennik Bydgoski" zauważa talent do rysunków u Aleksandra Śliwińskiego, ojca Elżbiety, u jej ciotki, dr Trantvetterowej, która "nie-poślednio malowała".

Więcej historii z Albumu Bydgoskiego na www.pomorska.pl/albumbydgoski

W rodzinnych opowieściach zachowało się, że Elżbieta uczyła się malarstwa prawdopodobnie w Dreźnie i Berlinie. - Była w Genewie, Paryżu, Normandii - opowiada Antoni Śliwiński (ur. 1928 r.) - Po powrocie z tournee po Europie przebywała w Jarocinie. Malowała dla księcia Radolina.

W Jarocinie - to trzeba wyjaśnić - mieszkał wówczas brat Elżbiety, Leon, ojciec Zbigniewa, Antoniego i Aleksandra. Mieszkała u brata, bo zamówień z Wielkopolski miała sporo.

Ale wróćmy do studiów malarki. "Dziennik Bydgoski" do miejsc, w których Elżbieta miała studiować malarstwo, dorzuca jeszcze Monachium. Trudno ustalić jednoznacznie, gdzie studiowała, a gdzie pracowała.

Na pewno uczyła się na Akademii Sztuk Pięknych w Charlottenburgu. Aleksander Śliwiński w jednym z życiorysów zachowanych w archiwum w Bydgoszczy pisze o córce "Elisabeth Kunstmalerin in Charlottenburg". Z pobytu w Berlinie zachowały się zdjęcia młodej Elżbiety.

Być może łączyła podróże z nauką i pracą. Bo do trasy po Europie należy dorzucić jeszcze - jeśli wierzyć "Dziennikowi Bydgoskiemu" - Wiedeń, Piotrogród, Włochy, Helgoland (niemiecka wyspa na Morzu Północnym - dop. jz), dłuższy pobyt we Francji.

Miała wiele zamówień na swe prace od zamożnych mieszkańców Jarocina, m.in. wspomnianego księcia Radolina i innych miasteczkowych osobistości.
Spod jej pędzla wychodziły krajobrazy, portrety, kopiowała prace wielkich mistrzów malarstwa, malowała obrazy świętych.

Wnuczka Leona Śliwińskiego, Barbara Śliwińska-Knast przypuszcza, że zleceniodawcy sponsorowali - jak byśmy dziś powiedzieli - podróże malarki, z których ona przywoziła obrazy. Wiadomo, że namalowała np. wenecki Most Westchnień, ale i Morskie Oko.

"Dziennik Bydgoski" wymienia pejzaże Alp, jezioro Garda, a nawet widok Kairu!
I z tym całym dorobkiem na koncie, prawdopodobnie w 1918 roku, Elżbieta Śliwińska na dobre sprowadziła się do Bydgoszczy. Ale dla bydgoszczan była nieznana.

"Artystka, która znalazła uznanie u obcych powinna je znaleść i u swoich, by kawałku chleba nie potrzebowała szukać zagranicą, lecz znalazła je w naszym grodzie, na ojczystej ziemyej, czego jej z całego serca życzyć należy" - tak "Dziennik Bydgoski" (pisownia oryginalna) zachęcał w 1919 roku do obejrzenia prac malarki.

Bydgoski początek był skromny. Na dobroczynny Bazar gwiazdkowy (dziś powiedzielibyśmy: kiermasz), organizowany w 1918 roku, Elżbieta przekazała na loterię jeden obraz "Wiosna". To była główna wygrana.

Przeczytaj także: Fotografia sprzed ponad 70 lat pełna tajemnic
Ale rok później Bazar, z którego dochód przeznaczono "na biedę bydgoską", stał się wystawą prac Śliwińskiej. Wystawy połączonej ze sprzedażą, a procent od dochodu zasilił cel Bazaru.

Stefania Tuchołkowa anonsowała Elżbietę przed wystawą w 1919 roku: "... utalentowana artystka, która własnemi siłami przebojem pięła się na szczyty sztuki przez życie".

Śliwińska pokazała kopie prac Murilla, Rafaela, Guido Reni, pejzaże z Włoch, Francji, sielskie krajobrazy, portrety dzieci znanych obywateli Bydgoszczy, m.in. Leszka Teski, obrazy o tematyce religijnej.

Jeden z wystawianych obrazów ("wielkiej wartości artystycznej") był własnością rodziny Weynerowskich. Wszystko zostało sprzedane, posypały się zamówienia.
Wygląda na to, że od wtedy, od Bazaru gwiazdkowego 1919 roku, malarka na dobre zamieszkała w Bydgoszczy, co nie znaczy, że stale w niej przebywała. Ale włączyła się w życie społeczne miasta.

Przeczytaj także: Bydgoski zakład fotograficzny z przedwojennym rodowodem. Fotografują od 1932 roku!

Na pewno nie należała do Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych. W zachowanych w bydgoskim archiwum dokumentach Zachęty, Elżbiety Śliwińskiej wśród członków nie ma. Ale na organizowane przez Towarzystwo wystawy zbiorowe swoje prace przekazywała.

Za to, gdy już zamieszkała w Bydgoszczy, wspomagała Polski Czerwony Krzyż. W 1920 roku, może pamiętając zainteresowanie pracami malarki, wystawę obrazów Śliwińskiej zorganizował PCK. Korzystały obie strony: artysta zarabiał, a organizator miał określony procent na cel charytatywny.

W 1924 roku Elżbieta Śliwińska doczekała się indywidualnej wystawy w Muzeum Miejskim. "Dziennikowy" recenzent wystawy Z[ygmunt] Malewski podsumował: "(...) rozbiór szczegółowy tych obrazów z jednej strony nie doprowadziłby do wskazania żadnej z naczelnych zasad, jakie obowiązują w dziejach wielkiego malarstwa, to z drugiej strony nie zmieniłby w niczem prawdy zawartej w słowach, które stosuje się czasem w charakterze sprawdzianu: "powiedz mi, co ci się podoba, a powiem ci, kim jesteś".

Jaka była Elżbieta? - Mama uważała, że ciotka była elegancką, dystyngowaną, kobietą - opowiada Barbara Śliwińska-Knast, córka Romualda Śliwińskiego. Romuald, syn Leona, był starszym, przyrodnim bratem Zbigniewa, Antoniego i Aleksandra. Jego matka zmarła w 1917 r. - Ciotka była rzeczowa, ale dla mamy Romka (zanim zmarła) serdeczna. Obie bardzo się lubiły.
Podobne relacje były między drugą żoną Leona - Jadwigą (matką Zbigniewa, Antoniego i Aleksandra), która Romka i jego siostrę Felę wychowywała jak własne dzieci.

Romuald dostał w 1945 r. w prezencie ślubnym od ciotki Eli obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Jest w rodzinie do dziś.

Antoni z kolei wspomina, że babcia Felicja czyli matka Elżbiety uważała, że córka ubiera się ekstrawagancko. Ale na zachowanych zdjęciach tego nie widać.
Za to jej zachowanie w oczach matki mogło uchodzić za ekstrawaganckie. Kochała psy, zawsze jakiegoś miała. Potrafiła karmić je czekoladkami, zupełnie nie zważając, że bratankowie czy siostrzeńcy przełykają ślinę.

Jako kilkuletni chłopcy Zbyszek i Antoni płatali ciotce psikusy. Gdy odwiedzała brata w podbydgoskim Turze (Leon kupił tam dom i gospodarstwo rolne w 1931 r.) lubiła sobie odłożyć pomidory, by dojrzały. Chłopcy podbierali jej czerwone owoce i podkładali zielone. - A ciotka złościła się, że nie dojrzewają! - wspominają po tylu latach dziecięce figle.

Poza tym... - Gdzie usiadła, tam malowała - wspomina Zbigniew Śliwiński. - Malowała i most, i teatr bydgoski. No i Adę Sari.
Ale to już późniejsze czasy. Zbigniew mieszkał u wujostwa w Bydgoszczy od 1935 roku, gdy zaczął chodzić do gimnazjum na placu Wolności

Wróćmy do lat dwudziestych.
25 października 1922 roku w bydgoskiej farze odbył się ślub Elżbiety Śliwińskiej z Władysławem Kapturkiewiczem - kapitanem Wojska Polskiego w stanie spoczynku. Jej mąż był już wdowcem - jak wynika z zapisów w księdze ślubów parafii farnej.

Można sądzić, że było to wydarzenie towarzyskie. Związek błogosławił ksiądz dziekan Tadeusz Skarbek, a świadkami byli dr Władysław Piórek (1852-1926), znany lekarz i społecznik oraz Jan Teska (1876-1945), założyciel "Dziennika Bydgoskiego".

A jednak o tym ślubie "Dziennik" nie zamieścił najmniejszej wzmianki, choć skwapliwie informował o zaręczynach i ślubach znanych osób w mieście i okolicy.
Kim był Władysław Kapturkiewicz? Pochodził z Małopolski (ur. 18 lutego 1885 r. koło Limanowej), ukończył Akademię Handlową w Krakowie, a w czasie I wojny służył w 20. galicyjskim pułku piechoty na froncie rosyjskim. Pod koniec wojny został szefem wojskowego Konsumu, a w końcu z 61. pułkiem piechoty w 1920 roku trafił na front bolszewicki. Pod koniec 1920 rok przeszedł do rezerwy. W lipcu 1921 r. wyjechał do USA, w 1922 wrócił do Bydgoszczy.

Próbował swoich sił w biznesie. Po pierwsze, był "przysięgłym rewizorem ksiąg". W 1924 roku prowadził dom handlowy WUKA, ale w tym sensie, że "reprezentował interesy pierwszorzędnych firm krajowych i zagranicznych". Rok później miał już skład win, likierów, koniaków przy ul. Farnej.
Prawdopodobnie w tych latach Elżbieta Śliwińska namalowała obraz ołtarzowy dla kaplicy św. Floriana. Była to kopia św. Antoniego, dzieła Bartolome Murilla.

A latem (na przełomie lipca i sierpnia) 1926 roku Kapturkiewiczowie popłynęli do USA. Światło na ten wyjazd rzuca list polecający, jaki Elżbiecie Śliwińskiej-Kapturkiewicz wystawił Syndykat Dziennikarzy Polskich w Ameryce. Wśród rodzinnych pamiątek zachował się skan listu.

Brakuje daty rocznej, ale wynika z niego, że Elżbieta miała już kilka wystaw swoich prac, zbierała dobre recenzje, a jej obrazy cieszyły się wzięciem.
Zaskakująca jest jednak informacja dotycząca Kapturkiewicza. List określa go jako "sekretarza generalnego Wydziału Oświaty Związku Narodowego ... (słowo nieczytelne- dop. jz) i pełnouprawnionego członka syndykatu".
O wystawach i obrazach w Chicago przychylnie pisał nie tylko tamtejszy "Dziennik Związkowy".

Do Bydgoszczy Kapturkiewiczowie wrócili najprawdopodobniej w 1929 roku.
Wkrótce zamieszkali przy Focha 2, w eleganckiej kamienicy. Na parterze, na samym narożniku z Jagiellońską (nie było jeszcze arkad) za jakiś czas Kapturkiewicz przeniósł kolekturę, którą otworzył przy Focha 17. Irena Kucharska, chrześniaczka Kapturkiewiczów wspominała, że obok Władysław prowadził także bar.

Irena Kucharska, jako mała dziewczynka, zachwycała się mieszkaniem. - Niebieskie meble ze złoceniami w salonie, balkon na wprost kościoła klarysek. W tym pokoju malowała. Otwarty balkon, biją dzwony, ona maluje i śpiewa - wspominała przed laty.

Długo tam nie pomieszkali. W połowie lat 30. Władysław Kapturkiewicz dostał wylewu i został sparaliżowany, od tego czasu jeździł na wózku. Z tego powodu małżonkowie przenieśli się na Konarskiego 9, do mieszkania na parterze. Dziś w gruntownie przebudowanej kamienicy mieści się hotel.

Za tydzień - ciąg dalszy

Więcej wartościowych tekstów na www.pomorska.pl/premium

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska