Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co dzieje się nocą w bydgoskich taksówkach?

Maciej Czerniak, [email protected]
Słucham historii o drogich "sikorach”, "cebulach”, obcych walutach i biżuterii, które znajdowało się nad ranem gdzieś pod siedzeniem auta. Klienci gubili to wszystko. A wiadomo, znalezione, nie kradzione. - Jak ktoś brał nockę w sylwestra, to mógł się ustawić na cały miesiąc - z rozmarzeniem wspomina Jarek. - Jeszcze do końca lat 90. można było zgarnąć średnią wypłatę w jedną, dwie noce.
Słucham historii o drogich "sikorach”, "cebulach”, obcych walutach i biżuterii, które znajdowało się nad ranem gdzieś pod siedzeniem auta. Klienci gubili to wszystko. A wiadomo, znalezione, nie kradzione. - Jak ktoś brał nockę w sylwestra, to mógł się ustawić na cały miesiąc - z rozmarzeniem wspomina Jarek. - Jeszcze do końca lat 90. można było zgarnąć średnią wypłatę w jedną, dwie noce. sxc.hu
Do taksówek nocą wsiadają przeróżne osoby z niecodziennymi historiami. Jeden z taksówkarzy zdradził nam najciekawsze z nich.

Do taksówki wsiada ładna blondynka. - Jedziemy! Pytam dokąd. - Byle stąd. Chcę poszaleć na mieście. Bo taksówkarz to też kompan, spowiednik, a czasami wodzirej.

Godzina 23, postój taksówek przy ulicy Gajowej, na bydgoskich Bartodziejach. Siedzimy w samochodzie, na zewnątrz plucha, z wieczornego nieba siąpi lodowata mżawka. W środku radio cicho gra. Krótkim brzęczeniem odzywa się komórkowy terminal taksówki.

- Kurs na Zamczysko - mówi Grzegorz, taksówkarz z 25-letnim stażem za kółkiem.
No to jedziemy. Armii Krajowej, mijamy las i skręcamy w prawo. Czekamy parę minut. Z domku jednorodzinnego wychodzi zadbana blondynka. Na oko - 35 lat.

- Dobry wieczór, Gajowa, mrówkowiec.

- Robi się.

Ta sama trasa, co przed chwilą, tyle że w drugą stronę. - A pani to chyba zmieniła miejsce zamieszkania, prawda? Nie? O to przepraszam najmocniej. Jest pani łudząco podobna do pani, którą jakiś czas temu wiozłem z Wyżyn. To co, to może nie do domu jeszcze...? Pora wczesna. Może jakiś klub. To ostatni weekend karnawału.

Mijamy wiadukt nad torowiskiem, dojeżdżamy do Kamiennej.

Klientka uśmiecha się: - Nie, dziękuję. Nie jestem jakoś w nastroju.

- Czyli, jak to młodzi mówią, domówka - ciągnie Grzegorz.

- W porządnym domu barek nigdy nie jest pusty - żartuje 35-latka. I już serdecznie chichocze, wysiadając przed swoim blokiem.

- Bo taksówkarz to taki gość, co zna się na ludziach - Grzegorz odprowadza klientkę wzrokiem do klatki schodowej.

Zostawiła męża

Na "słupku" (postój) przy Gajowej niewiele się już dzieje. Grzegorz rzuca: - Jedziemy na "mosty".

I po kwadransie jesteśmy w centrum, na parkingu przy Mostowej. Wciąż mży, ale ludzi więcej. I jakoś bardziej radośni niż "na osiedlu". Wsiadają dwie dziewczyny w miniówach. Przed chwilą wyszły z "Savoya". Ta wyższa, w różowej spódniczce jest weselsza. Biorą kurs do Łuczniczki (hala sportowa, w której mieści się też klub bowling). Świergocą o jakimś facecie zapoznanym w klubie. O jego kolegach. I o znajomych, których za chwilę spotkają.

- Trzynaście sześćdziesiąt się należy - obwieszcza taksówkarz na parkingu przed Łuczniczką.
Wysoka imprezowiczka pyta, czy może być winna sześćdziesiąt groszy. - Co zrobić? - Grzegorz szczerzy zęby i życzy dziewczętom miłego wieczoru.

Niezwykle oryginalna taksówka - zobacz film

Podjeżdżamy do "słupka" i zatrzymujemy się przy mercedesie. Kierowcy opuszczają szyby w oknach.

- Lipa. Ostatnia sobota karnawału, a ludzie bawić się nie chcą - zagaja lekko otyły "taksiarz".
Grzegorz nie pozostaje dłużny: - Ja też mam groszowe kursy. Przed chwilą naciągnęła mnie na 60 groszy - śmieje się.

Wiadomości z Bydgoszczy

Grzegorz opowiada, jak to ładnych parę lat temu wiózł małżeństwo z dwiema córkami. Ojciec z dziećmi siedział na tylnym siedzeniu. Matka z przodu, obok kierowcy. Przed domem facet wysiada z taksówki, a żona ani myśli wyjść z auta. Mąż stoi przed samochodem, trzyma małe córki za rączki. Kobieta żąda od niego pieniędzy.

W końcu przez okno sięga po portfel, który zrezygnowany facet trzyma już w ręku. Bierze trzy stówki i oznajmia tonem nie znoszącym sprzeciwu: - Jadę z tym panem - wskazuje na taksówkarza - pobawić się "na mieście". Osłupiały mąż nie ma już nic do powiedzenia. Wie, że nie zatrzyma kobiety.

- I jaka to była zabawa? - pytam Grzegorza. - Aj tam, nic z tych rzeczy... - porozumiewawczo mruga okiem. - Postawiła mi kolację. Pojechaliśmy potem na jeden dancing, na drugi. Trochę się pokręciła po parkiecie. I odstawiłem ją do domu. Chciała się po prostu rozerwać.

Potrzebny test ciążowy!

Po północy Grzegorz przywozi mnie na bazę. To centrum dowodzenia i telefoniczna centrala w jednym. Urządzona w przytulnym, domowo zaaranżowanym garażu. Przed komputerem siedzi Dorota. Trzydziestokilkulatka odbiera jeden z czterech telefonów, które są ustawione pomiędzy nią a monitorem.

- Rondo? Ale które? Jagiellońskie? Przy kościele to Bernardyńskie. Dobrze. Proszę bardzo. Dziesięć minut. Do widzenia - Dorota odkłada słuchawkę, bo już dzwoni kolejny telefon. Potem jeszcze jeden i jeszcze. Pięć minut później zrywa się z fotela. Ma chwilę, żeby wstawić wodę na kawę.

- Dzisiaj spokojnie. Bywały soboty, kiedy odbierałam po siedemset zgłoszeń - uśmiecha się. Niby proste. Człowiek dzwoni po taksówkę, a ta przyjeżdża? Nic z tych rzeczy.

- Raz zadzwonił pan, który zażyczył sobie test ciążowy - opowiada Dorota. - Kilka razy zaznaczał, że to nie dla jego żony. Jakby to miało jakieś znaczenie... Zlecenia na zakupy w stylu "wódka plus papierosy" to codzienność. No to jeździmy, klient nasz pan.

Striptizer zza kierownicy

I znów dzwoni telefon.

- Cztery piwa? Tak. W puszkach? Około piętnastu minut - bach, Dorota odkłada słuchawkę i zwraca się do mnie. - Pamiętam pewnego klienta, który wsiadł do auta, trzasnął drzwiami i oświadczył: "Chcę się upić i jechać do agencji!".

Opowiada, że facet faktycznie całą noc jeździł po klubach i kazał się obwozić po sobie tylko znanych melinach. Na sam koniec, gdy już "znieczulił się" jak nieboskie stworzenie, rozkleił się i wyjawił swój sekret. Oto dzień wcześniej sprzedał dom wart 400 tys. zł za... czterdzieści tysięcy. Bo się pomylił.

- Nie pozostało mu już nic, tylko się upić - kwituje Dorota, popijając kawę.
Wśród bydgoskich taksówkarzy wciąż krąży legenda o pewnym hucznym wieczorze panieńskim. Tyle razy była powtarzana z ust do ust, że już nie wiadomo, ile w niej prawdy, a ile zmyślenia.

- Panie, które wezwały taksówkę, musiały się dobrze bawić, skoro wzięły naszego pracownika za striptizera. I nie chciały go wypuścić..

Na bazę podjeżdża po mnie Jarek. Na "taryfie" jeździ trochę krócej, niż Grzegorz, ale swoje zdążył przeżyć. Zatrzymujemy się na "słupku" na Starym Mieście. Zapala papierosa.

- Kiedyś taksówkarz, to był "pan taksówkarz" - cedzi słowa. - A teraz? Prawie dziad.

Gangster z protezami

Słucham historii o drogich "sikorach", "cebulach", obcych walutach i biżuterii, które znajdowało się nad ranem gdzieś pod siedzeniem auta. Klienci gubili to wszystko. A wiadomo, znalezione, nie kradzione. - Jak ktoś brał nockę w sylwestra, to mógł się ustawić na cały miesiąc - z rozmarzeniem wspomina Jarek. - Jeszcze do końca lat 90. można było zgarnąć średnią wypłatę w jedną, dwie noce.

Jarek zapewnia, że to nie baśnie z tysiąca i jednej nocy. Po chwili namysłu uśmiecha się i zmienia temat. Słucham historii o pewnym bydgoskim "emerytowanym" już gangsterze, który z górką 12 lat temu stracił nogi w zamachu.

- Całkiem niedawno wsiadł do mnie, do auta. Pytam, czy zawieźć go do domu. Podaję przy tym adres. On na to: "A my się znamy?" Trochę mi skóra ścierpła, ale odpowiadam, że nie jestem pierwszy lepszy frajer. I mówię o tym wybuchu przed laty. No, co mu obie kończyny urwało w samochodzie. Opisuję, że widziałem wtedy jego mercedesa z maską odrzuconą dwadzieścia metrów w tył. A on tylko podciąga nogawkę i pokazuje jedną z tych protez. Opowiada, że obie kosztowały go 300 tysięcy. Ale są tak dobre, że nawet biega na nich.

Jarek twierdzi, że w wieżowcu, gdzie mieszka były boss, drzwi od windy swego czasu zniszczyła "konkurencja". Były ostrzelane. Wszędzie ślady po kulach. Co zrobił? - Zafundował lokatorom nowiutką windę - słucham z niedowierzaniem. Zmyśla? A może jest w tym ziarnko prawdy?

- Tam nikt na niego złego słowa nie powie.

Gajos? Swój chłop!

Taksówkarze doczekali się swojego "eldorado" jesienią ubiegłego roku, kiedy obsługiwali festiwal Plus Camerimage. Jarek pojechał do stolicy po Janusza Gajosa.

- Zaparkowałem na Szucha - ciągnie taksiarz. - Gajos podchodzi. Mówi: "Pan to chyba po mnie, co?" Ja na to, że tak, a on: "Ciągną mnie do tej Bydgoszczy, sam do końca nie wiem, po co?" i wybucha śmiechem. Zorientowałem się, że żartuje. Później przez całą drogę opowiadał mi jak to kręcili w Bydgoszczy "Czterech pancernych" - że na wyspie Młyńskiej, że w centrum, nad Brdą i potem jeszcze na Kanale Bydgoskim.

Jarek twierdzi, że podczas Plus Camerimage do jego "taryfy" wsiadła też Grażyna Szapołowska, a z Gdańska odbierał Akirę Kurosawę.

Już 2 nad ranem. Kolejne wezwanie, kolejny klient. Czas wysiąść.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska