Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Babcia w Afryce", czyli niesamowita podróżniczka

Roman Laudański
- Zawsze szłam za swoim marzeniem - mówi o sobie Barbara Meder. - Australia? To był los
- Zawsze szłam za swoim marzeniem - mówi o sobie Barbara Meder. - Australia? To był los Paweł Skraba
Przez czternaście miesięcy przemierzyła z plecakiem i aparatem fotograficznym 21 afrykańskich krajów. Barbara Meder, książkowa "Babcia w Afryce" ciągle w podróżuje po świecie.

Na spotkanie z czytelnikami w bydgoskiej bibliotece przyjechała wprost z Borów Tucholskich. Jak przystało na prawdziwego podróżnika - z ogromnym plecakiem - i nie pozwoliła sobie pomóc w jego zdejmowaniu!

- Miałam złamany kręgosłup, trzeba to zrobić fachowo - tłumaczy Barbara Meder. Przeprasza, że nie włożyła obuwia podróżniczego, a zwyczajne, bo to spotkanie z czytelnikami. W Australii chodzi boso, bo jest tam ciepło i często pływa kajakiem.

Przeczytaj także:Zdobywcy Północy. Solanusem dookoła świata

Jeszcze tylko zakłada fantazyjną czapeczkę z warkoczykami, rozkłada orientalną narzutę na stół i już jest gotowa do rozmowy.
Afrykańska trasę rozpoczęła w Johannesburgu. Plecak ważył 20-30 kilogramów. Mniejszy, z przodu, połowę mniej.

Przejechała 21 afrykańskich krajów w czternaście miesięcy (428 dni). Po 13 miesiąca wielkiej radości, ale i niebezpiecznych sytuacji. Miała nóż na gardle, ułamki sekund mogły zdecydować o jej życiu, ale nie chce o tym opowiadać. - Długo jeszcze dostawałam dreszczy na widok czarnoskórego mężczyzny na ulicy.

Wiadomości z Bydgoszczy

Nie zniechęciło jej to do afrykańskich klimatów. W ubiegłym roku, po siedmiu latach od tamtej podróży, wróciła do Afryki.

- W Maroku raz jeszcze spojrzałam na ten fantastyczny kontynent i było to zakończenie mojej odysei.
Rodzice pochodzili ze Lwowa. Marian - ojciec był prawnikiem, mamie Janinie wybuch wojny przerwał studia. W 1944 roku oboje musieli wyjechać ze Lwowa.

- Upór, odwaga - to cechowało rodziców - Lubili podróże. Mama całe życie była zakochana w górach. Ma dziś 91 lat i mieszka w domu opieki, ale zawsze była dzielna. - Rodzice, zwłaszcza mama, nauczyli nas chodzenia po górach z własnym plecakiem. A dziś rodzice robią wszystko za dzieci. W autobusie wnuczka siedzi, a babcia stoi. Ojciec pasjonował się fotografią. Od pierwszych klas podstawówki miałam własny aparat, razem z tatą obrabiałam w ciemni zdjęcia.

Do dziś przechowuje negatywy zdjęć zrobionych w czasach szkoły podstawowej. Ojciec napisał również kilka artykułów do tygodnika "Poznaj świat". - Ten tygodnik był moją encyklopedią - wspomina. - Lubiłam legendy. Na wagarach czytałam kilkutomowe wydanie leksykonów. Inny, nieznany świat, zawsze mnie fascynował - opowiada podróżniczka.

Najpierw zwiedziła z rodzicami Polskę, później z plecakami pełnymi puszek zapuszczali się coraz dalej.
Pod koniec lat 70 (80). wyjechała z grupą przyjaciół do Afganistanu. Przed wyjazdem kupiła opakowania "Donaldów" (gumy do żucia). Przez Związek Radziecki jechali pociągiem do Taszkientu. Na pierwszym dworcu sprzedała gumę i kupiła wódkę. W Afganistanie sprzedała wódkę, miała na dalszą podróż, a do kraju wróciła w afgańskim kożuszku.

Stary "handlowy" szlak Polaków w czasach PRL-u.
Po kilku miesiącach od ich podróży do Afganistanu weszła Armia Radziecka.
Urodziła się w Otorowie, skończyła mechanikę precyzyjną na politechnice. Historię komputerów przerabiała na własnej skórze. Od 1967 roku obsługiwała maszyny cyfrowe, które stały się komputerami. Były wielkie, a kiedy pojawiły się małe pecety, poczuła się bezradna.

Jako samotna matka z chorym dzieckiem przeżywała ciężkie chwile. Ale kobieta potrafi! Do Australii wyjechała w 1981 roku.

- Z zawiedzionej miłości - uśmiecha się do wspomnień. - Po kilkuletnim związku trzy osoby znalazły się pod jednym dachem. Musiałam ustąpić. Postanowiłam wyjechać jak najdalej - na koniec świata.

- Zabrałam z synem plecaki i bez znajomości języka i wylądowaliśmy w Australii - wspomina. - Decyzję o pozostaniu w Australii podjęłam 17 grudnia po wypadkach na Śląsku, kiedy Polak zabił Polaka - opowiada Barbara Meder. - Pomyślałam: jaka przyszłość czeka mojego, wtedy 12-letniego syna, w takim kraju? W Wigilię australijski urzędnik wbił im do paszportów wizy na pobyt stały. Od razu zapisała się na bezpłatna naukę angielskiego. Pracowała fizycznie: sprzątała, robiła meble, bezpłatnie - tylko za wikt i dach nad głową - opiekowała się dziećmi. Syn poszedł do szkoły.

- Bardzo trudno psychicznie było mi się w tym znaleźć, ale Australijczycy okazali się bardzo pomocni - wspomina.
- Jestem od wyzwań, dlatego odważnie zapisałam się na informatyczne studia podyplomowe. W stolicy Australii, Canberze, zatrudniali wtedy tysiąc informatyków rocznie. Zawzięłam się, wróciłam do zawodu - opowiada. - Wierzyłam w siebie, twardo pokonywałam kolejne trudności.
Po siedmiu latach stabilizowania życia w Australii wyjechała w pierwsza podróż do Papui-Nowej Gwinei. Później był Nepal i wędrówka piesza przez Himalaje, a kiedy w dobrej kondycji wróciła do Australii - nieoczekiwanie wylądowała na stole operacyjnym i przeszła operację kręgosłupa, po której prawie przez rok nie mogła chodzić. Po czterech latach znów włożyła plecak na siebie i wyjechała na roczną wyprawę dookoła świata.

- Po drodze nie tylko poznaję świat, ale przede wszystkim samą siebie - uśmiecha się Barbara. - Stale przekraczam swoje możliwości. Im jestem starsza, tym coraz bardziej rozsądnie, ale z ryzykiem, bo taka jest przygoda!
Należała do Towarzystwa Eksploracyjnego w Warszawie. Przed wyjazdem do Australii włączyła do towarzystwa mamę Janinę, która przez wiele lat była członkiem zarządu i bardzo intensywnie jeździła po świecie.

Razem pojechały do Indii. Mama powracała tam wielokrotnie z plecakiem. - Moje życie jest podróżą i przygodą. I będzie do ostatniej chwili - zastrzega Barbara Meder. - Kiedy mam plecak na sobie i podróżnicze buty, to czuję się, jakby buty były magiczne i uskrzydlały mnie do następnych podróży. Bez patrzenie na wiek i dolegliwości.

- Bałam się Ameryki Południowej, bałam się również Afryki - przypomina wcześniejsze wyjazdy. - W Ameryce Południowej na ulicy zaczepili mnie nieznajomi ludzie, którzy pytali, jak kobieta może sama wędrować z plecakiem? A cóż w tym dziwnego? - odpowiedziała. - Boję się tylko samotnej podróży przez Afrykę. Odpowiedzieli: proszę przyjechać, tam mieszkamy.

W wieku 55 lat przeszła na wcześniejszą emeryturę, zrezygnowała z dobrze płatnej pensji na rzecz skromnej emerytury. Postanowiła wziąć plecak i wyruszyć na kolejną wyprawę.

Zlikwidować dotychczasowe australijskie życie. Opróżniła i wynajęła dom. Jedynie zostawiła pudła z osobistymi rzeczami.
- Nie widzę różnicy między zaplanowaniem wyprawy, a przygotowaniem projektu komputerowego. Obie rzeczy trzeba logistycznie zaplanować. Dlatego na spotkaniach autorskich pytam dzieci: lubicie podróże? Tak! A lubicie matematykę? Nie! - A to podstawa w myśleniu i planowaniu czegokolwiek - tłumaczy.

Zastanawiała się, jaki będzie klimat w państwach, które chce zwiedzić podczas podróży po Afryce. Które kraje ominąć, ze względu na wojny? Przez pierwsze miesiące oswajała się z Afryką. Korzystała z samolotów, autobusów, ciężarówek, setki kilometrów przeszła pieszo (kiedy się dużo chodzi, kręgosłup robi się silniejszy), płynęła łodziami, jechała konno, na wielbłądach, samochodami terenowymi, a nawet rowerem.
- W Afryce po drodze spotykałam fantastycznych ludzi, którzy gościli mnie przez chwilę, a kiedy wyruszałam dalej, gospodarze mieli łzy w oczach - wspomina. - Do takich sytuacji nie byłam przygotowana. Byłam otwarta, akceptując i szanując każdego jak równego człowieka. Uśmiech i radość napotkanych ludzi był niesamowitym przeżyciem. Jadłam z nimi to, co było, siedziałam na klepisku pośród nich.
Robiła zdjęcia, codziennie prowadziła notatki: nazwy miejscowości, imiona napotkanych ludzi, z tego powstały książki. To są "hasła" uruchamiające pamięć. Tak powstała dwie książki: "Babcia w Afryce", "Babcia w pustyni i w puszczy".

Podkreśla, że napisała je dla swoich wnuków. Właśnie przygotowała angielskojęzyczna wersję obu książek.
Niedawno zapisała się na tygodniowe warsztaty gry na bębnach afrykańskich. - To niesamowita moc i energia - mówi podróżniczka.

Czytelnicy na spotkaniach autorskich pytają: co dalej? - Znam Australię wszerz i wzdłuż. Myślę o zrobieniu uzupełniającej kolekcji zdjęć i przygotowaniu "Babci w Australii".
Barbara Meder: - Uważam, że osiągnęłam bardzo dużo. Mam z tego wielką satysfakcję. Australia stała się pięknym przypadkiem losu. Nie uległam pogoni za zdobywaniem pieniędzy, ale szłam za swoimi marzeniami.
PS.

Spotkanie z Barbarą Meder odbyło się w ramach Dyskusyjnego Klubu Książki w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej w Bydgoszczy w ramach projektu dofinansowanego przez Instytut Książki.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska