Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nowawieś Chełmińska. Sobotnia noc, 30 lipca

Monika Smól [email protected] tel. 56 68 63 291
Michał Wójtowicz, Jarosław Margiel-Prusak oraz Zdzisław Pasiński z synem Rafałem
Michał Wójtowicz, Jarosław Margiel-Prusak oraz Zdzisław Pasiński z synem Rafałem Monika Smól
Kiedy biegli ratować ludzi z płonącego auta, nie myśleli o poklasku. Chcieli tylko zdążyć. Nie czują się bohaterami. Marzyli, by wszyscy przeżyli. Na to już jednak wpływu nie mieli.

Nowawieś Chełmińska. Sobotnia noc, 30 lipca. Audi A4 uderza w drzewo, pięć osób rannych, niektórzy zakleszczeni w aucie, które po uderzeniu staje w płomieniach. Gdyby nie to, że wypadek zdarzył się w pobliżu domów, że przejeżdżał tamtędy emerytowany strażak, zapewne spłonęliby żywcem.

Feralnej nocy chełmnianie wracali z Grudziądza. Za kółkiem siedział 23-latek. Ucierpiał najmniej, ale następnego dnia ze szpitala trafił do aresztu. Był pijany.

Sprawa sumienia

- Ratuje się życie, bez kalkulacji, na chłodno, nie zważając, kto jest kim, kto jest nietrzeźwy a kto winny, zawsze celem jest uratować człowieka. Jeśli pił i zabił kogoś to już sprawa jego sumienia - mówi Zdzisław Pasiński ze wsi Dolne Wymiary, były strażak zawodowy PSP w Chełmnie. To on był pierwszy przy wypadku.

Przeczytaj koniecznie: Chełmno. Docenieni za uratowanie ludzi.

22 lata zawodowej służby pomogły sprawnie zadziałać. Choć brakowało sprzętu: noży, rękawic. - Jadąc z synem od strony Chełmna widzieliśmy, że audi stoi na światłach, a spod maski wydobywa się ogień. Zadziałał instynkt, zostawiliśmy nasze auto, synowi kazałem dzwonić po strażaków, a sam pobiegłem do kierowcy. Był w szoku. Podobnie jak pasażer, który chodził wokół auta. Myślałem nawet, że to ktoś, kto chce pomóc.

Pobiegł po gaśnicę samochodową. Ogień udało się tylko lekko stłumić. Wybił szybę od strony pasażera z przodu. Ten był nieprzytomny, ale miał puls. Zapiętego w pasy trudno było wydostać. Tym bardziej że nie dało się otworzyć drzwi.

- Z synem wyciągnęliśmy pasażerkę - wspomina. - Pan Margiel-Prusak doniósł w tym czasie nóż, przeciął pasy i udało nam się wyjąć Bartosza P. Było bardzo gorąco. Ogień podchodził już do środka pojazdu. To był ostatni moment. Chwilę później auto stanęło w płomieniach. Niestety, kilka godzin później, po operacji 24-latek zmarł w szpitalu w Grudziądzu. To boli najbardziej.

Jak się okazało, to był syn kolegi, a zarazem znajomy syna, Rafała. Kiedy ratowali mu życie - nie poznali go.

- Z wypadkami miałem do czynienia, ale by tak szybko auto zaczęło płonąć - nie spotkałem się - przyznaje pan Zdzisław. - Jednak ani przez chwilę nie myślałem o swoim życiu, że je narażam. Po prostu działałem, jak na służbie.

- To było jakieś pięć minut. Teraz zastanawiam się, czy iść w ślady taty i wstąpić do straży - przyznaje 24-letni Rafał Pasiński. - Widok zakrwawionych osób mnie nie przeraził, choć pierwszy raz byłem świadkiem wypadku.

Ojciec nie namawia, bo wie, że do tego zawodu trzeba mieć charakter. Sam zawsze po takich zdarzeniach musi odreagować, przegadać akcję z kolegami. - Wtedy jest lżej - przyznaje. - Bo widok rannych, krzyczących z bólu, choć w trakcie ratowania działa adrenalina - zostaje w głowie. Trzeba się odstresować.

Przydałby się nóż

Tym, co zobaczył, nie zraził się też Jarosław Margiel-Prusak z Nowej Wsi Chełmińskiej.

- Kupując dom w tym miejscu szukaliśmy spokoju, ale go nie mamy - mówi pan Jarosław. - Tamtej nocy przyjechaliśmy z rodzinnej uroczystości. Położyliśmy dzieci spać. Gdy usłyszeliśmy pisk opon, spodziewaliśmy się wielkiego "bum", bo to nie pierwszy wypadek na tym łuku. I był huk. Pobiegłem. Auto stało w ogniu, pasażerowie krzyczeli, że jest na gaz. Cofnąłem się po gaśnicę, żona nalewała wody do wiader. Wyciągnąłem kierowcę i pasażera z tyłu, ale tego z przedniego siedzenia nie mogłem. Musiałem pobiec po nóż. Niewiele brakowało, a bym nie zdążył.

Kobiety są dumne z mężów. - Też bym próbowała pomóc, na ile tylko bym umiała - zapewnia Urszula Pasińska, żona Zdzisława. - O męża i syna martwiłam się. Ale tak było przez 22 lata pracy męża w straży. Gdy wychodził na służbę - nigdy nie miałam pewności, co się podczas niej wydarzy.

Przeczytaj też: Bydgoscy policjanci uratowali życie mężczyźnie.

- Ja też bałam się o męża - przyznaje się Kamila Margiel-Prusak. Jarosław od trzech lat pracuje w chełmińskiej jednostce wojskowej. - Biegał jak w amoku, ja mu pomagałam lejąc wodę do wiader. Od tamtej pory nie przespaliśmy dobrze całej nocy. Mąż czuje odpowiedzialność za uratowane życia i czeka na każdą wiadomość o losie poszkodowanych.

- Zależy mi tylko na tym, by w tym miejscu nie płonęło więcej zniczy - mówi pan Jarosław. - Jeden z chłopaków zmarł, widziałem przy drzewie płaczące osoby w czerni. Mam nadzieję, że te obrazy kiedyś znikną z pamięci. Na razie to trudne, przypominają o tym choćby popalone liście tej pechowej lipy.

Zdaniem wszystkich mężczyzn w samochodzie najbardziej brakowało im noża. - Byliśmy na Słowacji i tam za brak noża w aucie dostaje się mandat - dodaje Kamila Margiel-Prusak. - To ma sens. Takim nożem podczas wypadku przytomne osoby mogłyby odciąć sobie same pasy. A gaśnice, których się u nas wymaga - nie zdały egzaminu. Zużyliśmy dwie i niewiele to pomogło.

Pasiński mówi, że pierwszy raz doświadczył, co znaczy czekać na straż. - Przyjechali bardzo szybko, ale kiedy się czeka, czas się strasznie dłuży - mówi. - Już wiem, co czują ludzie czekając na pomoc. Każda sekunda jest jak wieczność.

A pan Jarosław denerwuje się, że okoliczne dzieci filmowały telefonami komórkowymi akcję. - Można wpaść w furię, bo auto mogło w każdej chwili wybuchnąć, a one zamiast nie przeszkadzać, bawiły się! - wybucha. - Na tym zakręcie trzeba zamontować "leżącego policjanta" lub oznaczyć łuk czerwonymi strzałkami.

Tudno zasnąć

- Co roku zdarza się tu wiele wypadków - potwierdza Michał Wójtowicz, który mieszka w pobliżu. On też usłyszał huk uderzenia w drzewo i pobiegł z pomocą. - Hałas był taki, że nawet w Klamrach mówili, że go słyszeli. Jestem strażakiem OSP, więc odruch od razu był. To, co zobaczyłem, było straszne. Ci ludzie spaliliby się, gdyby nie kolega Pasiński. Pomagałem gasić auto, wszystko działo się błyskawicznie. To najtragiczniejsze zdarzenie w mojej karierze druha. W domu czekał teść, mogłem z nim potem po męsku porozmawiać o akcji, bo taką czułem potrzebę. Tej nocy dwie godziny nie mogłem zasnąć.

I choć pan Michał zna trudy tej pracy, chciałby, by jego syn założył strażacki mundur. - Nie udało mi się zostać zawodowcem, może jemu się powiedzie - ma nadzieję. - Choć ma dopiero dwa latka, już staram się zarazić go tym bakcylem. Bo ratowanie ludzi to misja i sposób na życie.

Podziękowania

Bohaterowie sobotniej nocy usłyszeli wiele razy "dziękujemy". Za godną naśladowania postawę niektórych z nich nagrodził komendant policji i starosta. Wszyscy oni udowodnili, że odważny jest nie ten kto się nie boi, ale ten, kto wie, że istnieją rzeczy ważniejsze niż strach.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska