Roman Lipski, gdy tylko dowiedział się o wybuchu, wsiadł w samochód i przejechał kilkaset kilometrów z Niemiec. W Czersku był o godz. 7.00.
Zobaczył swój dom w zgliszczach. Strażacy nie mieli czego ratować. Martwili się tylko, czy przypadkiem nikogo nie ma w środku. Zadymienie było potężne i niczego nie było widać. Siła eksplozji była potężna, część dachu wylądował na pobliskich torach kolejowych. Dom jest położony w oddaleniu od innych posesji, więc nikt inny nie ucierpiał.
Uszkodzone zostały tylko kolejowe blaszane magazyny, a z pobliskiej nastawni wyleciały szyby. W budynku ulatniał się gaz, stąd doszło do wybuchu.
Lipski informuje jednak, że z początkiem grudnia 2012 r. poprosił Zakład Gazownicy o likwidację licznika. Ma na to odpowiedni protokoł.
W rozmowie z "Pomorską" powiedział, że wie, kto "wysadził jego dom w powietrze". - W 2012 roku byłem okradany - mówi. - Zniknęły mi wtedy m.in. kaloryfery i miedziane rury, wymontowano też inne elementy, które można spieniężyć. Jestem pewien, że to ci sami ludzie...
Czytaj e-wydanie »Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?