Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielka polsko-rosyjska miłość przemierzyła razem ponad 16 tysięcy kilometrów

Jacek Deptuła [email protected]
Są piękni, młodzi i zakochani w sobie bez pamięci. Cały świat stoi przed nimi. Wszak poznali się w Świątyni Nieba
Są piękni, młodzi i zakochani w sobie bez pamięci. Cały świat stoi przed nimi. Wszak poznali się w Świątyni Nieba archiwum domowe
Potęgę miłości można liczyć godzinami wspólnie spędzonego czasu, miesiącami, latami.

Można też mierzyć tysiącami słów, gestów i szeptanych zaklęć. Ale uczucie Iriny i Dawida łatwiej chyba liczyć... w kilometrach. W dziesiątkach tysięcy kilometrów, dziewięciu strefach czasowych, tysiącach mejli i rozmów przez skype'a. Trzeba też uśmiechu losu, by zakochać się siedem tysięcy kilometrów od podwłocławskiego Kowala i półtora tysiąca od Władywostoku. I spotkać się akurat w hotelu Tiantan dwudziestomilionowego Pekinu.

Przeczytaj także:A Ty wiesz co to jest miłość?

Latem 2010 r. Dawid Bińkowski, student piątego roku prawa, wyruszył z bratem, rodzicami i grupą przyjaciół na wielką azjatycką wyprawę. W połowie lipca zatrzymali się w pekińskim hotelu Tiantan - Świątyni Nieba. 26 lipca ostatnie godziny w Pekinie młodsi postanowili uczcić nocną włóczęgą po mieście. Po północy zeszli w gronie przyjaciół do hotelowego hallu, zamawiali, żartowali, wygłupiali się.
Dla Rosjanki Iriny Epshteyn, absolwentki sinologii, był to również ostatni wieczór w Pekinie. Ale jako przewodniczka rosyjskich turystów po męczącym dniu zamierzała zwyczajnie odpocząć, choć do rodzinnego Władywostoku miała niedaleko, ot, jakieś półtora tysiąca kilometrów. Z koleżanką przechodziła przez hall, kiedy od strony rozbawionej polskiej grupy usłyszały wesołe nawoływania: - Hello, hay girls, zapraszamy!

I tu do dziś trwa zasadniczy spór: czy dziewczyny zaprosił do stolika Dawid, czy jego młodszy brat Patryk (obaj oczywiście tę zasługę przypisują sobie). Bez szczególnego entuzjazmu, a może z babskiej ciekawości, przysiadły się do stolika Polaków. Czy od razu Irina zwróciła uwagę na Dawida? Dziewczyna śmieje się serdecznie i z melodyjnym rosyjskim zaśpiewem przyznaje: - Tak, od razu go zauważyłam. Ale wydawał się taki... taki... no - jakby niepoważny, trochę pozer, który chce zrobić wrażenie.
Dawid nie miał takich wątpliwości i stawia sprawę po męsku: - Irina spodobała mi się od razu.
I oboje patrząc na siebie śmieją się serdecznie. Była już druga w nocy, kiedy panowie zaczęli domagać się od Rosjanek deklaracji, który z całej ósemki jest najprzystojniejszy. Irina z perlistym śmiechem o-powiada piękną polszczyzną: - A co miałyśmy powiedzieć? Nie pozostawało nic innego, jak przekonywać, że wszyscy chłopcy są wspaniali.

"Ale który jest naj" ? - upierali się panowie. Może Irinie coś tam w głowie zaświtało, może też Dawidowi, ale wszystkie znaki na rozgwieżdżonym pekińskim niebie wskazywały, że jednak coś zaiskrzyło. Kiedy padło hasło wspólnego spaceru po nocnym Pekinie Dawid nie odstępował Iriny. Albo, co też bardzo możliwe, Irina Dawida. Wałęsając się po stolicy Państwa Środka grupa bawiła się wyśmienicie. Wygłupiali się, żartowali i...

Polskie prababcie

- ... I w pewnym momencie schowaliśmy się pozostałym. No, tak żeby nas szukali - nie-bywale przekonująco wspomina Irina. Dawid pamięta to nieco inaczej: - Raczej odłączyliśmy się od grupy - mówi z szelmowskim uśmieszkiem. Zostali więc we dwoje. Irina twierdzi, że to był bardziej przypadek, aniżeli kobieca ciekawość, kiedy zerknęła do jego paszportu: - Ze zdumieniem zobaczyłam, że on ma tyle lat co ja - dwadzieścia dwa. A wyglądał na dużo starszego. Moje pierwsze wrażenie, że Dawid jest niepoważny nasiliło się - wydał mi się jeszcze bardziej niepoważny (a o tym, jak "niepoważne" potrafią być kobiety będzie dalej).

No bo kto o czwartej nad ranem w Pekinie zaprasza ledwo poznaną dziewczynę do tańca przed jednym z hoteli, z którego słychać muzykę? Więc kiedy tak tańczyli, zaczęli odnosić wrażenie, jakby znali się od dawna. Spacerowali do rana, do hotelu wrócili o szóstej...

Pożegnanie było banalne i bez łez - szybkie śniadanie, wymiana adresów, numerów telefonów, wreszcie nieśmiałe przytulenie. Kobieca intuicja to jednak potęga: - Chyba coś czułam, bo nawet nie było mi smutno. Wiedziałam, że jeszcze się spotkamy. I to nie raz!

A może był to jakiś zew słowiańskiej krwi? - Moje obie prababcie były Polkami - wspomina dzieje rodziny. - Ta ze strony taty nazywała się Janina Bielińska i urodziła się w Warszawie przy ulicy Ząbkowskiej 30, mamy nawet jej akt urodzenia. Natomiast babcia mamy nazywała się Nina Wajtulewicz, córka Antoniego. Wiemy o niej tylko tyle, że urodziła się albo w Warszawie, albo w Krakowie.

Rewolucja 1917 roku zapewne rzuciła Polki w głąb Rosji. Janinę na północ - przeżyła blokadę Leningradu - Nina trafiła na Daleki Wschód, do Władywostoku, gdzie urodziła dziesięcioro dzieci. Irina ma nawet cień nadziei, że w Polsce żyje jeszcze ktoś, kto mógłby pamiętać rodziny obu prababć?

Śniadania z kolacją

Polska grupa ruszyła w dalszą podróż po Chinach, Irina do Władywostoku. Pierwszego mejla, kiedy Dawid zwiedzał jeszcze Chiny, napisała Rosjanka. Odpowiedź była, powiedzmy, zdawkowa. Dawid protestuje: - Ira, ale ci tłumaczyłem, przecież to nie był mój laptop, byliśmy w podróży...

Irina jeszcze z dworca autobusowego we Władywostoku zadzwoniła do mamy mówiąc, że poznała świetnego chłopaka z Polski. Jest miły i na pewno by się jej spodobał. Ale jak tu się spodobać skoro z Kowala do Władywostoku w linii prostej jest 7,5 tysiąca kilometrów, a lądem trzy tysiące dalej?
Tymczasem Ira kończyła studia we Władywostoku i Kantonie, a do Pekinu jeździła jako przewodnik.
Po powrocie Dawida do Polski wymieniali uprzejme mejle, lecz ani razu nie rozmawiali przez telefon czy skype'a. - Pisaliśmy tylko do siebie przez rok. I ciągle byłem pod dużym wrażeniem Iriny - wspomina Dawid. - Najdziwniejsza była ta różnica czasu, prawie dziewięć godzin!

Irina tłumaczy ze śmiechem: - Często kiedy kończyliśmy rozmowę przez skype'a, robiłam sobie poranną kawę do śniadania, a Dawid po kolacji przysypiał nad laptopem. Ja mówiłam "dobranoc", on życzył mi "miłego dnia".

Na koniec świata

Jeszcze w Pekinie planowali wymyślić coś niecodziennego, ale to "coś" było w mglistych marzeniach. Bo wspólnie z kimś, kogo zna się zaledwie parę godzin. Owszem, Dawid planował zjechać kiedyś Rosję wzdłuż i wszerz, Irina marzyła o wędrówce po Europie. Na początku wydawało się to nierealne. Ale właściwie - dlaczego nie połączyć jednego z drugim?

Dawid nie ukrywał entuzjazmu: - Pomysł zaczął nabierać realnych kształtów w październiku 2010 roku. Latem Ira kończyła studia, ja w czerwcu broniłem pracę magisterską. Lepsza okazja mogła się nie po-wtórzyć.

Dwumiesięczna wyprawa od zachodniego krańca Europy w Portugalii do Władywostoku "na końcu świata" wydawała się zbyt szalona, aby była prawdziwa. Trudno było uzgadniać szczegóły wielkiej wyprawy mejlowo. Ale skoro się powiedziało "a"... Dawid zaczął długie starania o wizę dla Iriny. Podchodził trzy razy i wreszcie udało się. Nic dziwnego, że oniemiała, kiedy z konsulatu polskiego w Kantonie zadzwonili z prośbą o odbiór wizy.

Kilka tygodni przed przylotem Iriny do Polski uzgadniali przez internet zarys wyprawy. - Nie planowaliśmy szczegółowo - wyjaśnia Dawid. - Chcieliśmy, żeby wędrówka była spontaniczna, gdzie nas rzuci los. Chodziło o to, by z krańca Europy dotrzeć "na koniec świata", czyli wschód Rosji.

1 lipca Irina wylądowała w Warszawie. - Dopiero w samolocie z Kantonu do Warszawy po raz pierwszy przyszło mi do głowy: Boże, przecież ja tego chłopaka widziałam tylko raz w życiu przez parę godzin! Byliśmy zaledwie wirtualnymi przyjaciółmi. A ja lecę do niego w ciemno?! Co będzie, jak się coś nie uda albo się nie dogadamy? Jak się z tego wówczas wyplątać?

Czytaj też: Czy wakacyjna miłość może być "na zawsze"?

Dawid też z duszą na ramieniu czekał na dziewczynę z samego "końca świata". I pierwsza myśl, która przemknęła mu przez głowę była taka: "No to poćwiczę sobie angielski" (znowu oboje śmieją się radośnie). Ale znów, tak jak w Pekinie, po paru godzinach czuli się jak starzy znajomi.

O blisko dwumiesięcznej wyprawie mogliby napisać książkę: najpierw Madryt, potem Porto, Lizbona, Barcelona, Rzym, Wenecja, Wiedeń, Warszawa, Kraków, Kowal, Tallin, Ryga, Sankt Petersburg, Moskwa i Władywostok Ponad 16 tysięcy kilometrów! I wszystkie możliwe środki komunikacji. Noclegi w hostelach, u przyjaciół, znajomych, rodziny, bywało że na dworcach. U rodziców Iriny potwierdziły się jej przypuszczenia: Dawida nie dało się nie lubić.

Do Świątyni Nieba

Ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia w Kowalu przejdą na pewno do historii obu rodzin: rosyjskiej i polskiej. I dużą w nich rolę będą odgrywać... bokserki Dawida. Po szalonej wyprawie na dwóch kontynentach Irina miała przylecieć do Polski w styczniu tego roku. - W styczniu, w styczniu... - powtarza niby to z przekąsem Dawid (w tym momencie oboje znów wybuchają śmiechem).

A było tak: wcześniej Irina łamaną polszczyzną spiskowała telefonicznie z tatą Dawida, by zrobić mu szaloną niespodziankę. Ona przyleci do Polski 23 grudnia, a tata w tajemnicy odbierze ją z Warszawy. Późnym wieczorem będą w Kowalu. - Nie miałem o tym pojęcia! Dziwiłem się tylko, że mama tak natarczywie nalega, by przygotować prezent dla Iriny. Denerwowałem się, bo przecież było jeszcze dużo czasu. Zastanawiałem, dlaczego taty ciągle nie ma, mimo że już późna noc? I to w przeddzień Wigilii?
Wreszcie zabrzęczał dzwonek. Mama prosiła, by szybko otworzył zmęczonemu ojcu. - Zbiegłem w samych bokserkach, otwieram drzwi i... I chyba jeszcze raz przeleciałem jedenaście tysięcy kilometrów do Władywostoku. Myślę, że właśnie tak aktorzy grają bezbrzeżne zdumienie.

Irina twierdzi - i ma na to świadków - że Dawid w gatkach stał przy drzwiach może nawet dziesięć minut: - Śmiechu było co niemiara - chichocze Irina. - W końcu jego brat nie wytrzymał: - Chłopie, ubierz się wreszcie! Dalsza historia polsko-rosyjskiej miłości (liczonej w tysiącach kilometrów) była już do przewidzenia. Latem spotkanie rodziców, zaręczyny na Moście Miłości w Krakowie (Dawid: - Boże, jak lunęło, kiedy dawałem tobie pierścionek!). Ślub w Kowalu - w trzylecie znajomości - 29 czerwca.

Przyszłość?

Irina zna, prócz rosyjskiego, jeszcze trzy języki: angielski, chiński i polski. Dawid jest prawnikiem. Zarejestrował spółkę z nadziejami na współpracę polsko-rosyjsko-chińską.

Jak wszystko pójdzie po ich myśli - znów przed nimi dziesiątki tysięcy kilometrów. A kiedy będą w czasie w pierwszej biznesowej podroży w Pekinie, koniecznie powinni zatrzymać się w hotelu Tiantan.
Świątyni Nieba.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska