Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Amber Gold. I po karierze

Agnieszka Domka-Rybka [email protected] Współpraca: Katarzyna FUS
Adam Szczęśniak
Chcieli tutaj pracować. Firma kusiła normalnymi umowami i wysokimi zarobkami... Czy pracownicy Amber Gold tak samo, jak klienci, są ofiarami Marcina P.?

Wszyscy mówią o Marcinie P. i jego biednych klientach. Nikt nie broni pracowników, choć też oberwali w tej aferze. Mocno! Też są poszkodowani przez Amber Gold i OLT Express. Byli (nie pan prezes!) na pierwszej linii ognia. Wściekli klienci obrzucali ich wulgaryzmami, nazywali oszustami. W Katowicach ktoś przyszedł do AG z siekierą i groził, że, jak mu nie zwrócą pieniędzy, pozabija wszystkich!

Pracownicy do dziś nie dostali wypowiedzeń, świadectw pracy i pensji za sierpień. A przecież powinni, bo na papierze wciąż są zatrudnieni. Nowi potencjalni szefowie w ogóle nie chcą z nimi rozmawiać.

Przeczytaj również: Oto szokująca historia pracownika Amber Gold. Jesteś jednym z nich? Zgłoś się do nas

Od początku same dziwy

- Jestem zrozpaczona, nie mam na życie i jak w takiej sytuacji szukać nowej pracy? - pyta Mariola Kalinowska, zatrudniona w jednym z punktów Amber Gold w Kujawsko-Pomorskiem. Prosi, by nie pisać, gdzie konkretnie. Były tylko dwa: w Bydgoszczy i Toruniu. Łącznie pracowało w nich osiem osób, więc łatwo ją zidentyfikować. W skali kraju Amber zatrudniał ok. 800 osób.

- O aferze dowiedziałam się z internetu. Przyszłam tego dnia do pracy - wspomina pani Mariola. - Gdy zapytaliśmy kierownika: co się dzieje, uspokajał: "Nic, to tylko chwilowe problemy techniczne". Czytałam na stronie KNF, że firma jest na cenzurowanym, ale na szkoleniach wciskano nam, żeby się nie przejmować, że wyjdziemy na prostą, że "sprawy Marcina P. są umarzane, znaczy nic złego się nie dzieje".

Pani Mariola nie poznała go osobiście, ale niektórzy mieli taką okazję na bankiecie: - Firma zorganizowała imprezę dla pracowników. Losowaliśmy, kto ma jechać, mnie się trafiło, że zostaję w pracy. Potem rozesłano wszystkim zdjęcia, ale na żadnym nie było prezesa. Ponoć lubił udawać skromnego i podczas bankietu chwalił się, że kupił skromne mieszkanie w centrum Gdańska. Kolega później dowiedział się, że metr mieszkania w tym bloku kosztował 13 tys. zł.

- Wszystko od początku było jakieś dziwne - ocenia. - Jednak dostałam umowę o pracę (w czerwcu 2011 roku - red.) na czas nieokreślony, co dziś jest nie lada sukcesem. Punkt wyrabiał limity sprzedaży, więc i pieniądze były niezłe. Wrażenie robiła też siedziba firmy w Gdańsku - marmury, nowoczesny sprzęt, szkło, wszyscy elegancko ubrani. Szkolenia odbywały się w kilkugwiazdkowych hotelach. Mieliśmy wykupione pakiety medyczne w prywatnej klinice. Czy to wyglądało na blef?

- Niestety, w sierpniu już nie miałam co do tego wątpliwości - mówi. - Klienci byli wściekli, krzyczeli, żądali zwrotu gotówki. A my? Nam jeszcze na początku miesiąca kazano ich uspokajać i sprzedawać firmowe produkty. Ale tego nie robiliśmy. Baliśmy się wychodzić z pracy, bo kończyliśmy o godzinie 22.00, gdy było już ciemno. Gdy pytaliśmy o aferę z OLT Express, słyszeliśmy, że to inna spółka i Amber Gold nie ma z nią nic wspólnego.

Jednak 14 sierpnia pracownicy otrzymali maile z gdańskiej centrali z informacją, że nie muszą już świadczyć pracy. Nie dostali wypowiedzeń, na ich konta po terminie wpłynęła goła pensja (bez prowizji). We wrześniu już nie dostali ani grosza. Wyszło też na jaw, że firma od kwietnia nie płaciła za nich ZUS-u, a w prywatnej klinice odmówiono im pomocy lekarskiej.

- Nikt w centrali nie odbierał od nas telefonów i nawet kierownik regionalny milczał. Pojechałam więc do Gdańska. Do centrali weszłam tylko dzięki firmowemu identyfikatorowi. Pracownicy OLT takich nie dostali, więc koczowali przed drzwiami na chodniku. Niestety, i tak niczego nie załatwiłam, nikt nie chciał mnie przyjąć. To była prowokacja, byśmy sami się zwalniali (wtedy firma nie musi płacić odpraw, jak podczas zwolnień grupowych - red.)

- To smutne, ale, gdy sprzedawaliśmy produkty Amber Gold, nie wiedzieliśmy, że to oszustwo. Wierzyliśmy, że pracujemy w solidnej firmie, mamy szansę zrobić kariery - mówi Iwona Zielińska z Piły. Ona nie kryje, w jakim punkcie AG pracowała, tj. w pilskiej Galerii Kasztanowej. - W grudniu 2011 roku zaczęłam podejrzewać, że coś jest nie tak. Przyszedł klient, który kupił lokatę. Kazał mi dokładnie obejrzeć firmowy certyfikat, gwarantujący, że jest zabezpieczona złotem. Powiedział: "Proszę zobaczyć, tutaj nie ma żadnych pieczątek Mennicy Polskiej, dlaczego?" Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Zapytałam o te pieczątki podczas szkolenia. Nikt nie potrafił mi tego sensownie wytłumaczyć, bąkali coś wymijająco. Zaczęłam bać się takich pytań klientów. Zarabiałam tylko 1320 zł netto miesięcznie, bo nasz punkt nie wyrabiał limitów sprzedaży.

Pani Iwona podkreśla, że pracownicy tak samo, jak klienci, są ofiarami Marcina P.: - Niektórzy szefowie firm w ogóle nie chcą z nami rozmawiać, jesteśmy dyskryminowani podczas rozmów rekrutacyjnych. Zdarza się, choć rzadziej, że są nawet pełni podziwu, że wdepnęliśmy w bagno, że walczymy o dobre imię. Przecież byliśmy tylko szeregowymi pracownikami!

OLT czy Amber?

Pani Joanna Przybylska pracowała w OLT Express (call center w Gdańsku) od kwietnia tego roku. Sytuacja zatrudnionych w tej firmie jest identyczna, jak w przypadku Amber Gold. Dotyczy to również ok. 800 osób w całym kraju.

Już w trakcie rekrutacji jej podejrzenia wzbudziła umowa. Nie była z OLT, a z Amber Gold Obsługą. Jednak firma uspokajała, że pracodawcą formalnie miał być Amber, ale będą pracować dla OLT. - Większość z nas to ludzie wykształceni, więc pytaliśmy o zabezpieczenia pieniędzy klientów. Nie przekonywał nas fundusz gwarancyjny. Chcieliśmy wiedzieć: "A co, jeśli firma upadnie?". Odpowiedzi były wymijające - wspomina pani Joanna.

Mówi szczerze, że skusiła ją pensja: 3 tys. zł netto miesięcznie. Pracownicy którzy obsługiwali infolinię tylko Amber Gold, dostawali 7 tysięcy. Byli i tacy, którzy za podpisanie intratnej umowy otrzymywali premię 20 tys. zł.

Czytaj również: Amber Gold - od złotego początku do wielkiego upadku

Chaos zaczął się, gdy pracownicy dowiedzieli się - z mediów - o upadku OLT Express. Zbiegło się to w czasie, gdy część zatrudnionych była na szkoleniu w Warszawie. Dotyczyło ono obsługi programów, dzięki którym można zwracać pieniądze pasażerom. Dostali hasła i dane klientów. Ale nie działały. Później było już tylko gorzej. W call center Amber Gold utworzono specjalny zespół. Miał obsługiwać ludzi, którym nie wypłacono lokat na czas. Były w nim jednak osoby pracujące dla OLT, a więc nie specjaliści od finansów, jak oficjalnie podawała spółka Amber Gold na swojej stronie.

Według Zielińskiej chodziło o to, by wprowadzić w błąd opinię publiczną: - To była najgorsza robota, jaką można sobie wyobrazić. Dostaliśmy szczegółowe instrukcje, co i jak mówić klientom. To było straszne! Wystawili nas na atak wściekłych ludzi, niektórzy grozili nam śmiercią. Baliśmy się przychodzić do pracy. Bo, jak mieliśmy mówić ludziom, że ich pieniądze są i lada dzień wpłyną na konta, skoro to nie była prawda? Pracodawca stracił wiarygodność także w naszych oczach, nie dostaliśmy pensji na czas, więc przestaliśmy odbierać telefony. Nie chcieliśmy przedstawiać się z imienia i nazwiska i brać na siebie odpowiedzialność za to, co mówimy, skoro to nie była nasza wina, tylko Marcina P.

Zarówno ZUS, jak i klinika medyczna, w której pracownicy mieli wykupiony abonament, nie chcieli nam zdradzić, kiedy dokładnie Amber przestał płacić wobec nich zobowiązania. W AG nie odbierają telefonów i nie odpowiadają na maile. Nie otrzymaliśmy także odpowiedzi z gdańskiej kancelarii, zarządcy majątku firmy.

Cisza, cisza trwa

Nie związana ze sprawą Kancelaria Adwokacka Brykczyńscy i Partnerzy w Poznaniu podpowiada, że jeśli pracodawca nie płaci w terminie, zatrudniony ma prawo wystąpić do sądu pracy z powództwem o zasądzenie wynagrodzenia wraz z odsetkami za opóźnienie. - Sprawą dla sądu jest również to, że nie rozwiązano umów na piśmie - mówi mecenas Jakub Brykczyński. - W przypadku, gdy zatrudnieni nie zostali poinformowani o zwolnieniu, a nie pracują nie ze swojej winy - mogą sami rozwiązać umowę bez wypowiedzenia. Jeśli nie dostali świadectwa pracy, przysługuje im odszkodowanie w wysokości wynagrodzenia za czas pozostawania bez pracy z tego powodu, nie dłuższy jednak niż 6 tygodni.

Imiona i nazwiska bohaterów, na ich prośbę, są zmienione.

Czytaj e-wydanie »Lokalny portal przedsiębiorców
emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska