Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

- Tęsknię za zwykłą naiwnością - mówi Adam Nowak z zespołu "Raz Dwa Trzy"

Rozmawiał ADAM WILLMA
- Wierzę Panu Bogu. Jak mówi, żebym się nie lękał, to się nie lękam. Gdy się ożeniłem, żyliśmy z żoną w kawalerce. To jest poziom dla obecnych celebrytów niedostępny... (śmiech)
- Wierzę Panu Bogu. Jak mówi, żebym się nie lękał, to się nie lękam. Gdy się ożeniłem, żyliśmy z żoną w kawalerce. To jest poziom dla obecnych celebrytów niedostępny... (śmiech) raz dwa trzy
Rozmowa z Adamem Nowakiem z zespołu Raz Dwa Trzy.

- Z Wikipedii: Adam Nowak - lider.

- Błąd. Powinno być "kierownik polityczny".

- Wyłania mi się pan ze wspomnień z jeszcze radzieckiego telewizora.

- Młodsze dziennikarki umieszczają czasem nasz debiut w 1981 roku (śmiech). Aż tak dawno to nie było, ale dla młodych i tak prehistoria.

- Jak na człowieka żyjącego z dala od warszawskich purpurowych dywanów sporo uwagi pan zgarnia.

- Skupienie ludzkiej uwagi choćby na chwilę jest wielką sprawą. Można to zrobić na wiele sposobów, ale mnie najbardziej cieszy, gdy udaje nam się to przy użyciu minimalnych środków. Mam nadzieję, że uda mi się nigdy nie wejść do popo-wego mainstreamu. Rzadko jesteśmy w telewizji, może trochę częściej w radiu, a jednak, gdy pojawiają się plakaty z Raz Dwa Trzy, nie ma problemu z zapełnieniem sali. Może dlatego, że nie staramy się oszukiwać słuchacza, że obiecujemy coś, czego nie damy. Nie jestem odludkiem i prowadzę dość intensywne życie, ale z chęcią wracam do domu. "Czynności niższe" sprawiają mi dużo frajdy. Jest mi dobrze z tym, że mieszkam w Toruniu. Na razie to mieszkanie przerywane jest ciągłymi podróżami, ale kiedyś w końcu przyjdzie czas, żeby się zatrzymać.

Przeczytaj także:Ile Maciej Maleńczuk zapłacił za zdemolowany pokój w bydgoskim hotelu?

- Ma pan dystans. To dlatego, że u źródeł był zielonogórski kabaret?

- Kiedyś bardziej, dziś już raczej ta kabaretowa przeszłość (w moim przypadku była to raczej burleska z elementami tragizmu) ma dla mnie mniejsze znaczenie. Ale zostały we mnie jakieś resztki przekory i kiedy jest zbyt poważnie, to spuszczam powietrze. Kiedy jest zbyt wesoło, jakoś tak naturalnie szukam głębi. Miałem w życiu momenty "niechętnej egzaltacji", ale nie podobam się sobie w tej roli. Lubię, gdy ludzie rozmawiają ze sobą normalnie, gdy się wzruszają liryką i gdy śmieszy ich dowcip. Najchętniej gorzki.

- Zdarza się panu jeszcze oglądać kabaret?

- Rzadko, bo w kabarecie potrzebuję bardziej intymnego kontaktu niż ten, który się ostatnimi czasy serwuje. Sam zresztą nigdy nie lubiłem występować w dużych salach. Do tego trzeba mieć totalną siłę oddziaływania na publiczność, działać silniejszymi środkami, żeby skupić uwagę widza z 28. rzędu. A ja lubię szczegół, lubię widzieć kącik ust aktora. Dlatego kabaret, owszem, ale w sali 200-, najwyżej 300-osobowej. I najchętniej amatorski. Z muzyką jest trochę inaczej. Nawet w dużej sali udaje się czasem stworzyć kameralny koncert.

Przeczytaj także:65-letni gitarzysta Rolling Stonesów chce znów zostać ojcem

- Dowcipy polityczne?

- Kilka mnie bardzo śmieszyło, zwłaszcza w latach 80., zwła-szcza tych z kabaretu Koń Polski. Dzisiaj polityczna satyra mnie nie śmieszy, bo dobra satyra nie bierze pod uwagę gustów publiczności, ale wali prosto w temat do obśmiania. No i jest inteligentna. Obecny kabaret w mediach posługuje się przede wszystkim chamstwem - im kto bardziej kogoś obrzuci g...m, tym niby ma być śmieszniej. To jest zła estetyka, bo obraża inteligencję widzów.

- Ze względu na to medialne chamstwo nie było pana w "Idolu" i "Must be the music"?

- Tam nie ma mnie z innych powodów. Chcę w pamięci ludzi pozostać jako wykonawca piosenek, a nie jako juror z "Idola". Gdybym był członkiem Rolling Stonesów, to może bym poszedł do "Idola", bo wyszedłbym z tego programu jako członek Rolling Stonesów. Poza tym, tego typu programy nie działają na mnie dobrze, bo nie ma w nich prawdziwego wyławiania talentów. Owszem, one się objawiają na zasadzie prawa statystyki, ale nie ma tam w większości przypadków osobistych kreacji. Dobrych wokalistów jest wielu, ale znacznie gorzej jest z materiałem, który ci wokaliści mogliby wiarygodnie zaśpiewać.

- Czyich rad mieliby słuchać młodzi, jeśli nie pana? Chłopaków z boys bandu?

- W moim przekonaniu o wiele cenniejsze były podobne programy w latach 70. Pamiętam warsztaty na wizji prowadzone przez prof. Bardiniego. Ludzie dowiadywali się, ile w ich kreacjach jest naleciałości i maniery. A jednocześnie nikt nikogo nie obrażał, nie próbował komuś zmieniać osobowości. Profesor wskazywał, jak poprawić, przezwyciężyć problem. Efektem było coś szlachetnego - na końcu oglądaliśmy coś lepszego, ale jednocześnie autentycznego. Dziś podejmujesz decyzję o byciu produktem, podpisujesz umowę, która nie da ci zarobić, jeśli osiągniesz sukces, a na dodatek zmieni cię w narzędzie w rękach producentów i menedżerów. To oni decydują, czy wystąpisz dziś w fioletowej peruce, żółtej sukience czy w różowych butach.

- Rzadko się pan pokazuje w kolorowych pismach.

- Byłem raz w piśmie na literę "G". Rozmowę przeprowadziła bardzo dobrze przygotowana dziennikarka i bardzo ciekawie mi się rozmawiało. Niestety, cały materiał został okrojony do kartki A4. Zamiast wywiadu opublikowany został tekst redaktora naczelnego, który przeplótł swoje myśli moimi wypowiedziami. To jest moja ulubiona forma dziennikarska - tak zinterpretowanym Adamem Nowakiem nigdy jeszcze nie byłem (śmiech). Na szczęście kolorowe gazety rzadko się do mnie odzywają, a ja specjalnie nie tęsknię, chociaż nie czuję się chodzącą głębią.

- Za dwa występy w tv show, mógłby pan sobie postawić elegancki płot wokół domu.

- Ja nie mam nic przeciwko artystom występującym w takich programach, ani tym, którzy występują w reklamach. Ale widzę to tak: jeśli chcę sobie wybudować dom z czterema wieżami, a jestem kompozytorem, to powinienem skomponować takie utwory, z których honoraria pozwolą mi budować te wieże. Ale jeśli zarabiam przede wszystkim na reklamach, to moje pierwotne zajęcie schodzi na plan dalszy, a głównym sposobem na życie jest to, za co najwięcej mi płacą. Przy takiej postawie w końcu zaczyna być człowiekowi obojętnie, za co mu więcej płacą.

- Jeśli pan miałby coś reklamować, to co? Papierosy? (Adam Nowak gasi czwartego papierosa.)

- Nigdy. To jest głupi nałóg, który pozbawia ludzi wolności. Mógłbym reklamować radiową Dwójkę.

- ???

- Często słucham Dwójki, bardzo mnie angażują komentarze, wywiady, spotkania w Dwójce. Uwielbiam "Zapiski ze współczesności". Bardzo mi się podoba, że w tym radiu nie ma reklam. Czasem nawet zatrzymuję się w drodze, żeby posłuchać czegoś uważniej. Często słucham muzyki klasycznej i audiobooków.

- Od telewizji pan stroni?

- Nie, jestem zwykłym telewidzem, który nie śledzi dokładnie ramówki. Na zasadzie przypadku staram się wyłuskiwać dobre filmy. Bardzo lubię francuskie kino obyczajowe, bo ono umie opowiadać normalne historie bez żadnej przesady.

- Relacja z Sejmu?

- Nie wpuszczam do domu.

- Na wiecu wyborczym pana nie usłyszymy?

- Wychodzę z założenia, że sztuka nie służy niczemu innemu niż sztuce. Gdy widzę artystów, którzy w dobrej intencji wspierają jakąś partię, to żal mi ich, bo wiem, że popełniają błąd. To zawsze jest pomoc jednostronna. Polecam wszystkim film "Mefisto" z Klausem Marią Brandauerem. To obraz tego, jak polityka zwodzi, a później pozostawia człowieka samego i upapranego.

- Pierwszy program z piosenkami debiutującego zespołu Raz Dwa Trzy pojawił się na antenie polskiej telewizji na początku lat 90., w najlepszych godzinach emisyjnych.

- Trafiliśmy wtedy w świetny czas, w którym stery w Telewizji Polskiej przejęli młodzi bezczelni i pełni tupetu dyrektorzy. To był ich pomysł, a dla nas ogromny strzał. Później było już tylko gorzej - telewizja nie chciała wziąć od nas programów, które zarejestrowaliśmy nawet za darmo. Bo co to za atrakcja - paru facetów siedzi i gra. A gdzie tańczące renifery?

- Od tamtego czasu zmieniło się również sposób słuchania. Raz Dwa Trzy pobrzmiewa w samochodzie między korkami.

- Dorobiliśmy się narzędzi, które nie poprawiły nam jakości życia, ale umożliwiają nam życie w pędzie. To samo spotkało muzykę zamkniętą w empetrój - kach, w koszmarnej kompresji. Ludzie, którzy poświęcają czas na spokojne słuchanie muzyki to dziś elitarny krąg. Dla większości muzyka jest tłem do codziennego pędu. Ja nie chciałbym się na to obrażać. Zastanawiam się, jak dotrzeć do odbio-rcy, który nie ma czasu.

- Pisać krótkie piosenki.

- Robimy sobie takie psikusy, że na każdej płycie jest utwór trwający powyżej 8 minut (śmiech). Jeśli jakiś temat potrzebuje czasu, nie wolno go przyspieszać. Nie wyobrażam sobie, żeby zgadzać się na praktyki stosowane w komercyjnych rozgłośniach. Tam często zdarza się, że jeśli artysta przynosi utwór liczący 4.20, informuje się go, że na antenie nie mają prawa pojawić się piosenki powyżej 3.45. A więc nawet znani i cenieni twórcy pokornie wycinają z utworu 35 sekund, żeby się zmieścić. Problem nie jest zresztą nowy - jeszcze w latach 60. Dylan nagrał utwór liczący 6.30 i był z góry skazany na przegraną w rozgłośniach, więc na singlu napisano, że trwa 3.40 (śmiech).

- Pisząc myśli pan o tym, jak dotrzeć do mózgu współczesnego 17-latka?

- Staram się trzymać zasady Leonarda Cohena: "Jeśli używasz słowa, nie staraj się być ważniejszy niż to słowo". Wiem, że przede mną było wielu większych muzyków, z których nie wszyscy pozostali w pamięci, bo nie trafili akurat w modę i gusta. Dziś chyba trochę więcej jest w tym namysłu. Tekst jest trochę gęstszy, czasem ludzie mówią, że zbyt gęsty. Ale inaczej nie potrafię.

- Poważne deklaracje. Zupełnie nie pasują do świata.

- Różne piosenki wyzwalają różne emocje. Najsilniej odczułem to po wydaniu płyty "Trudno nie wierzyć w nic", kiedy udało się zebrać 11 utworów dotykających ważnej tematyki, niekoniecznie stricte religijnej. Zauważyłem duże poruszenie. Chyba dobrze - uważam, że na 10 przykazaniach zbudowana została nasza cywilizacja. Wierzę, że jeśli człowiek rozpocznie choćby od przestrzegania jednego, jego życie pójdzie w dobrym kierunku.

- Jakie sprawy traktuje poważnie Adam Nowak?

- Wrażliwość drugiego człowieka. Spotykając różnych ludzi, wobec których dokonywałem wcześniej pochopnych ocen, staram się pamiętać, że ka-żdy z nich był kiedyś dzieckiem i miał w sobie wrodzoną ciekawość świata i wrażliwość. Na ró-żnych etapach życia, z różnych przyczyn ludzie tę wrażliwość gubią. Ale do tej pierwotnej wrażliwości można się przebić. Nie po to, żeby ich zmienić, ale po to, żeby nawiązać kontakt.

- Powiedział pan kiedyś, że marzy o Polsce życzliwej.

- Ja nie mam w swoim wyobrażeniu Polski wielkich wizji. Życzliwość mi wystarczy, bo jest wielkim darem. Życzliwa postawa wymaga zaufania do drugiego człowieka. Nawet, jeśli przypłacę tę postawę rozczarowaniem w przypadku niektórych, to i tak zostanie mi to wynagrodzone przez spotkanie wielu innych, świetnych ludzi.

- Staroświeckie.

- Może nie tyle wynika to ze staroświeckości, co z tęsknoty. Tęsknię za dobrą naiwnością ludzi, którą pamiętam z dawniejszych czasów. Bliżej mi do Brodskiego niż do awangardy. Nie jestem zachowawczy, ale nie lubię tracić z oczu podstaw.

- Nie czuje się pan dziwnie, gdy dziennikarze pytają muzyka o sens życia, istnienie Boga, politykę?

- Lubię pytających, choć nie zawsze odpowiadają mi intencje, które za nimi stoją. Nie czuje się kompetentny, żeby udzielać jednoznacznych odpowiedzi, ale jestem ciekawy świata. No i staram się nie robić innym zbyt wiele przykrości.

- Wróćmy do Wikipedii. Gdyby pan zredagował tę notę...

- ...to byłaby krótka: "Kierownik polityczny Raz Dwa Trzy. Sceptyk pełen nadziei".

- Wnuki będą chciały więcej.

- Moje zajęcie może z zewnątrz wyglądać dość atrakcyjnie. Ale ja nawet nie bardzo pamiętam swoje koncerty. Mogę powiedzieć, że jechałem za ciężarówką z Zielonej Góry do Opola. Do tego wiał silny wiatr, więc z ciężarówki wiozącej złom spadły drzwi od jakiegoś wraka. Udało mi się przyspieszyć, więc na mnie nie spadły. To są moje przeżycia.

- Dziadek-nudziarz!

- No dobrze - mogę im jeszcze opowiedzieć, że spotkałem w życiu sporo niezwykłych ludzi. Jak mnie spytają o moją muzykę z młodości, odpalę im Wojciecha Młynarskiego albo Led Zeppelin. Choć trochę niefajne jest to, że moje pokolenie, ze względu na nawias, w którym zostało wychowane, ma podobne wspomnienia.

- To jeszcze niech nam dziadek puści piosenkę. Jedną.

- "Pod niebem pełnym cudów". Albo "Talerzyk", bo wszystkie dzieci czekają na "d...ę" w drugiej zwrotce (śmiech).

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska