Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Róża ma 16 miesięcy. I nowotwór

Rozmawiał Roman Laudański [email protected]
Joanna Rajkowska z Różą na podwórku kamienicy przy ul. Mazowieckiej, gdzie artystka współrealizowała projekt
Joanna Rajkowska z Różą na podwórku kamienicy przy ul. Mazowieckiej, gdzie artystka współrealizowała projekt Jarosław Pruss
- Lekarz - zresztą świetny specjalista, bardzo cenię polskich lekarzy - odwrócił się do nas i przy wszystkich powiedział, że to nowotwór - wspomina Joanna Rajkowska.

- Różyczka to żywe srebro, aż trudno uwierzyć, że tyle już przeszła.
- Przeżyła więcej niż wielu z nas.

- Jak zaczęła się choroba?
- Przyjechaliśmy do Polski z Berlina, gdzie Róża się urodziła i pewnego dnia mała dostała wysokiej temperatury. Po wielu przygodach, bo w kraju trafienie do szpitala nie jest wcale takie łatwe, udało się nam wylądować w dziecięcym szpitalu przy ul. Kopernika w Warszawie. Okazało się, że ma rotawirusa. Różą zajęła się bardzo fajna pediatra, której nie tylko nie spodobały się drgawki wywołane temperaturą, ale i jej oczy. Zrobiliśmy wszystkie badania, prześwietlili dziecko w każdym centymetrze i okazało się, że oczy są w strasznym stanie. Odklejona siatkówka była najmniejszym zmartwieniem. Dostaliśmy skierowanie do Centrum Zdrowia Dziecka. W ciągu godziny lekarze postawili diagnozę, że malutka ma średnio zaawansowany nowotwór.

Przeczytaj także: Choroba nie chroni przed zwolnieniem z pracy

- Wiadomość jak uderzenie pięścią między oczy.
- I to w nieludzkich warunkach. Dwanaście osób w sali. Ludzie wchodzą i wychodzą, a lekarz - zresztą świetny specjalista, bardzo cenię polskich lekarzy - odwrócił się do nas i przy wszystkich powiedział, że to nowotwór. Zapytał też, czy mamy więcej dzieci, a jeśli planujemy, to powinniśmy uważać, bo to choroba genetyczna.

- Każdemu rodzicowi serce stanęłoby w takim momencie.
- Poprosiłam o krzesło, wyjęłam butelkę z wodą. To były sekundy, długie sekundy i narastająca pewność, że nasze życie - w dotychczasowym kształcie - już nigdy nie wróci, że to już koniec. Będziemy żyli z nowotworem i to będzie straszne życie. Po części była to prawda. W przypadku takiego malucha sześć cykli chemioterapii to masakra. Sama wizja wprowadzenia cewnika do przedsionka serca była straszna.
- Dla wielu dorosłych chemia jest strasznym przeżyciem.
- Polskie chemioterapie mają trochę mniejsze stężenie. Róży była stosunkowo lekka. Zniosła ją w miarę dobrze. Polecieliśmy do Wielkiej Brytanii, tam również dostała chemię i jej organizm kompletnie się załamał. System odpornościowy padł. Róża przebywała w szpitalu tak często, że tylko czasami wychodziliśmy na zewnątrz.

- Zamieszkała pani w szpitalu.
- Także mój mąż - Anglik, który wziął na siebie opiekę, bo kiedy budzą cię w środku nocy, to lepiej komunikować się we własnym języku. Ja opiekowałam się Różą w Polsce, a mąż w Wielkiej Brytanii. Później stwierdziliśmy, że trzeba organizm Róży odbudować po chemii i cały czas leczyliśmy ją również bioenergią. Trzeba działać jednocześnie ze wszystkich stron. Nasza strategia zakładała, że zrobimy wszystko, co tylko jest możliwe. Teraz dojeżdża do nas pan Ryszard, bioenergoterapeuta. Jeździ za nami po całym świecie. I umożliwiły to pieniądze zebrane przez polskich artystów i przyjaciół wszelkiej maści.

Zobacz też: 18-letnia Iza Partyka nie żyje. Zmarła we śnie

- M.in. na facebooku zrobiło się głośno o chorobie Róży.
- Kiedy moi przyjaciele i znajomi z Warszawy dowiedzieli się, że Róża ma nowotwór, to nastąpiło niesamowite pospolite ruszenie, którego efektem było zebranie ok. 200 tysięcy złotych. I to w krótkim czasie.
- Niesamowite.
- Te pieniądze umożliwiają m.in. wizyty pana Ryszarda, który lata za nami po całym świecie. Wprowadziliśmy też dietę według medycyny chińskiej. Róża nie je mięsa, cukru ani nie pije mleka krowiego. Gotuję jej kaszę gryczaną, zajada się pęczakiem, zupami z warzyw i koktajlami z owoców. To wszystko jest bardzo intensywne, ale dzięki temu Róża ma - jak widać - tyle energii. Po chemiach była chuda, słaba i straciła ogień. Teraz wszystko wróciło.

- Jest różnica między polskimi a brytyjskimi szpitalami?
- Kolosalna, ale nie zawsze na plus. W Polsce większość lekarzy powinno przejść przez kurs kultury osobistej. Powinni się m.in. nauczyć rozmawiać z rodzinami chorych i z samymi chorymi.

- Wielu lekarzy, by się z panią nie zgodziło.
- Niestety, mamy porównanie w pełnej skali. Natomiast w angielskich szpitalach robią potworne błędy. W Polsce na przykład używa się zwykłej jodyny czy spirytusu, a nie wymyślnych środków dezynfekcyjnych. I to działa! Proste, polskie metody Róża znosiła dużo lepiej. Sądzę też, że stężenie chemii lepiej było dobrane w kraju, ale - ja się nie znam, to lekarskie sprawy.

- Szukaliście pomocy w innych ośrodkach?
- Dzwoniliśmy, rozmawialiśmy z rodzicami dzieci chorych na tę samą chorobę w Stanach Zjednoczonych. Teraz jesteśmy pod opieką jednego z najlepszych na świecie ośrodków w Londynie.

- Na czym polega choroba Róży?
- To retinoblastoma, dziecięcy nowotwór siatkówki. Ma dwa ogromne guzy w oczach. Na szczęście, miejmy nadzieję, na zawsze martwe. Wszystko, co nam zostało do zrobienia, a co według medycyny konwencjonalnej jest niemożliwe - to usunięcie guzów z oczu, czyli wypłukanie ich naczyniami włosowatymi - komórka po komórce. A są ich miliardy. Na szczęście już nieaktywnych. I to właśnie robimy. Wiem, że kiedy lekarze będą czytać moje słowa, to będą się śmiać. Natomiast ja widzę zdjęcia tych guzów co 6 tygodni. One się zapadają do środka,tworzą kratery. Zaczynają przypominać dość luźną pajęczynę. Myślę, że wszystko działa, wszelkie strategie. Wojna, którą wydaliśmy chorobie, trwa. Zrobiłam jeszcze jeden ruch. Kupiłam dom na wsi. Cały w drewnie. Mieszkamy tam praktycznie nad wodą, kiedy pogoda pozwala. I mam wrażenie, że Róża doszła tam do siebie. Osiągnęła formę, dzięki której ma tyle sił. Czasem żartuję, że to jeszcze jeden projekt publiczny, bardzo długofalowy.

- Operacyjnie usunąć guzów nie można?
- Nie da się.
- Róża widzi choć trochę?
- Wszystko widzi. Lekarze mówią, że ma zniszczone tzw. żółte plamki, które eksplodowały od środka, bo zniszczyły je nowotwory. Ale ona widzi i to bardzo dobrze, natomiast nie jesteśmy w stanie stwierdzić, jak to się dzieje. Nie dowiemy się co i jak, dopóki nam tego nie powie. Pewnie za dwa lata dopiero będą możliwe pełne testy. Na razie ma szesnaście miesięcy. Teraz trzeba zrobić wszystko, żeby nowotwór nie wrócił i wspomagać organizm usuwający martwe komórki rakowe. Medycyna konwencjonalna nie zna żadnych, prewencyjnych metod. Medycyna chińska korzysta z tysiącletnich doświadczeń: środowisko rakowe, sprzyjające rozrostowi komórek rakowych można w sobie stworzyć, podobnie jak takie, które dla choroby jest niesprzyjające, dlatego trzeba pomagać organizmowi w walce z nowotworami. Nic innego zrobić nie możemy.

- Byłem pod wrażeniem filmu, w którym wcieliła się pani w swoją chorą mamę. Musiała się pani oswoić z tym, co stało się w szpitalu dla nerwowo chorych w Świeciu?
- Historia jest smutna i tragiczna. Nie poradziłam sobie z odejściem mojej mamy. Mieszkała w Bydgoszczy, niedaleko swojej opiekunki. Świecie było punktem zwrotnym w jej chorobie. Ja mieszkałam w Warszawie. Przyjeżdżałam co jakiś czas, ale przy Alzheimerze trzeba być z chorym przez 24 godziny na dobę. Próbowałam przyprowadzać lekarzy, incognito, ale mama ich rozpoznawała, wyganiała, a choroba ją powoli toczyła. Było coraz gorzej. Nic nie mogło jej powstrzymać. Któregoś dnia nastąpiło załamanie i mama została odwieziona karetką do kliniki psychiatrycznej w Świeciu. Przyjechałam natychmiast, ale w takim momencie jest już za późno na cokolwiek. Czułam się zupełnie bezradna. Pamiętam jej obraz - przyciskała do siebie starą, czarną torebkę, z której wszystko jej ukradziono. Wtedy jeszcze przez kilka dni mówiła. Powiedziała mi, że jedyną rzeczą, którą chce zrobić, jest ucieczka ze szpitala. To był ostatni moment jej kontaktu z rzeczywistością. Moment sprzeciwu. Później już nic nie mówiła. Przez ten film chciałam uratować ten jej protest wobec choroby, odegrać jej ucieczkę ze szpitala, błąkanie się po mieście, wejście do rzeki. To nie było dla mnie proste.

- Skąd te wszystkie siły w pani?
- Nie mam pojęcia. Po prostu trzeba żyć.

Wiadomości ze Świecia

Czytaj e-wydanie »

Nieruchomości z Twojego regionu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska