Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bydgoszcz. Mamy jedną z najlepszych klinik rehabilitacji w kraju

Roman Laudański [email protected] tel. 52 32 63 125
Na szpitalnym oddziale w bydgoskim "Juraszu” ćwiczy m.in. Sylwia Sulima. Asekuruje i koryguje ją magister rehabilitacji Dawid Jurek.
Na szpitalnym oddziale w bydgoskim "Juraszu” ćwiczy m.in. Sylwia Sulima. Asekuruje i koryguje ją magister rehabilitacji Dawid Jurek. Paweł Skraba
Klinika Rehabilitacji z bydgoskiego "Jurasza" uważana jest za najlepszą w kraju.

Najgłośniejszy był przypadek Jana Grzębskiego, kolejarza z Działdowa. W 1988 roku uderzył go w głowę przetaczany wagon. W mózgu pojawił się kilkucentymetrowy guz. Kolejarz zapadł w śpiączkę na 19 lat. Obudził się w zupełnie innym kraju. Niestety, po roku zmarł na zawał serca.

Przeczytaj także:W bydgoskim Juraszu widzowie oglądali operację... dyni

- Cudów nie ma. Były dwa tysiące lat temu. Teraz jest ciężka praca i znajomość metod terapeutycznych - mówi prof. Wojciech Hagner, kierownik Katedry i Kliniki Rehabilitacji CM UMK w Bydgoszczy. - Znajomość fizjologii człowieka i ciężka praca to nasz sekret.

Opowiada o studentce z Poznania. Podczas zajęć spadła ze ścianki skałkowej. Upadek z wysokości dwóch metrów był tak nieszczęśliwy, że złamała dwa kręgi lędźwiowe, co spowodowało porażenie nóg. Ćwiczyła od rana do wieczora. Po roku rehabilitacji wróciło jej napięcie mięśniowe i przy pomocy aparatów mogła znów chodzić. Choć na początku mówili jej, że będzie już do końca życia skazana na wózek.

Bydgoska Klinika Rehabilitacji w szpitali im. Jurasza zajmuje się głównie neurorehabilitacją, czyli pacjentami po urazach mózgowych, rdzenia kręgowego, udarach mózgu. W mniejszym zakresie pacjentami ortopedycznymi, chirurgicznymi, geriartrycznymi.

Wiadomości z Bydgoszczy

- Dzieci powyżej 5 roku życia po wypadkach i urazach traktowane są u nas priorytetowo - opowiada prof. Hagner. - Największą tragedią dla mnie jest dziewczynka, która trafiła do nas po urazie mózgowo-czaszkowym. Operacyjnie usunięto jej krwiaka. Trafiła do nas w śpiączce, a wyszła na własnych nogach, mówiąca, bez deficytów. Niestety, kilka lat później, kiedy była już dorastającą pannicą, schodząc po schodach nadepnęła na kota. Przestraszyła się, upadła i to tak nieszczęśliwie, że uderzyła się tą stroną głowy, gdzie miała płytkę. Znowu jest u nas z ciężkimi porażeniami.

Nasz mózg jest niezwykłą konstrukcją. Wykorzystuje tylko część komórek. Kiedy dochodzi do urazu - uszkodzone komórki wysyłają informację do zdrowych - zróbcie coś za nas. I te, które do tej pory nie odpowiadały za nic lub komórki z drugiej półkuli przejmują funkcje uszkodzonych. Komórek nie przybywa. Nie namnażają się. Na rehabilitacji w "Juraszu" pokazują ruch i komórki oraz nerwy zaczynają działać. I dorosła osoba, jak niemowlę, zaczyna się wszystkiego uczyć od nowa.

Klinika Rehabilitacji w "Juraszu" istnieje od 1999 roku. Jest oddział zabiegowy (fizykoterapia, kinezyterapia, hydroterapia) oraz 34-osobowy oddział łóżkowy.

Do "Jurasza" z urazem mózgowo-czaszkowym w ciężkim stanie trafił chłopiec potrącony przez ciężarówkę. Leżał nieprzytomny przez kilka miesięcy. - Patrzyłam na to dziecko i myślałam: mój Boże, jemu ciężko i wszystkim wkoło też - wspomina doktor Ewa Trela, rehabilitant. - I nagle chłopiec się obudził. Obecnie jest to już młodzieniec, który potrafi chodzić. Porozumiewa się z otoczeniem za pomocą komputera. Nie wierzyłam, że coś z tego dziecka będzie, a on chodzi, z pomocą balkonika, ale chodzi!

Tuż przed koncertem noworocznym klarnecistka z orkiestry upadając skaleczyła sobie rozbitą szklanką dłoń. Poszły zginacze i wydawało się, że już nigdy nie sięgnie po instrument. - Przez długi czas, dzień w dzień, przychodziła do nas na rehabilitację. I dziś znów gra w orkiestrze - uśmiecha się doktor Trela i przypomina kolejnego pacjenta - pana Leona, któremu dwa lata temu lekarze amputowali nogę.

- Przyjechał do nas w grudniu tuż przed Bożym Narodzeniem - wspomina. - Załamany, bo przez postępującą chorobę w ciągu miesiąca trzykrotnie amputowano mu coraz wyżej nogę. Miał depresję. Zapytałam go: co chciałby osiągnąć? Odpowiedział, że za pół roku syn bierze ślub i na jego weselu chciałby stać na nogach. Obiecaliśmy mu to. Na ślubie nie tylko stał na nogach (jednej państwowej), ale nauczyliśmy pana Leona tańczyć i on na weselu zatańczył z synową, żoną i innymi paniami! Udowodnił to przychodząc do nas z filmem, na którym było widać, że tańczy.

- Każda, nawet najbardziej minimalna poprawa, nas cieszy - zapewnia Ewa Trela. - Jeśli pacjent leży, a dzięki rehabilitacji potrafi usiąść, przesiąść się na wózek, to jest wielki sukces.
Wspomina kolejnego pacjenta - Daniel, który trafił do szpitala po wypadku samochodowym. Był leżący, z sondą, poprzykurczany. A wyszedł na własnych nogach. Mama pracowała w jednym z krajowych szpitali na neurologii. W macierzystym szpitalu pytali ją, po co jedzie do Bydgoszczy? Lepiej, żeby znalazła dla syna ośrodek opiekuńczy. Z urazu, którego doznał, nie wyjdzie. A wyszedł - przy balkoniku - na własnych nogach. I tak by można opowiadać i opowiadać.

- Każdy dla siebie i najbliższej rodziny jest vipem - zapewnia doktor Trela i odsyła do ściany pamiątkowej, na której pacjenci dziękują za radość odzyskanego - choć w części - zdrowia.

Prof Hagner: - Proszę popatrzeć na podziękowania zawieszone na ścianie w korytarzu, w większości od ludzi młodych, którzy mają szansę powrotu do normalnego życia. Takie osoby staram się przyjmować w pierwszej kolejności. Mają całe życie przed sobą.

- Kiedyś z oiomu przyjechała do nas Magda w bardzo ciężkim stanie - przypomina kolejną pacjentkę doktor Iwona Szymkuć, zastępca kierownika Kliniki Rehabilitacji. - A teraz już studiuje. Ma kłopoty z pamięcią, porusza się na wózku, ale krótkie dystanse pokonuje na własnych nogach.

Doktor Szymkuć doskonale pamięta swojego pierwszego pacjenta, jednak najmocniej zapisują się w pamięci dzieci. - Szczególnie zapamiętałam Julkę - uśmiecha się doktor Magdalena Hagner-Derengowska, młodszy asystent w Klinice Rehabilitacji. - Była z babcią na spacerze i potrącił ją samochód. Wyszła od nas na własnych nóżkach, poszła do szkoły. Trzy lata trwała rehabilitacja dziewczynki, ale umożliwiła jej powrót do normalnego życia.

Z pacjentami jest różnie. Jedni chcą ćwiczyć i zrobią wszystko, żeby stanąć na własnych nogach, innych trzeba zachęcać do terapii. - Kiedy leżący pacjent widzi na naszym oddziale inne, bardziej poszkodowane od siebie osoby, to taki widok działa na niego mobilizująco - zapewnia mgr Ewa Kitschke, specjalista rehabilitacji ruchowej oraz konsultant wojewódzki ds. fizjoterapii. - A do tego mamy tu dobrą atmosferę, która wpływa na chorych.

- Nie robimy tu cudów, ale często oczekiwania rodzin są ponad miarę - przyznaje doktor Iwona Szymkuć. - Przy urazach mechanicznych, wypadkach, tylko część komórek jest uszkodzonych. Ocalałe przejmują funkcje uszkodzonych. Natomiast pacjenci po podtopieniach mają niedokrwiony, niedotleniony mózg. Wtedy nie ma rezerwy komórek, które przejęłyby funkcje uszkodzonych. Niektóre rodziny mają pretensje, bo jednemu pomogliśmy, a innemu nie, ale nie ma dwóch takich samych pacjentów.

Trzeba mieć dużo cierpliwości do pacjentów. Tu nie ma spektakularnych sukcesów, jak np. po udanej operacji chirurgicznej. Ta praca uczy pokory i cierpliwości. - Poprawy nie osiągnie się w dzień czy miesiąc - tłumaczy doktor Magdalena Hagner-Derengowska. - Czasami potrzeba lat, a my możemy pomagać tylko okresowo, podczas szpitalnej rehabilitacji. Tak naprawdę wszystko zależy od uporu pacjenta, który musi pracować dzień w dzień.

Czasem pomagają ci, którzy po wypadku musieli brać się z życiem za bary. Mirosław Piesak, były olimpijczyk, jeżący na wózku po skoku do wody i złamaniu kręgosłupa, przyjeżdża do pacjentów, którym przytrafiło się to, co jemu. Mówi im: - Jeżdżę na wózku już ponad 20 lat, radzę sobie, nauczyłem się z tym żyć.

- My jesteśmy zdrowi, osoba ciężko poszkodowana może nam nie uwierzyć, ale kiedy siada przed nimi Mirek, to łatwiej zobaczyć, że - pomimo kalectwa - można ułożyć sobie życie - opowiada mgr Ewa Kitschke.

- Przychodzi taki moment, w którym pacjent sam widzi, że nie poradzi sobie za bardzo z chodzeniem i łatwiej mu będzie żyć na wózku. - dodaje mgr Ewa Kitschke. - Życia na wózku trzeba też się nauczyć.

Jaka jest tajemnica "kuchni" rehabilitacji? - Trzeba robić coś, co się kocha - uśmiecha się doktor Ewa Trela. - Także tych pacjentów, którzy cię uderzą, podrapią czy oplują, bo i takie rzeczy dzieją się podczas ćwiczeń. Potrzebna jest wiedza, pasja i olbrzymie serce.

No i godziny ćwiczeń.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska