Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adrian Zieliński z Mroczy mistrzem olimpijskim! (wywiad)

(as)
Na londyńskim pomoście żaden ciężar nie był Adrianowi straszny.
Na londyńskim pomoście żaden ciężar nie był Adrianowi straszny. archiwum
W najśmielszych snach fani Zielińskiego nie marzyli o olimpijskim złocie. Co prawda był wymieniany w gronie kandydatów do medalu wagi 85 kg, ale rywali miał godnych, sam ostrożnie mówił o dobrym dźwiganiu i szansie na krążek.

Więcej o sukcesie Adriana Zielińskiego w sobotniej i poniedziałkowej "Gazecie Pomorskiej".

Już dwa lata temu w Antalyi pokazał swój wielki talent, zdobywając złoto mistrzostw świata. Przed rokiem w Paryżu w MŚ miał brąz. I to kilka miesięcy po utracie trenera i przyjaciela Ireneusza Chełmowskiego.

Wtedy związał się z trenerem Jerzym Śliwińskim i nie pożałował tego kroku. Spokojne przygotowania w klubie "Londyn 2012" wystarczały przez wiele miesięcy, ale w tym roku obaj panowie postawili na swój cykl, nawet wbrew ministerstwu sportu i ciężarowemu związkowi. Wyjazdy na Kaukaz i wspólne treningi z Arsenem Kasabi-jewem przyniosy efekty.

CIĘŻARY: Adrian Zieliński z Tarpana Mrocza mistrzem świata! (nowe materiały)

Miesiąc przed igrzyskami Adrian w MP w wyższej kategorii (94 kg) zaliczył 395 kg w dwuboju (180+215). To pokazywało, że jest mocny.

Do rywalizacji przystępował spokojny, skoncentrowany, za każdym razem prosił publiczność o ciszę.
W dobrym stylu wyrwał 170 i 174 kg. Niestety, nie powiódł się atak na 14-letni rekord Polski Cofalika (175). Sztanga z ciężarem 176 kg spadła na pomost. Lepiej od niego dźwignęli Chińczyk Lu (178) i Rosjanin Aukchadow (175). Wielki faworyt, Irańczyk Rostami wyrwał 171 kg, a Bułgar Markow 172 kg. Niespodziewanie posypali się kolejni faworyci. Po 3 próby spalili Francuz Hennequin, Irańczyk Morabi, Białorusin Rybakow i Rumun Sincraian.
Podrzut zaczął się od sensacji, bo Lu trzy razy nie poradził sobie z ciężarem 205 kg. Zieliński nie zaliczył 206 kg, bo sędziowie (słusznie) dopatrzyli się błędu technicznego (ugięcie łokci). Ten ciężar zaliczył na szczęście w drugiej próbie.

Zaczęły się szachy. Markow zaliczył 203 kg, a gdyby podniósł 209, minąłby Polaka. Uff. Obie próby jednak spalił. Medal był blisko, ale jaki?

Adrian Zieliński zdobył złoto w Londynie!

Rostami zaliczył 209, Aukchadow 205, potem 210. Zieliński spadł na 3. miejsce. Ale nie poddał się. Podszedł do ciężaru 211 kg i pewnie go zaliczył! W tym momencie rywale musieli kontratakować.
Aukchadow nie dał rady z 212 kg. Chwilę później Rostami dwa razy spalił 214 kg. ZŁOTO!

Zieliński skończył rywalizację z wynikiem 385 kg, nowym rekordem Polski (poprawił własny z Antalyi z 2010 r. o 2 kg) - 174+211. Wygrał z Aukchadowem mniejszą wagą ciała. Dokładnie o 130 gram! Rosjanin bowiem też miał 385 kg (175+210). Brąz dla wielkiego faworyta Rostamiego - 380 (171+109).
Szczęśliwy Adrian nie mógł uwierzyć, że został mistrzem olimpijskim. Na podium podczas Mazurka Dąbrowskiego śpiewał jednak i cieszył się ze złota jak dziecko.

Więcej o sukcesie Adriana Zielińskiego w sobotniej i poniedziałkowej "Gazecie Pomorskiej".

To dla ciebie, nieodżałowany trenerze!

- Pan już sobie uświadomił, że w ciągu jednego konkursu, tu w hali ExCel w Londynie pana życie się zmieniło?
- Aaaa, to dopiero zobaczymy (śmiech). Na razie zauważyłem mnóstwo smsów i połączeń, ale na razie nie mialem czasu, żeby odczytać. Zaraz była dekoracja, pierwsze wywiady. Na to czas przyjdzie później. Mnóstwo Polaków w hali chciało mi dać flagę, ale nie mogłem jej wziąć, bo tego zabraniają przepisy. To bardzo miłe chwile.

- Jak będzie pan świętował?
- Pójdę spać. Pewnie trochę później niż zwykle, ale na pewno bez żadnego hucznego świętowania. Mieszkam z bratem Tomkiem, a on również startuje, więc nie chcę mu przeszkadzać.

- Udzielacie sobie rad z bratem?
- Żadnych. Jedynie wspieramy się psychicznie, jesteśmy mocno ze sobą emocjonalnie związani. To jest sport indywidualny i każdy sam musi udźwignąć swój ciężar walki.

- Czuł pan na plecach wsparcie swojej rodzinnej Mroczy? Kibice w specjalnym miasteczku olimpijskim oglądali konkurs i trzymali za pana kciuki.
- Oczywiście, wiem o tym i bardzo za to dziękuję. Ale szczerze mówiąc, podczas konkursu nie myślałem o tym. Powtarzałem sobie w głowie, że zrobiłem wszystko, stać mnie na wiele i na pewno moja praca nie pójdzie na marne. I z taką wiarą podchodziłem do ciężarów,.

- Co się stało, że sędziowie nie zaliczyli w podrzucie pierwszej próby na 206 kg?
- Jestem zdziwiony. W ogóle sędziowie bardzo dziwnie opiniują niektóre podejścia. Wiele jest bardzo dobrych technicznie, a oni widzą jakieś błędy. Może są ślepi, trzeba ich wysłać do okulisty, a może nie rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi. Według mnie, wszystko to, co jest podniesione do góry powinno być zaliczone. A to, że zdarzy się łokieć lekko wygięty, czy jakiś niedocisk nie powinno mieć żadnego znaczenia w zaliczeniu podejścia. Światowa federacja bezwzględnie powinna zmienić przepisy.

- Zdenerwowała pana ta decyzja?
- Wręcz przeciwnie. Byłem w całym konkursie bardzo spokojny. Trener zauważył to już na rozgrzewce i powiedział mi: - Widzę u ciebie spokój. Będzie dobrze. No i było. Po prostu wiedziałem, że muszę podnieść więcej, żeby zdobyć medal. I na tym się skupiałem. Wiedziałem, że jestem bardzo dobrze przygotowanty. Gdybym zaliczył 206 kg w pierwszym podejściu, potem te 211 to pewnie podszedłbym do rekordu Polski na 215 kg, żeby postawić kropkę nad "i". Ale sędziowie zadecydowali inaczej.

- Już przed igrzyskami mówił pan, że jest pan spokojny. To wynika z tego, że takim jest pan człowiekiem czy ogromnej wiary w siebie?
- Szymon Kołecki powiedział mi, że na igrzyskach dźwiga się głową a nie mięśniami. Myślę, że u mnie zadecydowała właśnie odporność psychiczna. Mam taką opinię, że dobrze znoszę stres. Oczywiście, denerwuję się, jak inni, ale gdy przychodzi do działania, to skupiam w sobie całe siły. Nie usiądę i nie będę płakać, że coś tam sędziowie zadecydowali, albo, że jest ośmiu kandydatów do medalu. Trzeba pokazać co się potrafi i już! Byłem przygotowany na złoto, ale także na czwarte, piąte czy szóste miejsce. W żadnym z tych przypadków nie miałbym żalu, bo wiem, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, aby jak najlepiej przyotować się do igrzysk.

- Podobno przed igrzyskami odrzucił pan dobrą ofertę kontraktu reklamowego?
- To prawda. Trzeba się szanować. Powiedziałem, że pogadamy po igrzyskach, bo wtedy będę o wiele więcej wart. No i jak widać, nie pomyliłem się.

- To mistrzostwo olimpijskie z dedykacją?
- Mam nadzieję, że sztab szkoleniowy, wszystkie osoby, które przyczyniły się do mojego sukcesu czują teraz taką samą satysfakcję, jak ja. Ale rzeczywiście mam szczególną dedykację - dla mojego nagle zmarłego trenera Ireneusza Chełmowskiego. To dla ciebie trenerze! Bardzo bym chciał podziękować też trenerowi Jerzemu Śliwińskiemu, który zgodził się mnie poprowadzić po śmierci mojego poprzedniego szkoleniowca. Dziękuję także całej rodzinie, mojej dziewczynie, że ze mną wytrzymują. Bo ja nie jestem łatwym człowiekiem we współżyciu.

- Dlaczego taka opinia o sobie?
- Sport to wielkie wyrzeczenia. Zamiast do kina z dziewczyną, jadę na trening, czy zawody. Trzeba rezygnować z wielu fajnych spraw w życiu, żeby mieć siły na trening. No i przepraszam tych wszystkich, których nie wymieniłem. Na pewno wiele dało mi wparcie i rady Szymona Kołeckiego. To wielka postać. Po cichu mam nadzieję, że jeszcze wróci do dźwigania.

Rozmawiał w Londynie TOMASZ FROEHLKE

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska