Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Polsce szykuje się rewolucja językowa. Zrozumiemy, co mówią do nas urzędnicy

Rozmawiała Joanna Pluta [email protected]
Potwierdziło się, że komunikacja między urzędem a obywatelem wciąż pozostawia wiele do życzenia- mówi doktor Rafał Zimny
Potwierdziło się, że komunikacja między urzędem a obywatelem wciąż pozostawia wiele do życzenia- mówi doktor Rafał Zimny
Rozmowa z dr. Rafałem Zimnym, językoznawcą.

- W ostatnich dniach października w Senacie RP w ramach kampanii społecznej "Język urzędowy przyjazny obywatelom" odbył się I Kongres Języka Urzędowego.
- To było przede wszystkim forum z wymiany poglądów na temat obecnego stanu urzędowej odmiany polszczyzny. Wzięli w nim udział językoznawcy, prawnicy, urzędnicy rządowi i samorządowi, przedstawiciele mediów oraz tłumacze dokumentów unijnych. Potwierdziło się, że komunikacja między urzędem a obywatelem wciąż pozostawia wiele do życzenia - duża część Polaków ma kłopot z rozumieniem tekstów prawnych czy urzędowych. Czy jest jakieś wyjście? Może nim być wprowadzenie tzw. "prostej polszczyzny" jako standardu komunikacyjnego w relacji urzędnik - obywatel.

Przeczytaj także:Rządowa rada na język nienawiści
- Czym jest ta "prosta polszczyzna"?
- Mówiąc nomen omen prosto: jest to taka odmiana polszczyzny, mająca swoje wewnętrzne reguły, której użycie ma powodować, że przeciętny obywatel zrozumie tekst po jednokrotnym przeczytaniu. W każdym społeczeństwie jest grupa obywateli o obniżonej kompetencji komunikacyjnej, co wynika z różnych przyczyn: niepełnosprawności słuchowej, intelektualnej, dysleksji, niskiego kapitału kulturowego, słabej znajomości języka. Są to jednak osoby zdolne do czynności prawnych i w kontakcie komunikacyjnym z państwem oraz jego instytucjami nie powinny być dyskryminowane lub wykluczane, zgodnie z zasadą równości obywateli. Ale "prosta polszczyzna" nie tylko im ma przynosić korzyści - większość Polaków to ludzie z przeciętnymi kompetencjami komunikacyjnymi, którzy zasługują na dostosowaną do ich możliwości poznawczych i percepcyjnych informację.

- Czy pisanie prostym językiem jest aż tak trudne, że do akcji musieli wkroczyć naukowcy?
- Naukowcy pełnią tu tylko rolę diagnostów, a tak naprawdę chodzi przede wszystkim o dobro obywatela i o zmianę przyzwyczajeń urzędników. Komuś, kto w życiu zawodowym nawykł do używania języka urzędowego czy prawniczego, przestawienie się na inny, prostszy standard komunikacyjny może rzeczywiście sprawiać kłopot. Jednak pisanie prostą polszczyzną nie musi być wcale takie trudne. Wystarczy przestrzegać kilku najważniejszych zasad. Po pierwsze, trzeba pisać empatycznie, mieć z tyłu głowy odbiorcę, do którego tekst ma dotrzeć. Po drugie, trzeba pisać jak najbardziej obrazowo, czyli trudne rzeczy wyjaśniać możliwie najprostszymi metaforami. Ważne jest też, aby personalizować tekst, kierować go bezpośrednio do drugiego człowieka oraz ograniczać używanie form bezosobowych i strony biernej. A oprócz tego używać krótkich zdań (do 10 wyrazów) i krótkich wyrazów (do trzech sylab).

- Skąd się wzięła idea upraszczania języka urzędowego?
- Nie jest nowa. Już w 1952 roku w Stanach Zjednoczonych publicysta i wydawca, Robert Gunning, przypuszczając, że jego teksty są zbyt trudne dla czytelników, opracował tzw. indeks mglistości tekstu, który obrazuje w przybliżeniu, ile lat edukacji potrzeba, aby bez trudu przyswoić daną wypowiedź. Mglisty tekst to tekst mało zrozumiały, bo - jak wiadomo z codziennego doświadczenia - im większa mgła, tym gorzej widać. Tak więc przykładowo - dla elementarza wskaźnik mglistości wynosi od 1 do 4, czyli tyle lat nauki wystarczy, aby go bez trudu zrozumieć, tabloidy mają wskaźnik 7-8, tygodniki opiniotwórcze od 10 do 12, teksty naukowe od 15 do 20, a najtrudniejsze w odbiorze teksty prawne (np. rozporządzenia i ustawy) to już poziom od 17 do 25. I mimo że Gunning zwrócił uwagę na ten problem w USA już dawno temu, to dopiero administracja Billa Clintona sformalizowała dla agend rządowych wymogi dotyczące pisania prostym językiem, widząc w tym narzędzie umacniania społeczeństwa obywatelskiego. Obecnie posługiwanie się prostym językiem przez instytucje państwowe w komunikacji z obywatelem jest już normą m.in. w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Szwecji, Kanadzie, Włoszech czy nawet w Meksyku.

- A u nas?
- Zaczęło się od tego, że Ministerstwo Rozwoju Regionalnego zleciło zespołowi wrocławskich językoznawców zbadanie, czy język używany w tekstach o funduszach europejskich jest zrozumiały dla ich odbiorców i potencjalnych beneficjentów tych funduszy. Powstał poradnik, jak przystępnie o tym pisać. Nieco później na Uniwersytecie Wrocławskim założono Pracownię Prostej Polszczyzny, której kierownikiem został dr Tomasz Piekot, świetny znawca problematyki prostego języka. I to jest jak na razie jedyna w Polsce placówka aktywnie zajmująca się promocją tej idei, prowadząca m.in. akcję edukacyjną "Prosto po polsku" i obecna pod tą nazwą także na Facebooku. Z inicjatywy wrocławskich badaczy mamy też już w Polsce automatyczną aplikację internetową, która pozwala obliczać wskaźnik mglistości dla dowolnego polskiego tekstu (Czytelnik znajdzie ją pod adresem: http://www.fog.uni.wroc.pl). To wciąż jednak jest kropla w morzu potrzeb.

- Dlaczego w Polsce ruch prostego języka dopiero raczkuje?
- Przez lata utrwaliła się u nas nierównorzędna relacja urzędnik - obywatel. Urzędnicy czują przewagę nad petentami (już nawet samo słowo "petent" ją wyraża!), a tymczasem w demokratycznym społeczeństwie obywatelskim to urzędnik jest dla obywatela, a nie na odwrót. Z tego powodu idea prostego języka przybrała (nie tylko zresztą w Polsce) charakter ruchu społecznego, który ma na celu odwrócenie tej sytuacji albo chociaż doprowadzenie do wyrównania statusu komunikacyjnego obywatela i urzędnika. Jednak opór mentalny przeciwko zmianie jest u nas ogromny. Często nawet umowna "pani w okienku" jest przekonana o swojej władzy, a obywatel w tej sytuacji często przyjmuje biernie rolę petenta i bywa, że na tym traci. Profesor Irena Lipowicz, rzecznik praw obywatelskich, podczas Kongresu przytoczyła doskonały przykład tego, jak bezradni bywamy wobec tekstów urzędowych. Otóż pewien człowiek wygrał sprawę sądową, jednak po ogłoszeniu wyroku wcale nie był tego pewien, bo sentencję wyroku sformułowano w języku zbyt trudnym.

Prosty język w komunikacji publicznej po prostu się nam wszystkim opłaca

- Ale jak można uprościć treść wyroku sądowego?
- W sensie prawnym nie można i nie trzeba. Ale można na przykład dołączyć do jego pisemnej wersji streszczenie napisane prostym językiem. Prawo tego nie zabrania.

- To wydaje się proste, kiedy pan o tym mówi, ale jak zmienić kilkunasto lub nawet kilkudziesięcioletnie przyzwyczajenia urzędników do pisania w taki, a nie inny sposób?
- Trzeba zacząć od próby przekonania ich, że przejście na standard prostego języka wcale nie obniży ich społecznej rangi, tylko pomoże włączyć obywateli w życie publiczne, aktywizować ich nie tylko obywatelsko, ale też gospodarczo. W Polsce, aby założyć firmę, trzeba wciąż jeszcze przejść przez biurokratyczne piekło, tymczasem "polityka jednego okienka" może być realizowana również w wymiarze językowym - przez uproszczenie języka instrukcji i formularzy, przez okazywanie empatii komunikacyjnej obywatelowi. Prosty język w komunikacji publicznej po prostu się nam wszystkim opłaca - bo pomaga budować zaufanie obywatela do państwa, które komunikuje w ten sposób, że jest mu przyjazne; bo pozwala podwyższać jakość życia publicznego; bo sprawia, że obywatele czują się ważni i szanowani przez państwo.
Przekonanie to jest główną treścią Deklaracji końcowej warszawskiego kongresu (tekst na: www.jezykurzedowy.pl).

- A co z sektorem prywatnym?
- Niestety, trudno oczekiwać, że firmy prywatne będą entuzjastami polityki prostego języka. Jest w życiu publicznym niemała - jak ją nazywam - sfera mętności, w której z sukcesem funkcjonują osoby zarabiające właśnie na mętności swoich komunikatów. Przykładem może tu być afera Amber Gold. Wielu rozczarowanych obecnie klientów tej firmy z pewnością nie zrozumiało w pełni umów, które podpisali. Kierują teraz swoje pretensje, poniekąd słusznie do państwa, bo gdyby państwo ostrzegło ich prostym językiem, być może udałoby się im uniknąć strat. Ten przykład pokazuje, że idea prostego języka to nie tylko ułatwianie życia obywatelom, ale też zobowiązanie etyczne.

- Jaka jest szansa, że w Polsce się to uda?
- W Stanach Zjednoczonych potrzebowali kilkudziesięciu lat. Myślę, że trzeba w tej kwestii oddolnie i nieustannie naciskać na instytucje państwowe. Dużą rolę do odegrania mają tu także media, które powinny być w tej sprawie naturalnymi sojusznikami obywatela.

Tekst tej rozmowy ma indeks mglistości na poziomie 13-17.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska