Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nieszawa. Jak Jantur wykołował rolników

Jadwiga Aleksandrowicz
Wiceprezes Krzysztof Chmielewski (siwowłosy pan w błękitnej koszuli) przekonuje rolników, że powinni przejąć zadłużony Jantur, bo to jedyny sposób na odzyskanie przez nich pieniędzy
Wiceprezes Krzysztof Chmielewski (siwowłosy pan w błękitnej koszuli) przekonuje rolników, że powinni przejąć zadłużony Jantur, bo to jedyny sposób na odzyskanie przez nich pieniędzy
- Weźcie cały nasz majątek - apeluje do rolników wiceprezes zarządu spółki Jantur w Nieszawie. Nie mówi o prywatnym majątku, ale o firmie, której długi wynoszą ok. 48 mln złotych.

Jak to w rodzinie

Jantur to istniejąca od 18 lat firma rodzinna, na którą składają się: gorzelnia w Nieszawie, młyn zbożowy w Wagańcu oraz magazyny zbożowe w Kikole w powiecie lipnowskim i w Chromowoli w powiecie aleksandrowskim. Prezesem spółki jest Roman Chmielewski, jednocześnie przewodniczący Rady Miasta Nieszawa. Wiceprezesem jego brat Krzysztof (prezes nieszawskiego klubu sportowego "Jagiellonka").
Jak to w rodzinie
W tle jest najstarszy z braci Janusz Chmielewski, przewodniczący Rady Powiatu Aleksandrowskiego, prezes Zarządu Powiatowego PSL w Aleksandrowie Kuja-wskim i członek władz krajowych tej partii. I choć kilkakrotnie na sesjach rady powiatu zaklinał się, że z działalnością gospodarczą nie ma nic wspólnego, na oficjalnej stronie internetowej Janturu i w Krajowym Rejestrze Sądowym widnieje jako przewodniczący rady nadzorczej tej spółki. Jego nazwisko wymienione jest w KRS przy wpisach innych spółek tej rodziny: Frut Serwis i Budorol.
Tajemnicą poliszynela jest, że to postać wpływowa. W powiecie nikt nie zajmie eksponowanego stanowiska bez akceptacji Janusza Chmielewskiego. Jego pozycję wzmacniają towarzyskie kontakty z wierchuszką PSL, która raz do roku przyjeżdża do Ciechocinka na festiwale operowo-operetkowe i jest podejmowana przez Janusza Chmielewskiego i jego rodzinę.

Było dobrze i...

Jeszcze dwa lata temu Jantur Chmielewskich kojarzył się rolnikom jak najlepiej. Płacił terminowo za zboże i lepiej niż inni, ale rozliczał się po 90 - 120 dniach. Dziś kilkuset producentów zboża stoi w kolejce wierzycieli po utopione w tej właśnie firmie pieniądze. Według naszych szacunków jest to grupa ok. 500 rolników. Nieszawska ulica szepce o ośmiuset. Firma nie pracuje. Zboża nie ma. Energetycy wyłączyli prąd, gdy nie zapłacone rachunki przekroczyły kwotę 350 tysięcy złotych. Około 170 pracowników dostało wypowiedzenia. Rolnicy klną.
- Skusiła mnie cena. Odstawiłem ziarno w maju i czerwcu. Czekam na piętnaście tysięcy do dziś - przyznaje Piotr Sochacki z Karnkowa. Henryk Szałek z gm. Osię ciny czeka na 10 tysięcy złotych od marca. Kazimierz Obrzazgiewicz z Lubrańca ma utopione w Janturze prawie 17 tysięcy złotych, tyle samo firma jest winna Błażejowi Izydorczykowi z Dąbrówki koło Raciążka.
- Tyle lat oddawałam im zboże i wszystko było dobrze. A teraz nie mogę się doprosić dziesięciu tysięcy złotych - mówi Bożena Kłosińska z Rypina.
O ewidentnym wyłudzeniu mówi Wojciech Niedźwiedziuk spod Białej Podlaskiej, od którego nieszawska spółka "kupiła" ziarno w listopadzie minionego roku, gdy od dawna już innym nie płaciła. - Nie wiedziałem, jaka jest sytuacja. Obiecali zapłacić za czterdzieści dni. Czekam na sto tysięcy złotych. Z internetu się dowiedziałem, że zostałem nabity w butelkę - mówi. W listopadzie zabrano też zboże od Andrzeja Michalaka spod Kutna, w grudniu wiceprezes próbował go namówić, żeby kupił dla Janturu zboże od innych rolników. Pieniędzy nie dostał.

Dajcie choć część

Jesienią, gdy rolnicy z Pomorza i Kujaw czekali na pieniądze, samochody Janturu jeździły po ziarno także na Wybrzeże. Rolnik spod Malborka, który przyjechał na jedno z zebrań, czeka na 50 tysięcy złotych. Uwierzył, że dostanie pieniądze w terminie. O problemach finansowych firmy dowiedział się przypadkiem.
- Dajcie choćby po pięćset złotych każdemu, żebyśmy widzieli waszą dobrą wolę - apelował Krzysztof Pieczkowski spod Lubania na styczniowym, pierwszym spotkaniu, jakie zorganizowano w Janturze po wielokrotnych pytaniach o należności. Przyjechało wówczas około 80 gospodarzy. Większość dlatego, że miesiącami nikt z nimi w firmie nie chciał rozmawiać, a telefony prezesów milczały.
Na kolejnym spotkaniu, 1 lutego, było ich już 200, w tym kilku tych największych, którym Jantur winien jest po kilkaset tysięcy i więcej złotych. Niektórzy rolnicy wierzą, że firmę da się uratować. Może ich rękami? Na to liczy zarząd Janturu. Rozmowy ze strategicznym inwestorem, którym jeszcze na początku stycznia łudzono rolników, nie przynoszą oczekiwanych efektów. Przejmując firmę, rolnicy zdjęliby odpowiedzialność z barków właścicieli firmy.

Ludzie, mówię wam...

Wiceprezes Krzysztof Chmielewski namawia więc rolników, żeby wzięli zadłużoną firmę w swoje ręce. Kusi zyskami, straszy, że sięgną po nią zagraniczni przedsiębiorcy.
Apeluje do sumień, kreuje się na dobroczyńcę: - Dajemy wam wieloletni dorobek całej naszej rodziny - powtarza. I zapewnia, że sam nic nie ma, bo nawet dom zastawił. Tłumaczy, że wierzytelności rolników miałyby być ich udziałami w spółce. Wielu gospodarzy nie ukrywa obaw. Ich należności to łączna kwota ok. 23 mln złotych . Na pieniądze czekają inni wierzyciele, m.in. dostawca części zamiennych do samochodów Jan-turu (170 tys zł), dostawcy paliwa ( ok. 500 tys. zł), ZUS (645 tys. złl) i inni. Z niektórymi wierzycielami Jantur rozliczył się swoimi samochodami. Do spłacenia jest bankowy kredyt w wys. 24 mln 400 tys. złotych.

W przeinwestowanie mało kto wierzy

Skąd wziął się ponadczterdziestomilionowy dług, skoro rok 2008 Jantur zamknął wynikiem dodatnim?
- Przeinwestowaliśmy - powtarza wiceprezes i opowiada, że zarząd zawierzył podpowiedziom, że wydajniejsza będzie amerykańska technologia produkcji spirytusu. Zainwestowano w nowe linie produkcyjne, ale wydajność spadła do połowy uzyskiwanej wcześniej.
Wielu rolników nie wierzy, że to było przyczyną krachu. Na zebraniach pytają o majątki i spółki, należące do dzieci właścicieli Janturu. Podejrzewają, że majątek upadającej firmy został rozprowadzony po rodzinie. Pytają o niedawno kupiony apartament w Warszawie i ziemię w Sierzchowie (gmina Waganiec) dla córki prezesa. Wiedzą, że syn wiceprezesa późną jesienią kupił od miasta ponad 12 ha ziemi za 500 tysięcy złotych. Rolników kłuje, że młody rolnik ma sprzęt, na który oni musieliby pracować latami, że dzieci właścicieli firmy jeżdżą samochodami dobrych marek i że w ogóle rodzinie powodzi się nieźle, podczas gdy wielu wierzycieli nie ma za co wyżywić swoich rodzin. Przypominają, że dwa lata temu malutka Nieszawa miała najwyższe podatki rolne w powiecie, a może i w województwie. - Chodziło o to, by wykończyć małych gospodarzy. Chmielewscy czyhają na każdy kawałek ziemi w okolicy - powiedział nam jeden z rolników spod Nieszawy.
Najstarszy z braci, Janusz Chmielewski, przyznaje, że jest przewodniczącym rady nadzorczej w Janturze, ale nie ma żadnych udziałów, ani jakiegokolwiek majątku, ponieważ zajął się polityką i dla nie zrezygnował z działalności biznesowej. - Jedyny dochód z Janturu w ciągu ostatnich dziewięciu lat to dwa tysiące złotych miesięcznie za przewodniczenie radzie radzorczej - zapewnia. Ubolewa, że doszło do krachu. - Jantur to firma rodzinna. Trudno mi ją krytykować. Prowadzili ją moi młodsi bracia. W radzie nadzorczej prócz mnie są dzieci właścicieli. Gdy zorientowałem się, że jest źle, było już za późno. To ja zaproponowałem, żeby oddać majątek wierzycielom. Wierzę, że po włożeniu do firmy kilku milionów złotych, Jantur stanie na nogi i zacznie przynosić spore zyski. My takich pieniędzy nie mamy - powiedział nam w środę.

Ruchy pozorowane?

W ostatnich latach pojawiły się spółki (Frut Serwis, Budorol), w których prezesem jest syn Janusza Chmielewskiego. Rolnicy podejrzewają, że mogły do tych spółek przepływać pieniądze z Janturu. - To brednie i pomówienia - mówi Janusz Chmielewski. - Syn zaciągał kredyty. Dziś tak samo jak my wszyscy przeżywa to, co się stało z Janturem. Wiem, że wrogowie polityczni rozsiewają różne plotki, trudno z nimi polemizować, ale są przecież odpowiednie służby, które mogą to wszystko sprawdzić - dowodzi.
Roman Chmielewski, prezes zarządu Janturu, który od tygodni przebywa w specjalistycznej klinice, podobno wziął przepustkę i prowadzi intensywne rozmowy, które mają na celu ratowanie firmy. Spotyka się głównie z za-możniejszymu rolnikami-wierzycielami. Nie udało się nam porozmawiać z prezesem. Wiceprezes Krzysztof Chmielewski nie odbiera telefonu.
Rolnicy nie wierzą w dobrą wolę zarządu spółki. Zarząd bowiem odwołał się od nakazów sądowych, jakimi dysponują wierzyciele, którzy próbowali dochodzić swoich praw w sądzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska