Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Na pół roku przed wyborami tkwimy zabetonowani w układzie PO-PiS

Jacek Deptuła [email protected] tel. 52 32 63 139
W jakim miejscu jest Polska rok po katastrofie smoleńskiej i pół roku przed wyborami parlamentarnymi? Można je chyba nazwać "ground zero" - strefą zero.
Na pół roku przed wyborami tkwimy zabetonowani w układzie PO-PiS
infografika Monika Wieczorkowska

(fot. infografika Monika Wieczorkowska)

To puste do dziś miejsce w Nowym Jorku, w którym niegdyś stały dwa wieżowce World Trade Center. U nas miał to być strzelisty symbol marzeń o demokracji, który okazał się polską wieżą Babel. Słychać z niej same wrzaski, wszyscy coś mówią, ale nikt niczego nie rozumie. O ile wiadomo, że w Nowym Jorku za kilka lat stanie tam nowy kompleks drapaczy chmur z najwyższą "Wieżą Wolności", nikt nie wie, co powstanie w miejscu polskiej "strefy zero" po katastrofie smoleńskiej. Obawiam się, że jesienne wybory parlamentarne niewiele zmienią, bo - jak mawiał Sienkiewiczowski Zagłoba - złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma.

O tym, kto będzie rządził Polską za pół roku, zadecydują przede wszystkim wyniki ostatecznego raportu w sprawie katastrofy smoleńskiej i specjaliści od tworzenia wizerunku polityków.

Kup e-wydanie - kliknij TUTAJ

Barykady nonsensu
Trzydzieści lat temu, we wrześniu 1981 roku, Jarosław Kaczyński zakładał organizację Kluby Służby Niepodległości. Razem z Antonim Macierewiczem i... Bronisławem Komorowskim. Dwaj pierwsi do dziś desperacko o nią walczą, zarzucając nowemu prezydentowi Polski haniebną zdradę narodowych interesów. Bo przecież największym politykiem ostatniego dwudziestolecia był nieżyjący Lech Kaczyński i jego busola - brat Jarosław.

Ale parafrazując słowa Churchilla można powiedzieć, że jeszcze nigdy tak niewielu zrobiło tak wiele, by podzielić tak wielu.

Paradoksalnie - łatwiej wymienić jest tych polityków, z którymi Jarosław Kaczyński się nie pokłócił, aniżeli tych, którzy pozostali mu wierni do dziś. Początek jego wielkiej kariery politycznej to szefowanie Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. Krótkie, burzliwe, zakończone marszami protestu z paleniem kukły Wałęsy alias TW Bolek.

Apogeum wojny polsko-polskiej przypadło na lata 2005-2007, kiedy bracia Kaczyńscy dosłownie rządzili Polską. I walczyli - jak zwykle - niemal ze wszystkimi. Z Platformą Obywatelską (ich zdaniem uosobieniem wszelkiego zła), Unią Europejską, Rosją, Niemcami, z władzami Narodowego Banku Polskiego, sędziami Trybunału Konstytucyjnego, z mediami, środowiskami inteligenckimi, z "układem", paradami gejów, by zwieńczyć to karczemnymi awanturami z najbliższymi współpracownikami. Nawet z "trzecim bliźniakiem" - Ludwikiem Dornem. Także z rządowymi koalicjantami: Andrzejem Lepperem i Romanem Giertychem, dzięki którym Kaczyński chciał utrzymać władzę. Do podręczników politologii przejdzie też wypowiedź premiera Kazimierza Marcinkiewicza, który nazwał swego szefa "geniuszem". Tylko po to, by niebawem, pod wpływem rosnącej sondażowej popularności zostać zrzuconym w polityczny niebyt. Dwa lata rządów Prawa i Sprawiedliwości geniusza Jarosława Kaczyńskiego to permanentny chaos i nieustające wojny.

Po katastrofie smoleńskiej PiS i jego zwolennicy mówią o "spuściźnie prezydenta Lecha Kaczyńskiego". Zdumiewające, że nikt z Platformy Obywatelskiej do tej pory nie spróbował szczegółowo rozliczyć owej "spuścizny".

Najbardziej charakterystyczne dokonania wielkiego dorobku to "obrona wolności Gruzji", miliardowe straty związane z kupnem litewskiej rafinerii Możejki oraz prezydencka ocena pracy Trybunału Konstytucyjnego: "Nie mówmy o nim, bo zdaję sobie sprawę, że nie da się kopać z koniem"...

Pamiętam, że nawet statystyki policyjnej drogówki legitymizowały rządy PiS. Prezydent Kaczyński oświadczył w 2007 roku, że "nawet gdy chodzi o liczbę wypadków na drogach, to ta w 2006 r. była najniższa od wielu lat - po raz pierwszy spadliśmy poniżej 5 tys. ofiar śmiertelnych".

Zegar obietnic bije
Ale co mamy po drugiej stronie barykady? Ponad trzy lata rządów Platformy Obywatelskiej i jej lidera - Donalda Tuska. Rządów pozornie stabilnych, lecz nieefektywnych, nawet biorąc poprawkę na światowy kryzys gospodarczy.

Donald Tusk wpadł bowiem w pułapkę własnych obietnic: uczciwości i normalności w polityce oraz w gospodarce, a nawet - co dziś brzmi groteskowo - irlandzkiego cudu. Rozdęta administracja państwowa działa wedle wszelkich reguł Prawa Parkinsona. Zegar długu publicznego tyka niczym bomba z opóźnionym zapłonem, zasadnicze reformy finansów państwa pozostają w sferze obietnic, tak jak dwa tysiące kilometrów autostrad.

Niestety, trzeba zgodzić się z tezą, że Platforma nie rządzi, lecz administruje państwem.
Na domiar złego na tę polską wieżę Babel nałożyła się katastrofa smoleńska. Od roku absorbująca uwagę całej klasy politycznej i dużej części społeczeństwa. Będzie to też główny motyw jesiennej kampanii wyborczej, okraszany słowami o zdradzie, zaprzaństwie i sprzedaniu Polski Rosjanom oraz Niemcom.

Wszystko wskazuje więc na to, że w grudniu tego roku wcale nie obudzimy się w nowej Polsce. To nadal będzie państwo rządów demagogii, telewizyjnego wizerunku i manipulacji emocjami Polaków.
Polska scena polityczna została zabetonowana na długie lata i niewiele lub wręcz nic zmieni ani Polska Jest Najważniejsza, ani partia Janusza Palikota. Ten ostatni przykład jest najbardziej charakterystyczny dla polskiej demokracji. Wraz ze zniknięciem z telewizji - znika się ze sceny politycznej.

Dlatego w jesiennych wyborach najwyżej w cenie będą doradcy od wizerunku i manipulowania emocjami wyborców oraz partyjni demagodzy.

Wbrew pozorom Platformie niewiele pomoże prezydent Bronisław Komorowski. Jak dotąd - nijaki, bez wizji, poddający się bezwolnie smoleńskiemu obłędowi. I co ciekawe: dwaj pozostali aktorzy na scenie - Polskie Stronnictwo Ludowe i Sojusz Lewicy Demokratycznej - nie robią nic czekając, aż samo im urośnie, w sondażach, dzięki wyniszczającej walce prawicowych rywali. PSL tradycyjnie wiszące u klamki rządzących, siedzi okrakiem na barykadzie. I liczy na swój najwierniejszy elektorat wiejski, który niezmiennie od dwudziestu lat wprowadza ludowców do parlamentu.

Niebywała jest też pasywność SLD i jego szefa Grzegorza Napieralskiego. O ile racją przetrwania PSL jest wchodzenie w koalicję ze zwycięskimi partiami (wyjąwszy niedawną konkurencję Samoobrony), o tyle apatia Sojuszu staje się jego asem atutowym. Jest to zdumiewające, ponieważ bratobójcza walka na prawicy i bezwzględny polski kapitalizm to wymarzony czas dla lewicowej partii. Jednak Napieralski, po "sukcesie" podczas wyborów prezydenckich liczy na powtórkę. Jesienią SLD będzie miał rzeczywiście niezły wynik.

Ale nadal pozostanie bez programu i wizji państwa, które powinno pomagać tak niegdyś hołubionym przez lewicę "ludziom pracy".

Ostatni gracz na scenie politycznej, Kościół katolicki, jak zwykle wyjdzie zwycięsko z wyborów. Ale w dłuższej perspektywie przegra.

Z wiernymi.

Piąta Republika
Co więc musi się stać, by polityka nad Wisłą stała się siłą kreującą autentyczne przemiany pro publico bono?

Jarosław Kaczyński, mimo że sam brał udział w obradach Okrągłego Stołu, ma rację co do jednego. Żadnej partii w Polsce nie udało się rzetelnie zrobić bilansu dwudziestolecia. Bo też każda z nich ma wielki udział w rządach 1990-2011.

Po jednej stronie barykady jest Platforma Obywatelska, zachwycona cudem liberalnego rynku. I Leszek Balcerowicz, który uwierzył, że jest najwybitniejszym architektem polskiej gospodarki.

Po drugiej - Prawo i Sprawiedliwość żyjące z oskarżeń o oszustwo liberalnego rynku, a od roku - o zdradę narodową.

Kupony od tych skrajności odcina Polskie Stronnictwo Ludowe i Sojusz Lewicy Demokratycznej. Kościół rośnie w siłę (finansową), ale karleje duchowo. Na horyzoncie nie widać żadnej nowej jakości politycznej, która mogłaby wyrwać klasę polityczną i całe państwo z tego tańca chochołów.

Jesienne wybory niewiele więc zmienią. Bo Platforma Obywatelska nie jest obywatelska, Prawo i Sprawiedliwość nie jest ani prawe, ani sprawiedliwe, SLD nie jest socjaldemokracją, a ludowcy to tylko stronnictwo swoich interesów.

Na V Rzeczypospolitą musimy jeszcze poczekać, może pokolenie, a może nawet dwa.

Najlepiej ducha naszego czasu oddał Henryk Sawka, znany satyryk, publikując rysunek, w którym grupa polityków upamiętnia tablicą w Smoleńsku zamianę tablicy w Smoleńsku...

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska