Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bez koni usycham...

Roman Laudański
Magdalena Jaskuła prowadzi szkółkę jeździecką we wsi Klamry pod Chełmnem
Magdalena Jaskuła prowadzi szkółkę jeździecką we wsi Klamry pod Chełmnem Fot. Roman Laudański
Koniary to dziewczyny z charakterkiem. W każdym wieku. - Koń musi wiedzieć, kto w stadzie jest szefem - żartują.

Magdalena stała sama na środku pola. Trochę złośliwa klacz, którą dostała od rodziców na "osiemnastkę", ruszyła na nią pełnym galopem. Stulone uszy, odsłonięte zęby. Kilogramy rozpędzonych mięśni. Dwa metry przed dziewczyną klacz skręciła. Magda zdążyła tylko powiedzieć: Alba, co ty robisz? Klacz odwróciła się z miną, jakby zauważyła: ach, to ty. Po chwili trąciła ją pyskiem. Po raz pierwszy dziewczyna pojednała się z koniem. Razem wróciły do domu.

Konia można mieć zapisanego w genach, jak w przypadku rodziny Lemańczyków, Stankiewiczów i Dąbków. Można "odziedziczyć" go po dziecku i dosiąść bez względu na wiek - to przypadek Krystyny Gołębiowskiej-Preis. Lub zapałać do niego taką miłością, że dzień bez konia wydaje się stracony. O tym przekonałem się słuchając Magdaleny Jaskuły oraz pozostałych, pozytywnie zakręconych wokół koni.

Tatuś, konika obiecałeś

- Mogłam mieć pięć lat, jak tato kupił pierwszego konia - uśmiecha się Magdalena Jaskuła. Rozmawiamy we wsi Klamry pod Chełmnem, gdzie Magda prowadzi szkółkę jeździecką. - Od razu się w nim zakochałam, wyciągałam rączki, że chcę na konika. I tak mi zostało. Dziewczyny w liceum umawiały się, robiły paznokcie, a ja przycinałam je krótko i każdą wolną chwilę spędzałam z końmi.
Później - bywało - mama chciała kupić dywan lub pralkę, a ona z ojcem po cichu kupowali nowe siodło...

Kiedy córka Krystyny Gołębiowskiej-Preis zmieniła pasję, to mama zaczęła jeździć konno. Jeszcze jako dyrektor Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Chełmnie po pracy przy biurku chętnie pielęgnowała ulubioną Kalipso. Dwa lata temu przeszła na emeryturę i wreszcie ma czas dla konia!

Hubert Lemańczyk z Gródka przypomina rodzinne anegdoty: o dziadku, który po wojnie z braku konia zaprzęgał do wozu krowę, żeby tylko przewieźć babcię; czy o starszej córce Izie, której obiecał konika najpierw jak pójdzie do szkoły, później kiedy postawi dom, a ona co roku zaglądała ojcu głęboko w oczy i przypominała: tatuś, konika obiecałeś. Nie minęło dużo czasu, gdy na konia wsiadła młodsza córka Magda, żona Elżbieta i syn Wojtek. Na tym nie koniec. Magda z przyszłym mężem Pawłem poznała się na koniach, a Andrzeja, męża Izabeli, żona nauczyła jeździć konno. Trzecie pokolenie - trzyletnia Martynka (córka Izy i Andrzeja) już jeździ, a Małgosia (córka Magdy i Pawła) ma jeszcze chwilę wolnego, bo skończyła dopiero miesiąc. I co tu dużo mówić, wszystko wskazuje na to, że w przyszłości też będzie jeździć.

Gdzie duch, gdzie ciało

Magda Jaskuła jeszcze miała nadzieję, że jej drugą, równie mocną pasją będą meble, które sprzedaje. Ale nawet klienci żartowali, że choć ciałem jest wśród mebli, to duchem z końmi. - Mój partner Krzysztof zauważył, że bez koni usycham. I zrobił wszystko, żeby je kupić. A teraz nie możemy spokojnie iść na ryby nad staw, bo zaraz podchodzą klacze i szturchają nas dopominając się pieszczot. Kiedy mam zły dzień, przychodzę do nich, przytulam się, pogłaszczę, dam jabłuszka i po kwadransie chandra ze mnie spływa. Dla mnie koń symbolizuje wolność, którą sobie cenię. Na łące w galopie doskonale ze sobą współgramy.
W młodości Magda każdą wolną chwilę spędzała na koniu. Nawet sześć godzin dziennie. Szkoła, treningi, zawody i skoki. Później, jako białogłowa, jeździła w barwach konnej Chorągwi Chełmińskiej. Białogłowa - białogłową, ale jak chciała w Golubiu-Dobrzyniu brać udział w turnieju rycerskim, to mogła tylko dzięki wstawiennictwu kasztelana Zygmunta Kwiatkowskiego. I zdobyła indywidualne wicemistrzostwo Europy.

Magda: - Bywało, że wracałam z turniejów posiniaczona od drewnianego miecza czy kopii. Atak galopem na kukłę Saracena, zbieranie mieczem z siodła rzuconych na ziemię obręczy czy nabijanie na kopię chusteczki, to tylko niektóre z wielu konkurencji.
Marzy o powołaniu Stowarzyszenia Sympatyków Polskiego Konia Arabskiego. Może za kilka lat uda się jej zorganizować aukcję z pokazem i zawodami w Klamrach?

Bałam się pierwszego upadku

Krystyna Gołębiowska-Preis dowodzi, że na jazdę konną nigdy nie jest za późno.

Krystyna Gołębiowska-Preis jest absolutnym zaprzeczeniem stereotypu polskiego emeryta. - Mam koleżanki, które narzekają na zdrowie, a ja nie wiem, co to grypa czy chrypa - mówi. - Na poważnie zaczęłam jeździć dwa lata temu po przejściu na emeryturę. Trzy - cztery godziny dziennie jestem na świeżym powietrzu. Najbardziej lubię zapach konia. A jak go wyczyszczę, nasmaruję kopyta, wyrzucę gnój ze stajni, to wtedy wszystko jest dobrze. Bo z koniem trzeba być na dobre i na złe. Także na słotę, deszcz czy śnieg. Mam nadzieję, że z moją kobyłką razem się zestarzejemy. Wsiadam z ziemi na konia, choć wyczytałam, że wsiadanie z wysokości nie przynosi ujmy.

Uśmiecha się, że emerytura to czas na własne przyjemności. Nie trzeba się spieszyć. Można marzyć i realizować marzenia. Konny rajd po Ukrainie? Może kiedyś na niego ruszy. Chce nauczyć się grać na pianinie. Może kiedyś otworzyć hotel dla psów, ale nie nastawiać się na ilość, a na jakość.

Na konia wsiadła raz w czasie studiów i czuła się jak na zjeżdżali. Podziękowała za jazdę.
Po latach córka zaczęła interesować się jeździectwem. Dostała od taty konia. - Też wsiadałam, spadałam i znowu miałam przerwę - uśmiecha się. Pracowałam wtedy i brakowało wolnego czasu. Córka zmieniła zainteresowania, a ja, jako że kocham zwierzęta, zaczęłam od pielęgnacji naszej Kalipso. Najpierw na długość ręki, długo nawet nie podchodziłam do kopyt, aż wreszcie zaczęłam jeździć. Może w poważniejszym wieku człowiek jest ostrożniejszy, ale jeżdżę. Słyszałam opinię, że na to miano można zasłużyć po 200 godzinach w siodle. A ja mam wrażenia, że im dłużej jeżdżę, tym mniej umiem.
Powoli kompletuje sprzęt, np. kamizelkę chroniącą żebra i kręgosłup, rozpinające się przy upadku strzemiona. Bała się pierwszego upadku. W końcu spadła. Klacz stanęła grzecznie, więc wsiadła na nią i pojechała dalej.

Życie wśród koni

Od lewej Hubert Lemańczyk z córką Magdaleną i jej mężem Pawłem

Magda, młodsza córka Huberta Lemańczyka z Gródka pierwszy raz w życiu spadła z konia razem z tatą. Dziś Magda i Iza są instruktorkami. Magda jest sekretarzem Jeździeckiego Klubu Sportowego Czarna Podkowa, który powstał przy agroturystyce (prowadzonej przez mamę) w pobliskich Krąplewicach. Mają ok. 45 chętnych, cztery sekcje (sportową, harcerską, ułańską i rekreacyjną). Latem prowadzą obozy jeździeckie, uczą chętnych konnej jazdy, sędziują na zawodach.

Obie siostry jechały do ślubu bryczką w asyście ułanów. Wśród prezentów ślubnych były... konie. I one stały się dla nich połączeniem pasji i pracy. Co jeszcze można sobie wymarzyć? Choć Magdzie przed laty lekarze zabronili jeździć konno, to okazało się, że koń wyprostował jej kręgosłup. Została wicemistrzynią Polski w skokach przez przeszkody.
Po urodzeniu Małgosi niecierpliwie czeka, aż znowu wsiądzie na konia. Spierają się z mężem, które z nich wymyśliło powiedzenie: koń to nie rower, nie można go oprzeć o drzewo czy odstawić na bok. I uczą tego kursantów. Wiedzą też, że nie każdy musi jeździć na zawody. Jeździectwo ma sprawiać przyjemność.

Wszystko kręci się wokół koni. Praca, życie towarzyskie, wspólne wypady, wyjazdy na zawody. Bez konia już ani rusz.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska