Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sto dni rządu Donalda Tuska

Jacek Deptuła [email protected]
Według premiera podniesienie wieku emerytalnego to same korzyści. Głównie dla budżetu.
Według premiera podniesienie wieku emerytalnego to same korzyści. Głównie dla budżetu.
Jedni mówią, że premier jest uparty jak osioł, inni - że samotny, jeszcze inni, że na posiedzenia Rady Ministrów przychodzi wściekły i się awanturuje.

Donald Tusk stracił umiejętność słuchania, czy wyborczy sukces uderzył mu aż tak do głowy? Jest przecież pierwszym premierem drugiej kadencji Trzeciej RP. Ale jest też jedynym szefem rządu, który ma za sobą bagaż czterech lat doświadczeń. Wydawało się więc, że formowanie nowego gabinetu i pierwsze sto dni rządu będą koncertowe. Tymczasem to sto najgorszych dni w jego karierze. Premier sam zresztą przyznał, że ma poczucie "krytycznej atmosfery". To zaskakujące w ustach szefa rządu, który w sposób stabilny i bez wewnętrznych wstrząsów - jak to było za rządów PiS - prowadził państwo przez cztery lata.

Przeczytaj także: Prognozy roku 2012: Polityka. Czy z regionem leci jakiś pilot?
"Drajw" najważniejszy

- Działania naszego rządu, Sejmu będą nakierowane na dobrobyt i bezpieczeństwo każdego człowieka z osobna - powiedział Donald Tusk w drugim exposé. Ale sto dni później ponad 62 procent nie wierzy ani w dobrobyt, ani bezpieczeństwo - przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości. Przeciwnie - Polacy czują się coraz bardziej zagrożeni. Bo w godzinnym exposé premier zapowiedział wielkie oszczędności, stabilizację deficytu, ale tylko kosztem obywateli. Nie zająknął się ani słowem o tym, jak rząd zamierza zaoszczędzić na swojej administracji i półmilionowej rzeszy urzędników. Nie mówił o napływie zagranicznych inwestorów ani też o oszczędnościach w związku z naszym udziałem w wojnie afgańskiej.

W rządowym raporcie "Polska 2030" sygnowanym przez premiera jest znamienne zdanie: "Nie można budować zaufania społecznego bez wiarygodności państwa, bez jego sprawności". Wydawać by się mogło, że wykorzystując doświadczenie i pozytywne emocje po zwycięstwie Platformy premier Tusk powinien pokazać, na co stać człowieka roku 2011. Tymczasem w niewiele ponad trzy miesiące roztrwonił dużą część swej wiarygodności i zaufania większości wyborców do rządu.

Pierwsza bomba pękła pod koniec grudnia, kiedy premier wysłał na ławkę rezerwowych i upokorzył marszałka Sejmu Grzegorza Schetynę. Później przedstawił skład nowego gabinetu, który zaskoczył nawet zwolenników premiera. Tusk tłumaczył, że na trudne czasy potrzebne są osoby młode, które mają energię i "drajw" (z ang. napęd) do działania.

Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz firmował - przygotowaną przez poprzedniczka a dziś marszałek Sejmu Ewę Kopacz - ustawę o refundacji leków. I całą energię oraz "drajw" w pierwszych stu dniach poświęcił na odkręcanie przygotowanej na kolanie ustawy. Leki na dziesiątki bardzo poważnych chorób, w tym nowotworowych, miały być tańsze, a okazały się droższe. Zamiast budowy elektronicznego systemu rejestracji ubezpieczonych - na lekarzy chciano przerzucić kontrolowanie pacjentów.
Arłukowicz najpierw starał się być twardzielem i zapowiedział, że nie ulegnie szantażowi lekarzy i aptekarzy. Później z wolna spuszczał z tonu. Ale o bezpieczeństwie milionów pacjentów, o którym mówił Tusk w exposé, nie mogło być już mowy.

Prawdziwe zdumienie wzbudziła nominacja Joanny Muchy na ministra sportu. Premier wręczając jej tekę żartował, by się jej nie czepiać - od szóstej klasy szkoły podstawowej ćwiczyła karate.
Mucha ma może "drajw", ale od momentu powołania popełniała gafę za gafą świadczącą o braku elementarnej znajomości sportu. Mecz o Superpuchar Polski - Wisły Kraków z Legią Warszawa - miał odbyć się na Stadionie Narodowym. Nie udało się, a minister Mucha interesowała się wcześniej... kto wybrał drużyny do tego meczu? W internecie natychmiast pojawiły się dowcipy, m.in i taki: grają dwie muchy w piłkę w filiżance kawy. - Ty się nie opierniczaj, za dwa dni gramy w Superpucharze.
Sprawa nie byłaby może warta wzmianki, gdyby nie to, że za sto dni mają rozpocząć się w Polsce Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. I jeśli ich organizacja oraz strona merytoryczna będą zależeć od pani minister, to można się bać o wiele, wiele cięższych wpadek.

Kto kogo szantażuje

Również i sam premier wystawił się na ciężki strzał w sprawie sławetnej umowy ACTA. Rządy największych państw świata w tajemnicy przygotowywały dokument mający w założeniu ograniczyć kradzież praw autorskich. W rzeczywistości podpisanie przez Polskę ACTA mogło grozić bezkarną inwigilacją internautów oraz cenzurą portali. Co zrobił Donald Tusk? Zamiast rozważyć racje protestujących - walnął pięścią w stół mówiąc, że nie ugnie się przed szantażem internautów. A trzy tygodnie później po prostu przyznał im rację. ACTA to bubel prawny i tylko dzięki masowym protestom internautów został wrzucony do kosza.

Jednak największe wzburzenie wywołał projekt - zdaniem premiera nie do odrzucenia! - podniesienia wieku emerytalnego. Wprawdzie zapowiedział to w exposé i wówczas nikt nie protestował - była to ogólnikowa zapowiedź. Jednak należało się spodziewać, że w sprawie tak fundamentalnej dla milionów Polaków rząd będzie ją przygotowywał niezwykle starannie. Ale Donald Tusk poinformował, że konsultacje potrwają... miesiąc (reforma emerytalna z 1999 r. przygotowywana była prawie dwa lata). Co gorsza - szefem tak odpowiedzialnego resortu pracy zrobił premier 30-letniego lekarza (z klucza PSL), który nigdy - jak Mucha - nie miał nic wspólnego z kierowanym przez siebie ministerstwem.
Rację ma Donald Tusk co do jednego - referendum w sprawie podniesienia wieku emerytalnego nie ma sensu. Natomiast rzeczywiste konsultacje ze społeczeństwem na ten temat są obowiązkiem rządu.
Jak dotąd wyglądają one groteskowo. Minister pracy Kosiniak-Kamysz milczy, bo cóż może powiedzieć. Dzielnie zastępuje go szef resortu finansów Jacek Rostowski. Jeden z jego argumentów jest szokujący. Może minister tylko chlapnął, ale strach pomyśleć, że o to właśnie chodzi. Według niego - a więc i rządu - idealnym wyjściem według państwa PO jest, byśmy później przechodzili na emeryturę. I wcześniej umierali.

Rostowski powiedział wprost: "Przejście na emeryturę musi być na tyle późne, by oczekiwana przeciętna długość życia nie była bardzo długa". To nie czarny humor, tylko zapowiedź budowy nowych fundamentów polskiego budżetu do 2040 r. Rostowski tłumaczył dalej, że malejąca różnica między przejściem na emeryturę a zejściem emeryta "to przykra rzecz". Jeśli taka jest istota owej reformy, to bardzo przykre.

Jej szczegóły są na stronie internetowej Kancelarii Premiera. To 50-stronicowa prezentacja z 17 lutego (początek to czy koniec konsultacji?), w której są liczby, wykresy, tabele i ramki. Brakuje - bagatela - ludzi. Sens prezentacji można streścić w kilku zdaniach: wyższy wiek emerytalny to wyższa emerytura. Bezrobocie niebawem się skończy i będzie brakować rąk do pracy. Całość kończy się efektownym finałem: "poziom rozwoju Niemiec osiągniemy w 2028 r.".
Rzecz w tym, że finanse, opieka lekarska i warunki życia starszych Niemców wobec polskiego emeryta to niebo a ziemia.

Zaufać 50+ plus 60+

Społeczny odbiór obietnic z drugiej studniówki premiera Donalda Tuska mógłby być lepszy. Gdyby nie jedna fundamentalna sprawa: brak zaufania. Wicepremier Pawlak oświadczył - i słusznie - że w sprawie emerytury bardziej ufa sobie i rodzinie aniżeli państwu. Przecież reforma emerytalna z 1999 roku nie przyniosła efektów. Jak uwierzyć Rostowskiemu, że za osiem lat nie będzie bezrobocia, skoro najtęższe głowy ekonomiczne nie wiedzą, co będzie za pół roku? Na jakiej podstawie premier twierdzi, że o siedem lat dłuższa praca kobiety przyniesie 70-procentowy wzrost emerytury? Nie wierzą w to chyba nawet ministrowie.

Od trzech lat mamy np. rządowy program aktywizacji zawodowej ludzi w wieku 50+. Efekty są mizerne. Ale rząd w prezentacji z 17 lutego zapewnia, że będzie lepiej, bo "dla osób w wieku 60+ przygotowany zostanie odrębny program".

Można nawet zrozumieć, że Donald Tusk chce mieć już za sobą najbardziej niepopularną reformę. Ale zbyt wiele wskazuje na to, że będzie tak, jak zwykle: jak z reformą emerytalną Jerzego Buzka, jak z odchudzaniem administracji, jak z reformą PKP i koleją szybkich prędkości, jak z refundacją leków, jak ze Stadionem Narodowym... Albo jak z nieukończonymi autostradami. Oficjalny komunikat w tej sprawie brzmi tak: "Rząd przyjął regulacje, które zapewnią przejezdność niektórych dróg krajowych i autostrad przed EURO 2012, a w rezultacie umożliwią sprawne przemieszczanie się osób między głównymi miastami".

Urzędniczy majstersztyk - wielu dróg nie ma, ale będzie "sprawne przemieszczanie osób". Więc jest dobrze.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska