Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ich wszystkie dzieci

Roman Laudański
Iza i Piotr Dobrowolscy prowadzą pogotowie rodzinne w Unisławiu
Iza i Piotr Dobrowolscy prowadzą pogotowie rodzinne w Unisławiu autor
Wszystkie dzieci kochają jednakowo. Z tej miłości chcą dla nich jak najlepiej.

Iza miała 15 lat, Piotr był starszy. Prowadził dyskoteki w Gminnym Ośrodku Kultury w Unisławiu niedaleko Bydgoszczy. Wcześniej tańczył tam w zespole ludowym.

Piotr zarabiał w Niemczech na karuzelach w objazdowym wesołym miasteczku. Kiedy Iza miała 20 lat, pobrali się. Na świat przyszedł Bartek. Zostali rodziną. Po czterech latach urodziła się Natalia. Typowa polska rodzina: dwa plus dwa. Niemieckie marki pomogły sfinansować budowę domu.
Dziś Bartek ma siedemnaście lat, a Natalia trzynaście.

Iza skończyła ogólniak, później policealną psychologię i socjologię, a następnie resocjalizację w Bydgoszczy. Pracowała w chełmińskim domu dziecka, gdzie napatrzyła się na niechciane dzieci.

Krzysztof Ziemiec: Skoro dotknęło to mnie, to po co?
Piotr jeździł wtedy w firmie transportowej. Podczas jednej trasy kolega zaproponował, żeby zatrzymali się u jego ciotki na kawę. Piotr: - Pijemy kawę w domu ciotki i jej mamy. Wokół nas kręciło się dużo dzieci. Jedno, drugie, trzecie... W końcu pytam kolegę: - Ty, a czyje te dzieci? A on się uśmiecha i mówi: poczekaj.
Okazało się, że panie prowadziły pogotowie rodzinne. Dorosłe dzieci ciotki zaczęły swoje życie, a ona ze swoja mamą przyjęły siódemkę następnych.

- Piotr wrócił wtedy do domu strasznie zakręcony - przypomina Iza. - Często musiałam zabierać naszą córcię na dyżury do domu dziecka. Natalia bawiła się z dziećmi. Zaprzyjaźniła się z dziewczynką, która teraz jest w rodzinie zastępczej u naszych znajomych. Coraz częściej myśleliśmy, żeby zostać rodziną zastępczą, a tu wraca Piotr i opowiada o rodzinnym pogotowiu dla dzieci.
Wcześniej Iza pytała w chełmińskim Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie o możliwości założenia rodziny zastępczej, ale okazało się, że najbardziej brakuje pogotowia rodzinnego.
Iza zaczęła szukać w Internecie, czym jest taka pogotowiana rodzina? Okazało się, że trafiają do niej dzieci na krótszy okres czasu.
- No to może my? - pomyśleli.

"Babcia w Afryce", czyli niesamowita podróżniczka

Oboje są "za dziećmi". Iza pracując w domu dziecka - zdarzało się, że płakała poznając historie kolejnych dzieci. - Natalia już wiedziała, jak pomagać dzieciom. Właściwie musieliśmy wytłumaczyć wszystko synowi Bartkowi - mówi Iza. - Nigdy nasze dzieci nie były przeciwne prowadzeniu rodzinnego domu dziecka. Natalia pomaga przy maluchach. Bartek przy starszych. Potrafi dopilnować, żeby się umyły, da kolację, a wszystkiego dopilnuje - jeśli trzeba - mieszkająca w sąsiedztwie babcia.
Tak powstało rodzinne pogotowie opiekuńcze dla dzieci w Unisławiu. A Dobrowolscy już nie żałują, że nie zostali rodziną zastępczą. W pogotowiu bardziej się spełniają. W rodzinie zastępczej mogliby pomóc wybranym dzieciom. W pogotowiu rodzinnym jedne przychodzą, drugie odchodzą. Kolejne dzieci powinny jak najszybciej od nich trafiać do nowych rodzin. Choć czasem ludziom wdaje się to nieludzkie, ale to jest dla nich najlepsze. Rozpocząć nowe życie.

- Jeśli jedne będą u nas zbyt długo, to dokąd trafią następne? - pytają Iza i Piotr. - Ludzie tego nie rozumieją. Teraz mamy czworo. Bywało już pięcioro.
- Czasem tłumaczymy pracownikom PCPR-u, żeby nie bali się pytać nas o miejsca dla następnych dzieci. Czasem trafiają do nas tak schorowane, jak Robi. Nikt go nie chciał. Nikt! Potrafi sobie pan to wyobrazić?
Dobrowolscy opiekują się teraz czworgiem dzieci, w tym dwoma maluchami. Plus własne, to wychodzi szóstka. A jeśli byłoby kolejne?
- Dalibyśmy radę - zapewnia Iza. - Od czego jesteśmy? Od opieki nad dziećmi. Przecież idzie zima! Wiem, że niewydolne wychowawczo matki, które wiosną zaszły w ciążę, będą teraz rodziły. Gdzie podzieją się ich maleństwa? W szałerkach na działkach? W reklamówkach na wysypiskach?!
Rozmawiamy przy kawie. "Niuńcia" przysypia na bujaku. Robi wstaje w łóżeczku, ciągnie Piotra za włosy, radośnie się uśmiecha, po czym jeszcze przez chwilę wierci się i układa do snu, wtulony w pościel.
Trzy lata temu, po przeszkoleniu w bydgoskim ośrodku "Caritas", do domu Dobrowolskich trafiła pierwsza dziewczynka - Agusia. Miała pół roku. Dziś jest z siostrą w rodzinie zastępczej. Dziewczyny mają nowych fajnych rodziców.

Po dwóch tygodniach dostali rodzeństwo - trzyletniego Piotrusia i sześcioletnią Marysię.
- Maluchy były fajne, Piotruś był tak słaby, że przewracał się o własne nogi. Odkarmili, wychowali, chłopiec zaczął się uśmiechać. Rodzenstwo adoptowała rodzina mieszkająca na drugim końcu Polski.
- Byliśmy u nich, mają rewelacyjny dom! - opowiadają. - Bardzo byśmy chcieli, żeby wszystkie nasze dzieci miały takich rodziców.

Później przyszły dwie dziewczyny: Gosia i Sylwia. Były u nich krótko.
Następnie: Zosia, Mateusz i jedyny zdrowy chłopak - Tomek. Typowe dziecko ulicy. Już miał sprawy o demoralizację. Byli z nim w sądzie. Przez trzy wakacyjne miesiące Tomek tak się zmienił, że sędzia nie mógł uwierzyć, że to ten sam chłopak.
Wtedy była u nich piątka dzieci.

Niestety, m.in. rozwiedzeni rodzice uniemożliwili znalezienie dla chłopca i jego rodzeństwa rodziny zastępczej.
No to wszyscy trafili do domu dziecka.
Czasami ktoś pisze na nich donos, że dzieci nie wychodzą na dwór. Tymczasem one wcześniej wywalane były przez matki na ulicę, bo w domu przeszkadzały w kolejnych libacjach. I kiedy maja swój pokój, swoje zabawki, swój telewizor - chcą być w domu.

Matka oddała ją do Domu Dziecka przy klasztorze... Postanowiła to opisać
- Jesteśmy rodziną, która na wakacje zawsze wyjeżdża razem - opowiadają Dobrowolscy. - Siedmioosobowa przyczepa campingowa rozwiązuje problem zakwaterowania. Co roku, z każdymi dziećmi, jeździmy nad morze. Jeśli mamy chore maluchy, których nie możemy zabrać, to za zgodą PCPR-u zostają u naszych przyjaciół w Grzybnie.

Dwa lata temu, kiedy akurat wypoczywali nad morzem, dostali telefon, że urodziła się następna "Niunieczka". Przetrzymali ją w szpitalu do poniedziałku, żeby Dobrowolscy zdążyli wrócić z wypoczynku i ją odebrać.

Dla tych dzieci wszystko jest nowe. Wspólne święta. Wyjazd wakacyjny. Morze. Nawet duży sklep. - Z Piotrusiem i Marysią pojechaliśmy do bydgoskiego supermarketu i one zrobiły duże oczy, bo były w takim sklepie pierwszy raz w życiu - opowiadają.

Nie cieszy ich wizyta ZOO. Iza tłumaczy, że dla tych dzieci najważniejsze jest jedzenie.
- Przychodzą do nas wygłodzone, wręcz przezroczyste. Masakra. Nogi, ręce jak patyczki. Brzuszki jak na zdjęciach afrykańskich dzieci - wzdychają.

Prawie wszystkie maluchy trafiły do nich chore. Później szczepienia w przychodni, specjaliści, rehabilitanci.
Dobrowolscy: - Nie możemy przywiązywać się do dzieci, które do nas trafiają. Kochamy je, pielęgnujemy, ale one powinny jak najszybciej trafić do adopcji, bo w kolejce czekają następne. Jedna "Niunieczka" pójdzie do rodziny zastępczej, a na jej miejsce przyjdzie druga, następne i wszystkie będą wypieszczone.

Wszystkie dzieci Dobrowolskich zaczynają chodzić do przedszkola i szkoły w Grzybnie. Świetna placówka. Przyjmują je otwarcie.
Co takiego jest w ludziach, że pozbywają się własnych dzieci?
- Najczęstszym powodem jest alkohol. Kiedyś jedna z matek przywiozła do nas swoje dziecko. Mogła być świetną dziewczyną i matką, ale zniszczyła ją wódka - mówią.

Czasem są to dzieci bezdomnych, niezaradnych życiowo par. Bez środków do życia, chorych psychicznie. Myśleli, że będą w stanie zająć się dzieckiem, ale jak? Nie mają co jeść, gdzie spać. Wkraczają różne instytucje i sądy odbierają im dzieci.
Dlaczego w ich domu dzieci się zmieniają? Bo tutaj jest normalnie. Są obowiązki, plan dnia. Wiadomo, co wolno, a czego nie. Trzeba odrabiać lekcje. Kiedy są posiłki, kiedy mycie i spanie. Jasne zasady w domu i w szkole. Bez taryfy ulgowej, bo wy jesteście sierotki.
Tak wychowują wszystkie dzieci.

W domu pralka pracuje na okrągło. Zawsze wielkie prasowanie. Obiad gotują w dużych garnkach. Siatki zakupów. Wszystko wymaga zorganizowania.

- Ale ja to lubię! - zapewnia Iza. Kiedy w domu jest mniej dzieci, to dzwoni do PCPR-u i pyta, czy kogoś nie trzeba przygarnąć.

- Nie młodniejemy przy maluchach, raczej to jest zmęczenie nieprzespanych nocy, kiedy trzeba wstawać i pielęgnować.

Wiadomości z Chełmna
Zapewniają, że najbardziej zależy im na tym, żeby dzieci miały dobrze w życiu. Żeby trafiły do dobrych rodzin zastępczych, poszły do adopcji. Znają rewelacyjne rodziny adopcyjne, kompletnie zwariowane na punkcie dzieci.

- Zawsze jestem za adopcją, żeby "Niunieczki" szły do ludzi, którzy będą je mocno kochać - podkreśla Iza. - Bardzo dużo ludzi czeka na dzieci. W toruńskim ośrodku adopcyjnym mają już chętnych na kursy do września przyszłego roku.

Tylko jeśli tyle ludzi czeka na dzieci, to dlaczego niektóre sądy przeciągają sprawy? Chwile zwątpienia przychodzą wtedy, kiedy oni chcą jak najlepiej dla dzieci, a decyzją sadu niekoniecznie tak będzie. I te, które zasmakowały już w normalnym domu, wracają na ulicę.

A może się mylą?

PS. Imiona dzieci zostały zmienione.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska