Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Balon z grypą. W nauce kombinuje się tak, jak w życiu

Rozmawiał Adam Willma [email protected]
fot. Adam Willma
Coś złego dzieje się gdy nauka zajmuje miejsce religii, a naukowcom wierzy się bezwarunkowo. Rozmowa z doktorem PIOTREM STANKIEWICZEM, socjologiem z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika

Serwis Zdrowie

www.pomorska.pl/zdrowie

- Ptasia, świńska, kozia, a w międzyczasie sezonowa grypa. Podejrzanie dużo się tego namnożyło, więc nic dziwnego, że epidemiom towarzyszą spiskowe teorie. Na przykład o tym, że wirus współdziała z wielkimi korporacjami.
- Problem polega na tym, że nie tylko grypa, ale wiele chorób istnieje w naszej świadomości za sprawę wielkich koncernów. Ogromna część wysiłków koncernów farmaceutycznych idzie w kierunku kreowania chorób i dolegliwości, na które lekarstwa można łatwo sprzedać. Udało się przekonać ludzi, aby za choroby uznać dolegliwości natury przede wszystkim estetycznej, na przykład nadwagę. Ta szczególna troska wobec osób z brzuszkiem nie wzięła się znikąd . Koncerny upatrują w tej grupie ludzi swoich rynków zbytu. Łatwiej sprzedać im produkt jako lek, niż jako środek kosmetyczny. Zjawisko "konstruowania" chorób jest obecne na rynku od dawna, a ostatnim przykładem są kolejne odmiany grypy.

- Oskarżenia idą dalej - że kolejne wirusy rodzą się w laboratoriach.
- Nie sądzę, abyśmy kiedykolwiek uzyskali dowody potwierdzające tak sensacyjne tezy. Natomiast są zjawiska, które dostrzec można gołym okiem. Na świecie istnieje mnóstwo chorób. Problem polega na tym, że część z nich jest ignorowana przez koncerny, podczas gdy zasadniczy wysiłek nakierowany jest na terapie kosmetyczne. Dobrym przykładem takiej "modnej" choroby jest ADHD, na którym skupia się uwaga wielu firm, tymczasem wiele chorób zabijających co roku miliony ludzi jest przez koncerny ignorowanych.

- Których chorób firmy farmaceutyczne nie lubią?
- Na przykład malarii, która uśmierca miliony ludzi. Ale to zwykle ludzie bardzo ubodzy, których nie stać na drogie leki. Inwestuje się więc w środki zwalczające nadwagę, kierowane do zasobnych obywateli państw Zachodu. Albo na przykład w szczepionki na nowe szczepy grypy, bo tu można ubić interes na szczeblu rządowym

- Przykład konfliktu pomiędzy rzecznikiem praw obywatelskich a minister Kopacz wskazuje, że nawet urzędnicy wysokiego szczebla zachowują się w tych kwestiach jak dzieci we mgle.
- Tu kluczową rolę odgrywają eksperci, na których jesteśmy zdani, gdy podejmujemy decyzję o zakupie leków. Niestety często mamy do czynienia z konfliktem interesów i trudno znaleźć bezstronnych naukowców. Zasada jest prosta: jeśli ktoś dysponuje doświadczeniem w branży medycznej, to dlatego, że sam przeprowadził sporo badań.

- I ktoś za te badania płacił...
- Większość badań w Europie Zachodniej i w Stanach Zjednoczonych jest finansowana przez duże koncerny lub wręcz prowadzona w ich laboratoriach. Bez współpracy z korporacjami niemal nie sposób zdobyć doświadczenia pozwalającego zostać ekspertem. Ktoś, kto przez wiele lat współpracował z koncernami medycznymi, testując skuteczność ich leków i biorąc udział w procedurze dopuszczającej leki na rynek, nie jest w stanie jako ekspert zapomnieć nagle o swojej historii. Co więcej - często nie jest to historia. Jak zauważa wiceprezes PAN, prof. Andrzej Górski rocznie w Polsce prowadzi się około 500 badań klinicznych, a jednocześnie państwo polskie dysponuje... jednym inspektorem, który ma nadzorować te badania.

- Komu wierzyć, jeśli nie profesorom?
- To jeden z podstawowych błędów, które popełniamy. Wierzymy, że naukowiec będzie bezstronny, uczciwy i bezstronny. W krajach Zachodu już dawno dostrzeżono problem konfliktu interesów, a w niektórych wprowadzono regulacje prawne wymagające, aby uczeni, opisując leki, ujawniali w stopce przy tekście - obok tytułów i zaszczytów - również nazwy firm, z którymi współpracują.

- Chciałby pan wprowadzenia takiej praktyki w Polsce?
- Oczywiście i sądzę, że w wielu przypadkach efekty byłyby zaskakujące. I to zarówno jeśli chodzi o farmaceutyki, jak i w przypadku żywności transgenicznej.

- Sprawa żywności modyfikowanej genetycznej była chyba pierwszym przypadkiem, w którym mechanizmy lobbingu zostały tak dobrze opisane.
- Myślę, że do pełnego ujawnienia tych mechanizmów jeszcze daleko. Owszem, używanie do lobbingu dyplomatów i polityków to rzecz dwuznaczna, ale daleko bardziej negatywnym zjawiskiem jest posługiwanie się ekspertami. Bardzo wielu profesorów biotechnologii jednocześnie współpracuje z producentami GMO. W mediach ci sami ludzie występują jako niezależni eksperci. Biotechnologia to jedna z najdroższych dziedzin nauki i nie sposób uprawiać jej bez udziału środków prywatnych. Z tych środków organizowane są nie tylko badania, ale też sympozja, konferencje, szkolenia, wyjazdy. Ludzie, którzy z nich korzystają, zasiadają w komisjach rządowych, które opiniują dopuszczenie na rynek produktów zmodyfikowanych genetycznie. Istnieją organizacje takie jak Polska Federacja Biotechnologii, które mają charakter czysto lobbingowy i zrzeszają zarówno naukowców, jak i firmy biotechnologiczne. Jej prezes, prof. Tomasz Twardowski (jednocześnie pracownik Polskiej Akademii Nauk) w mediach występuje jako ekspert i aktywnie uczestnicy w propagowaniu tej technologii. Co więcej - zasiada jako członek prezydium w rządowej komisji do spraw GMO.

- Dokument poświęcony Monsanto gigantycznej amerykańskiej korporacji przodującej w dziedzinie genetycznych modyfikacji w rolnictwie obrazuje brutalne praktyki, łącznie ze zwalnianiem z pracy niepokornych naukowców. Na ile powszechne jest to zjawisko?
- Na ogół tak radykalnych kroków nie trzeba stosować. Wystarczy odpowiednio kierować strumykiem dotacji. Ten strumień pieniędzy z korporacji z pewnością nie popłynie tam, gdzie pracują krytyczni uczeni, z ostrożnością i nieufnością podchodzący do badań, a więc posiadający elementarne cechy sumiennych uczonych. Nie popłynie też tam, gdzie tematy badań formułuje się w sposób, który może stanowić zagrożenie dla interesów firm. Większość badań służy nie tyle zagwarantowaniu, że produkt jest bezpieczny, ale temu, aby przejść proces rejestracyjny kolejnej marki.

- Wskutek tego, nie wiemy wszystkiego o konsekwencjach korzystania z tych produktów.
- Nie wiemy bardzo wielu rzeczy, bo jest to materia tak skomplikowana, że nie sposób przewidzieć np. wpływu rośliny modyfikowanej na ekosystem. Mówiąc obrazowo: nie da się ustalić, jak roślina o zmienionych parametrach wpłynie na chwasty, mrówki, motyle, bo skutki wzajemnych oddziaływań mogą być widoczne dopiero za kilkadziesiąt lat. Podobnie z medycyną - historia farmacji zna setki przypadków leków wycofanych z użycia po wielu latach , gdy wyszło na jaw ich np. rakotwórcze oddziaływanie.

- A więc wprowadzając nowe technologie gramy w ruletkę?
- W pewnym sensie tak. Największą niewiadomą jest oddziaływanie tych nowych wynalazków na społeczeństwo. Rośliny modyfikowane genetycznie to zupełnie nowa technologia uprawy, która zmienia dotychczasowy styl uprawiania rolnictwa. A w Polsce spora część społeczeństwa żyje na wsi, wielu utrzymuje się z uprawy roli. Za chwilę może okazać się, ze ci ludzie nie będą mieli wyboru i będą skazani na uprawę wyłącznie GMO.

- O tym zadecydują konsumenci.
- To pozór. Już w tej chwili 90 proc. soi uprawianej na pasze to soja modyfikowana genetycznie. Sami hodowcy zwierząt ostrzegają, że polski rząd nie może zakazać importu pasz GMO, bo w praktyce nie ma innych pasz na rynku, a nawet jeśli są, to o wiele droższe. A więc wybór jaki ma klient jest iluzoryczny, tym bardziej, że pochodne GMO - mleko czy mięso - nie muszą być znakowane jako zawierające GMO.

- Czy GMO sprawi, że nasze rolnictwo będzie upodabniało się do "przemysłowej" produkcji rolnej rodem z USA?
- To jest całkiem prawdopodobny scenariusz. Ale o tym prawie w ogóle nie dyskutujemy. Skupiamy się na problemie szkodliwości GMO dla zdrowia, co jest zagadnieniem mniejszej wagi wobec faktu, że GMO może wywrócić znaczną część naszej gospodarki do góry nogami.

- Nie mamy szansy wymknąć się eksperymentom wielkich korporacji?
- Jako jednostki - tak, choć trzeba mieć na to wystarczająco dużo pieniędzy. Również w skali kraju sprawa nie jest z góry przegrana. Najlepszym przykładem jest Austria, gdzie GMO napotkało opór miejscowego rolnictwa, które ma duże znaczenie dla tożsamości kulturowej Austriaków. Rolnictwo nie jest dla nich jedynie przemysłem, który ma dostarczać żywności, ale stylem życia, źródłem tradycji i kultury. Ten wzorzec może być dla nas cenny, pod warunkiem, że wreszcie zaczniemy rozmawiać o tym, jak chcielibyśmy widzieć polskie rolnictwo za 10-20-30 lat.

- Ale które informacje są wiarygodne? Zjawisko globalnego ocieplenia pokazało, że gubimy się w plątaninie informacji.
- Musimy się nauczyć krytycyzmu. Jeśli słuchamy naukowca mówiącego o globalnym ociepleniu, nie patrzmy na niego, jako na rzecznika przyrody i klimatu, ale jako na człowieka, który również musi zarobić na chleb i myśleć o swojej karierze, pracownika instytucji, która musi zdobyć środki na badania. Patrzmy na kontekst w jakim wiedza tego naukowca powstaje.

- Tylko kto ma na to czas i kompetencje...
- Zgadzam się, to dramat naszych czasów, że nie jesteśmy w stanie uzyskać od nauki prostych odpowiedzi na nasze problemy. W konsekwencji z jednej strony powstają np. "nadmuchane" epidemie w rodzaju SARS czy BSE, ale z drugiej strony powstaje niebezpieczna sytuacja, w której łatwo zlekceważyć prawdziwe zagrożenie. Dobrym przykładem był freon, gaz stosowany powszechnie w lodówkach, którego przenikanie do atmosfery powiększało dziurę ozonową. Przez kilkanaście lat firma DuPont, właściciel patentu na freon, podpierając się autorytetami, finansując korzystne dla siebie badania, kwestionowała hipotezę, że freon ma wpływ na atmosferę. Koncern przez prawie 10 lat - korzystając z autorytetu przychylnych mu ekspertów - zabezpieczał swoje interesy, aż opatentował zamiennik freonu. Wówczas zmienił strategię i przyłączył się do kampanii na rzecz zakazu stosowania tego gazu. Podobną strategię stosowały koncerny tytoniowe, które opłacały badania mające wykazać, że nie ma związku pomiędzy rakiem płuc, a paleniem tytoniu. Nie brakowało, niestety, naukowców, którzy byli najemnymi żołnierzami przemysłu tytoniowego.

Jeśli ani politycy, ani naukowcy nie są już dla nas autorytetami, to kto?
- Byłbym daleki od biadolenia. Uważam, że coś złego się dzieje gdy nauka zajmuje miejsce religii, a naukowcom wierzy się bezwarunkowo. To chora sytuacja, gdy w Polsce, wśród osób najbardziej godnych zaufania pierwsze miejsce zajmują profesorowie, choć autorytet nauki często wykorzystywany bywał do niecnych celów. Trzeba spojrzeć na to realistycznie i dostrzec, że nauka jest takim samym ludzkim przedsięwzięciem jak każde inne.

- Niedawny wyciek e-maili naukowców zajmujących się globalnym ociepleniem mocno podkopuje tę wiarę
- Cieszę się, że takie sprawy wychodzą na jaw, bo to pokazuje prawdziwe oblicze nauki, w której kombinuje się tak, jak w życiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska