Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Henryka Durlik w Ciechocinku wraca do śpiewania! "Poczułam siłę Boga"

Adam Willma
Arianie
Arianie
Miała wielki talent. Mogła być dziś wymieniana jednym tchem z Ireną Jarocką czy Anną Jantar. Ale zrobiła wiele, żeby swoją karierę zamienić w zgliszcza. Dziś w spokojnym Ciechocinku wraca do śpiewania.

W kominku trzaskają brzozowe polana. W domu Heni nie widać pamiątek. O czasach spędzonych na estradzie nie przypomina żadne zdjęcie ani płyta.
- Bo to nie był dobry czas. Szołbiznes był dla mnie piekłem - piękną iluzją, z której na szczęście udało mi się wydostać.

Zabawa w życie

Jeśli miałabym opowiedzieć ci o moim śpiewaniu, muszę zacząć od pewnej rozmowy.
Z matką. To było w 1972 roku. Wystartowałam w konkursie młodych talentów w Kielcach . Zaśpiewałam jako ostatnia - "Bawimy się w życie" z repertuaru Haliny Frąckowiak. Pobiegłam do domu, pochwaliłam się mamie pierwszym miejscem. Opowiadałam, że będę piosenkarką.
Ale ona zbyła mnie kpiną: - Ty?! A kto cię będzie słuchał?
Wszystko, co działo się później, było konsekwencją tamtej rozmowy. Przez całe lata podświadomie robiłam wszystko, aby udowodnić mamie, że się myli.

Korale

Po mamie mam brązowe oczy, czarne włosy i ciemną karnację, jak wiele dziewczyn z Ukrainy. Bo mama wychowała się na wsi pod Kijowem.
Jeszcze jako wokalistka Arian łapałam się na tym, że przejęłam po niej wymowę niektórych słów. Gdy słucham dziś "Mego życia korale", pobrzmiewa w piosence to "tijlko" wyniesione z domu.

Z tatą poznali się na robotach w Niemczech. Wzięli ślub, wracając zatrzymali się na kilka lat w Debrznie i tam się urodziłam. Później zadecydowali, że pojadą do Kielc, do rodziny taty.
Mieszkaliśmy w dwupokojowym mieszkanku na Szydłówku. Ciasnym, jak na szóstkę rodzeństwa. Tata i mama pracowali w Fabryce Samochodów Ciężarowych. Czasu dla nas mieli niewiele, więc większość czasu spędzało się na podwórku.

Melodia na mandolinę

Mama była chłodna. Milcząca i władcza. O jej miłość trzeba było zabiegać. Nigdy mi się to nie udało.
Dlatego zawsze czekałam na powrót ojca. Trzeźwego lub pijanego. Mama akceptowała to jego picie i gardziła nim zarazem.
A ja, mimo wszystko, zachowałam do niego miłość. Zataczającego się prowadziłam do domu, myłam mu nogi. Mnie jedynej, małej dziewczynki, słuchał, gdy prosiłam, aby położył się spać.
Miał w tym piciu swoje zasady - szanował pracę. I niedzielę - mówił, że strach czuje tylko przed Bogiem.

Zapisałam się do kółka muzycznego. Śpiewałam i grałam na mandolinie. Znikałam i brzdąkałam w samotności. Albo czytałam baśnie. Wtedy było mi dobrze.
Czasem chodziłam na próby "Arian". To był najbardziej znany zespół, który wyszedł z Kielc, wschodząca gwiazda big-beatu. Zaszywałam się na sali między krzesłami, żeby nikt mnie nie widział. I słuchałam. Z czasem wszystkie piosenki znałam na pamięć. Więc, gdy po konkursie przyszli i zaproponowali, żebym z nimi śpiewała, mogłam z miejsca wyjść na scenę.
Miałam siedemnaście lat, byłam zielona, nic nie wiedziałam o życiu. A tu nagle tłumy ludzi, światła sceny. Widziałam swoją twarz na plakatach, ludzie w Kielcach rozpoznawali mnie na ulicy. Nucili moją "Łubinową miłość".

Zachowywałam się jak pępek świata. Ale nie czułam radości. Bo tym, co mnie napędzało była zemsta wobec mamy.

Scyzoryk i mikrofon

Świat szołbiznesu jest upudrowanym piekłem. Taki jest dziś i taki był wówczas. Koncert za koncertem, a później imprezy do rana. Samotność przepleciona krótkotrwałymi związkami. Jeździliśmy w trasy z Czerwonymi Gitarami, Trubadurami i Homo Homini.
Nie wytrzymywałam tego tempa. Przysypiałam na walizkach od instrumentów w tyle sceny. Budzili mnie, kiedy miałam zaśpiewać piosenkę i znowu zasypiałam.

Byłam krnąbrna i opryskliwa. Taki zbój, kielecki "scyzoryk". Z domu wyniosłam nieufność do bliskich. Znacznie łatwiej rozmawiało mi się z nieznajomymi
Poznałam świat kolorowy z zewnątrz, a od środka pogrążony w zgorzknieniu i nałogach - przez długi czas trzymałam się od tego z daleka. Wyniosłam ten lęk z domu. Ale do czasu. W końcu i mnie ten zabójczy wir poniósł jak wielu innych.
Do Warszawy ściągnął mnie Józef Andrzej Grochowina, poeta, jedna z tych niewielu osób, którym ufałam. Nawet nie pożegnałam się z Arianami. Po prostu, powiedziałam, że odchodzę.

Trafiłam do Teatru na Targówku. W tamtym czasie w spektaklach śpiewało doborowe towarzystwo: Danuta Rinn, Sława Przybylska i Grzegorz Markowski.

Z grupą Medium w 1979 roku zdobyłyśmy Srebrny Pierścień w Kołobrzegu i ruszyliśmy w trasę koncertową z Anną German, Kaliną Jędrusik, Kasią Sobczyk i Reginą Pisarek.
Największa postacią była dla mnie Anna. Skromna, powściągliwa i charyzmatyczna zarazem. Na estradzie natychmiast skupiała uwagę wszystkich. Była jedną z tych osób, którym ufałam bezgranicznie. Ale ten czas nie trwał długo, Anna była już wtedy coraz bardziej chora, niebawem zmarła.

To był czas, w którym nie musiałam liczyć się z pieniędzmi. Kieszenie miałam wypchane pogniecionymi banknotami. Mama była chyba ze mnie dumna. Ale ja nie. Nic nie sprawiało mi radości. Wielka pustka i destrukcyjna siła, z którą niszczyłam wszystko po drodze.
Przestało mi zależeć na czymkolwiek. Wypadłam z teatru, później z roli w serialu "Dom".
W latach 80 na powierzchni trzymały mnie już tylko wyjazdy do Finlandii, Niemiec, Austrii. Z zespołem Jana Popławskiego, kiedyś gitarzysty Niebiesko-Czarnych graliśmy w dużych restauracjach. Nauczyłam się fińskich piosenek, chociaż powiedzieć potrafiłam tylko "minä rakastan sinua" (kocham cię).  

Ordonka

Mieszkałam wtedy w Gdańsku. Miałam poczucie, zbliżałam się do dna. Zaczęłam chorować. Życie zamieniło się w udrękę. Potrzebowałam siły. Zaczęłam się modlić, ale odpowiadała tylko cisza.
I to wszystko zmieniło. Jednego dnia.
Nawet nie wiem dlaczego przyszły mi do głowy biblijne słowa "dokonało się". Poczułam siłę Boga. I absolutny spokój
Po raz pierwszy od dawna chciało mi się żyć. I przebaczać. Spotkałam wielu oddanych Bogu ludzi, wydostałam się z tego wiru, w którym obracało się moje życie.
Przez kilkanaście lat nie śpiewałam. Czasem łzy się kręciły, gdy słyszałam muzykę. Ale najpierw chciałam poukładać wszystko, zbudować w życiu to, czego dotąd nie zdążyłam zbudować.

Dopiero niedawno wróciłam do śpiewania. Zaczęłam od akompaniamentu w kościele. Teraz przygotowuję materiał na płytę z piosenkami z repertuaru Ordonki, w nowych aranżacjach. Piękne zapomniane piosenki.
Przeczytałam biografię Ordonówny. Choroba, ból, samotność - wszystko, czego sama zaznałam. Może dlatego wydaje mi się tak bliska.

List

Napisałam list do chłopaków z "Arian". Z przeprosinami za tamto rozstanie.
Jakiś czas temu zadzwoniłam do mojej mamy. Ma dziś 90 lat. Powiedziałam, że znowu będę śpiewać. I wiesz, co usłyszałam? To samo, co czterdzieści lat temu, na początku mojego śpiewania.
Ale to już bez znaczenia, wybaczyłam jej, najważniejsze, że będę śpiewać. Przede wszystkim Bogu. Marzy mi się festiwal piosenki chrześcijańskiej w Ciechocinku.
Ale już nikomu nie zamierzam nic udowadniać.
Wysłuchał ADAM WILLMA
[email protected]

Czytaj e-wydanie »

Zaplanuj wolny czas - koncerty, kluby, kino, wystawy, sport

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska