Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Śmierć w obiektywie. Rozmowa z Krzysztofem Millerem

Rozmawiał Roman Laudański [email protected]
- Aparat jest trochę jak czapka niewidka. Ale po fotografowaniu wracasz do domu i wojna idzie z tobą ostrzega Miller
- Aparat jest trochę jak czapka niewidka. Ale po fotografowaniu wracasz do domu i wojna idzie z tobą ostrzega Miller Jarosław Pruss
- Umiem zrobić zdjęcie, nie umiem pomagać - rozmowa z Krzysztofem Millerem, fotoreporterem wojennym.

- Nosisz stale przy sobie aparat fotograficzny?

- A skądże! Nie można być 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu fotoreporterem. Do tego, co się robi, potrzebny jest dystans. Oddech jest potrzebny do nabrania dystansu i zmierzenia się z tematem.

- Jesteś znany jako fotoreporter wojenny...

-...niestety.

- Usłyszałem kiedyś historię: po jednym z zamachów w Iraku do szpitala wojskowego ambulanse przywożą coraz więcej rannych. Wszędzie krew. Na to wszystko wchodzi do szpitala fotoreporter, strzela zdjęcia, aż w końcu wyprasza go, a raczej wyprowadza jeden z medyków....

- ...a ochrona szpitala podnosi broń, celuje w głowę.

- Są granice w robieniu takich zdjęć?

- Tyle zdań, ilu fotoreporterów. Uważam, że fotoreporter powinien zrobić każde zdjęcie. Później można się zastanawiać nad jego publikacją. Zdjęcia pierwszych ofiar wojny w Jugosławii, trupów w kostnicy nie zostały wykorzystane do publikacji, ale stały się dokumentem w procesach i pracach naukowych pisanych na ten temat. Fotoreporter powinien intuicyjnie naciskać migawkę i robić wszystko, co uważa, że należy sfotografować. Nie powinien się cofać.

- Przepraszam, jeśli fotoreporterzy robią zdjęcia z wypadków komunikacyjnych, to do druku nie idą te z ciałami.

- A jednak zwłoki Waldemara Milewicza, zastrzelonego w Iraku, poszły do druku. Rodzina miała straszne pretensje do publikujących te zdjęcia. W takich momentach trzeba zrobić zdjęcie - dokument np. okaleczonych zwłok, ale trzeba w miarę symbolicznie pokazać temat. Zrobić dokument, który nie będzie epatował przesadną brutalnością i nie skrzywdzi innych.

- Jak prawdę o wojnie pokaże takie zdjęcie? Prawdę, że wysłaliśmy nieprzygotowanych żołnierzy i kiepsko wyposażonych na wojnę do Iraku i Afganistanu, a nie na misje stabilizacyjne?

- Jesteśmy biernymi obserwatorami rzeczywistości. Nie od nas zależy, jaką pokazujemy prawdę. Mamy wpływ na kadrowanie, technikę zdjęcia, ale nie od naszej głowy zależy, czy tam jest wojna czy misja stabilizacyjna. Fotoreporter, dziennikarz nie jest winny wiadomości, którą niesie. Kiedyś skracano o głowę posłańców niosących złe wiadomości. Dziś jesteśmy biernymi obserwatorami. Staramy się wykonać swoją pracę jak najrzetelniej.

- W Johannesburgu zrobiłeś zdjęcie kilku fotoreporterów stojących nad zwłokami. Zakładają nowy film, zmieniają obiektyw, szukają najlepszego ujęcia.

- Na tym zdjęciu udało mi się pokazać dystans do naszego zawodu. To nie jest romantyczna praca, wręcz tragiczna. Koledzy - fotoreporterzy wojenni ponoszą konsekwencje swojej pracy. Zdarzają się samobójstwa, tu strasznie mało jest romantyki. Nie chodzimy z długimi obiektywami ubrani w bojówki i nie podkręcamy się tym, że fotografujemy przemoc i tragedie. To strasznie trudna, żmudna praca, która pozostawia konsekwencje w głowie.

- Której nie można zresetować. Wracasz podkręcony z wojny, a tu trzeba zrobić zakupy, wyrzucić śmieci...

- Jakiś czas temu zacząłem sobie z tym mniej radzić, a właściwie przestałem sobie z tym radzić. Pojawiły się problemy rodzinne, które - na szczęście - już się zakończyły. Nie zdajemy sobie sprawy z konsekwencji zostających w głowie. Często wracają w najmniej odpowiednich momentach. Wydawało mi się, że jestem twardą maszyną, która trenowała kiedyś skoki do wody. Nie bałem się zrobić dwóch salt ze stania na rękach z wysokości 10 metrów. Fotografia, nawet wojenna, nie wydawała mi się niczym trudniejszym. Nieprawda. Głowa się zresetowała bez mojego przyzwolenia i wiedzy.

- Część żołnierzy wraca z wojny z syndromem stresu pourazowego.

- Obserwujesz strasznie ważne wydarzenie z bardzo bliska. Żołnierze mają gorzej - oni w tym uczestniczą. Ja jestem tylko świadkiem, biernym obserwatorem, niby mnie to nie dotyczy. Kilka miesięcy spędziłem z Klinice Leczenia Stresu Bojowego ze snajperami, kierowcami transporterów, które wybuchały na minach, z rannymi żołnierzami. Oni przeżywają straszne rzeczy, chociaż sami wybrali ten zawód. Żołnierka, wojna, to ich decyzja. Ja też zostałem świadomie fotoreporterem, świadomie jechałem w zagrożone wojną miejsca i nie mam co płakać czy rozczulać się nad sobą! Muszę z tym dalej żyć.

- A mogłoby się wydawać, że aparat fotograficzny jest jak tama, która odgradza cię od wojny. Patrzysz na nią przez wizjer.

- Aparat jest też trochę czapką niewidką. Niby jesteś, a ciebie tam nie ma, ale pamiętaj, że po fotografowaniu na wojnie wracasz do domu, przeglądasz jeszcze raz zdjęcia, stykówki. Przygotowujesz wystawę, pokaz. Znowu patrzysz w oczy swoim bohaterom, a nie wiesz, czy oni jeszcze żyją? To nie jest jednorazowy stres. On potęguje się, nie zostawia cię w spokoju. Nie ma na to lekarstwa.

- Wyznajesz zasadę legendy wojennej fotografii - Roberta Capy, który twierdził, że jeśli zrobiłeś złe zdjęcie, to znaczy, że byłeś zbyt daleko?

- Bardzo rzadko noszę teleobiektyw, bo jest za ciężki. Teleobiektywem robisz zdjęcia z dystansu. Trudno nim zrobić szczerą fotografię z atmosferą. Ludzie stają się naturalni i otwarci, jeśli nie epatujemy ich swoim sprzętem - strasznie długimi obiektywami czy wręcz snajperskimi aparatami z uchwytami jak w karabinie.

- Robiąc zdjęcia z bliska sam narażasz się na przypadkowy postrzał.

- Tym różnimy się od żołnierzy. Kiedy do nich strzelają, to odpowiadają ogniem, ale mogą to zrobić z ukrycia. A kiedy fotoreporter się schowa, to nie zrobi zdjęcia. Kiedy strzelają, my musimy wstać i nacisnąć spust migawki. Pewnie dlatego tylu fotoreporterów ginie co roku na wojnach.

- Pytanie, czy warto dać się zabić za nawet najlepsze zdjęcie?

- Nigdy nie zakładam, że mnie ktoś trafi. Wierzę w swoją szczęśliwą gwiazdę. Wierzę w czapkę niewidkę aparatu i tamę odgradzającą mnie od wojny. Skoro nic złego nie robię, to powinienem mieć dobrą karmę. Może to naiwne, ale z tym dużo łatwiej wykonywać ten zawód.

- Żołnierze cię akceptowali?

- Jeśli wygrywali - to tak. A jak ktoś przegrywa, ucieka, jest w stresie, to trudno wymagać akceptacji.

- Zrobiłeś zdjęcie żołnierzom rosyjskim siedzącym na czołgu przed pałacem w Groznym. Roześmiani, z otwartym szampanem.

- A później w Czeczenii Rosjanie nigdy nie dawali się sfotografować Polakowi. A oni jeszcze w Groznym robili taki wilczy taniec zwycięstwa na transporterach, kręcąc kółka przed pałacem prezydenckim. Mówili: ty Polak, Słowianin, jesteś z nami. Co ty będziesz fotografował Czeczenów? To była jedna z niewielu wojen, na której mogłem przekraczać linie frontu. Normalnie fotoreporter zasadza się po jednej stronie linii frontu i robi zdjęcia.

- Na wojnach emocjonalnie opowiadasz się po jednej ze stron?

- Podstawą tego zawodu jest neutralność. Dla Azerów wojna o Karabach była wojną o ziemię nadaną im przez Stalina, a dla Ormian, którzy tam żyli, też była to wojna sprawiedliwa, bo to była zawsze ich ziemia. Czy jako fotoreporter mam rozstrzygać, kto jest sprawiedliwy? Po której stronie jest prawda? Powinniśmy rejestrować wojnę, a nie rozstrzygać, po której stronie jest prawda. Robert Capa rejestrował wojnę z pozycji aliantów. Lenni Riefenstahl po drugiej stronie. Tylko ona po siedmiu dniach spędzonych w Polsce stwierdziła, że wojna jest tak okrutna, że nigdy więcej nie będzie się taką fotografią zajmować. Capa wytrzymał zdecydowanie więcej.

- Dotarłeś do momentu, w którym pomyślałeś: wystarczy tych wojen?

- Granica jest płynna. Wszystkie moje porażki rodzinne, emocjonalne i zdrowotne wiążą się ze stresem, ale nie mogłem przewidzieć, że tak się stanie. To nie był powolny proces, ale nagle coś łupie w głowę i jest po nas.

- Ale kiedy gdzieś w świecie zaczyna się wrzenie, to nie możesz usiedzieć spokojnie?

- Bardziej stresuje mnie, że tam mnie nie ma niż gdybym tam był. To pewnie trochę zdrowo - niezdrowa choroba zawodowa.

- Twoja córka została żołnierzem w amerykańskiej armii.

- Mówiła: tatko, to może spotkamy się w Afganistanie? Jest w wojskach powietrznodesantowych.

- Jak zareagowałeś na zaciągniecie się Karoliny do wojska?

- Nie miałem nic do gadania. Jest tak mądrą, rozsądną i wyważoną osobą, że wie, co robi. Każda moja zniechęcająca uwaga mogłaby spowodować w decydującym momencie jej zawahanie. Jest starszym szeregowym i dostała jedno z wyższych odznaczeń bojowych za akcję w Afganistanie.

- Jesteś z niej dumny?

- Straszna duma i straszny strach.

- Jest zdjęcie Kevina Cartera z Sudanu przedstawiające umierające z głodu dziecko i sępa, który czai się za nim. Wywołało dyskusję, czy fotoreporter pomógł umierającemu dziecku? Zdarzało ci się odłożyć aparat i komuś pomóc?

- Byłem w tak surrealistycznych sytuacjach, że nawet nie przyszło mi do głowy, by komuś pomagać. Gdybym zaczął to robić, to sam potrzebowałbym pomocy. Jeśli wokół ciebie codziennie setki osób umierają z głodu - nie jesteś w stanie pomóc! Tam nie ma sklepu, by kupić jedzenie. Wielkie organizacje humanitarne są odpowiedzialne za niesienie pomocy, ale ta pomoc jest rozkradana i przejadana przez tych, którzy jej nie potrzebują. Umiem zrobić zdjęcie, nie umiem pomagać. Moją pomocą są zdjęcia, które ktoś zobaczy i zaapeluje o pomoc dla umierających ludzi.

- Ofiary wojen są dla ciebie najważniejsze?

- Oczywiście! Moja mama z babcią po Powstaniu Warszawskim były wywiezione do obozu w Pruszkowie. Mama miała wtedy cztery lata i zapamiętała, że strasznie chciała wtedy zjeść słodką bułeczkę. Poprzez małe historie cywili, przez taką słodką bułeczkę, garnek zupy, najprawdziwiej opowiada się tragedię wojny. Nie przez historie żołnierzy z pierwszej linii frontu. Oni decydują się na walkę, natomiast cywile wplatani są w wojnę często wbrew swej woli. Te małe historie składają się na dużą opowieść o naszym świecie.

- Ryszard Kapuściński nie chciał opowiadać o sytuacjach, w których groziła mu śmierć. Z tobą jest podobnie?

- Historie, które wydarzyły się przed moim obiektywem mogę opowiadać tylko fotografiami. Nadrabianie dramatycznym przedzieraniem się, okopywaniem czy ucieczką - to nie dla mnie. Te historie nie potrzebują podkręcenia. Jestem pełen szacunku dla Ryszarda Kapuścińskiego i pełen pokory dla jego warsztatu. Też nie chcę o tym mówić.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska