Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rafał Blechacz: Realizuję kolejne marzenia (wideo)

Rozmawiał Adam Willma
- Rozpocząłem studia doktoranckie z filozofii na UMK. Rozmowa z RAFAŁEM BLECHACZEM, pianistą, tryumfatorem Konkursu Chopinowskiego w 2005 roku.

https://www.youtube.com/watch?v==6GeAYgLVcLw

- Może pan sobie pozwolić na życie bez telefonu komórkowego?

- Tak, chociaż jest oczywiście telefon w rodzinie. Sprawami zawodowymi zajmuje się sekretariat w Warszawie, do którego spływają wszystkie oferty. W inny sposób nie byłbym w stanie zapanować nad wszystkim.

- Od internetu również udało się panu odciąć?

- To akurat niemożliwe, bo właśnie przez internet napływają od agentów propozycje koncertowe, korespondencja w sprawie nagrań itp., dlatego internet jest dla mnie narzędziem pracy. Komputer muszę więc wozić ze sobą po świecie.

- I czyta pan wszystkie maile od wielbicieli?

- Czytam. Zresztą nie tylko maile, bo przychodzi też sporo tradycyjnych listów. Wiele z nich zaadresowanych jest "Rafał Blechacz, Nakło nad Notecią". I dochodzą.

- Powstało już kilka fan klubów Rafała Blechacza.

- Oficjalny klub powstał tuż po Konkursie Chopinowskim i liczy sobie około tysiąca osób. To bardzo miłe, bo zwykle w każdym kraju, w którym koncertuję mogę liczyć na stałą ekipę sympatyków.

- Jak wygląda pana terminarz?

- Z tym jest pewien problem, bo muszę posługiwać się kalendarzem wieloletnim. Po konkursie w w 2005 roku w taki 5-letni kalendarz zaopatrzył mnie mój agent z Japonii. Ten kalendarz jest już zapełniony, więc potrzebowałem nowego. W tej chwili zapełniam rok 2012.

- Nie męczy pana tak skrupulatnie poukładany czas? Nie brakuje czasu na odrobinę szaleństwa?

- Nie, bo w planowaniu staram się, żeby nie zabrało czasu na normalne życie - spotkania z rodziną, naukę i przygotowanie nowego repertuaru. Jest też czas na szaleństwo, ale nie wszyscy muszą o tym wiedzieć (śmiech). Staram się zachowywać prywatne i rodzinne życie tylko dla siebie. To bardzo ważne, żeby mieć koło siebie grupę ludzi, wśród których nie muszę cały czas stać na baczność ze świadomością, że jest się otoczonym przez aparaty fotograficzne i ciekawskie spojrzenia. Pierwszą nauczkę miałem tuż po ogłoszeniu werdyktu. Tłum napierał na nas do tego stopnia, że musiała interweniować ochrona, moja siostra straciła okulary. Trafiliśmy do windy jeżdżąc z góry na dół, ale za każdym razem, gdy otwierały się drzwi błyskały flesze aparatów (śmiech). Myślę, że dziś udało się uzyskać właściwą równowagę.

- Jak wyglądała droga od czystej sztuki do show businessu, którą musiał pan przejść?

- Najtrudniejszy był czas po konkursie. To było dla mnie straszne, że wielu ludzi, którzy nagle mnie otoczyli, mówiło jedynie o biznesie, a nie o muzyce. A właśnie rozmów o muzyce brakowało mi wówczas najbardziej. Zamiast tego musiałem analizować kolejne umowy. Oferty były przeróżne i było ich mnóstwo - łącznie z rolą filmową i udziałem w reklamie. Musiałem się nauczyć, kto jest godny zaufania, a z kim lepiej nie ryzykować; co zrobić najpierw, a co lepiej odłożyć na później. Teraz już wiem, na czym polegają te mechanizmy i mam większy spokój w planowaniu. Znalazłem odpowiednie osoby, który zajmują się organizowaniem mojej pracy. Niedawno miałem w Amsterdamie bardzo ciekawe spotkanie z wszystkimi menedżerami z 12 krajów, których wybrałem po konkursie, zorganizowane przez Deutsche Grammophon. Zwykle mam z tymi ludźmi głównie kontakt mailowy, a teraz wreszcie była szansa na osobiste spotkanie. Wytwórni chodziło o naszkicowanie najbliższego planu mojej kariery artystycznej, bo to ważne, żeby umiejętnie połączyć plany koncertowe z fonograficznymi. Był to pierwszy w trzydziestoletniej historii tych agencji zjazd, podczas którego wszyscy w jednym miejscu mogli się spotkać, porozmawiać i bliżej poznać. Na początku bardzo pomógł Krystian Zimerman, który udzielił mi mnóstwa szczegółowych porad. Ważna była umiejętność obserwacji samego siebie po konkursie - ile jestem w stanie zagrać koncertów, aby zachować odpowiedni poziom i nie przekroczyć granicy przemęczenia. Doszedłem do wniosku, że stan równowagi udaje mi się zachować przy 40 koncertach rocznie. Niektórzy artyści są w stanie dawać nawet 100 koncertów i więcej, ale to oznacza praktycznie cały rok w trasie. Nie chciałbym czuć, że muszę zagrać i robię to mechanicznie. Na szczęście tak nie było, choć czasem organizm zapalał ostrzegawczą lampkę.

- Zdążył się pan uodpornić na komplementy?

- Słowa się oczywiście powtarzają, ale nie można bronić ludziom, aby mówili o swoich uczuciach i zawsze to bardzo miłe dla mnie. Mam świadomość, że dla wielu Polaków mój sukces, miał wymiar patriotyczny, zwłaszcza Polacy mieszkający za granicą przeżywają go w ten sposób.

- Wyższe uczelnie nadal kształcą ogromną liczbę muzyków klasycznych, podczas gdy od lat kurczy się liczba odbiorców tej muzyki. Młodzi muzycy przychodzą do pana po poradę?
- Ostatnio w Londynie prosiła mnie o radę dziewczyna, która miała dylemat, czy wybrać studia muzyczne, czy medycynę. Ja takiego dylematu nie miałem, zawsze wiedziałem, że gra na fortepianie jest tym, co chcę i co będę robił. Jeśli ktoś ma takie dylematy, powinien mocno się zastanowić, czy muzyka na pewno jest odpowiednią drogą. Niezwykle ważna jest intuicja - co podkreśla również Zimerman. I ma całkowitą rację - intuicja jest bardzo ważna w muzyce. Gdy opracowuję interpretację utworu, często zdaję się na intuicję. Najlepszym przykładem jest rubato, nieuchwytne tempo w utworach Chopina - tego nie da się do końca wytłumaczyć. Po prostu czuje się, że powinno być tak, a nie inaczej.

- Złota płyta w ciągu jednego dnia, platynowa w ciągu dwóch tygodni... A przecież na rynku musi pan konkurować z nagraniami gigantów, którzy cały czas nagrywają. W tym samym czasie, gdy pan nagrywa w studiu Deutsche Grammophon, do studia wchodzi Maurizio Pollini, Martha Argerich czy Krystian Zimerman.
- Lepiej o tym nie myśleć i skoncentrować się wyłącznie na własnych poczynaniach. Dlatego nie słuchałem innych uczestników na Konkursie Chopinowskim. Oczywiście, przed nagraniem "Preludiów" przeglądałem katalog Deutsche Grammophon, bo nie chciałem nagrać utworów, które były rejestrowane niedawno. Okazało się jednak, że poprzednie nagranie pochodzi sprzed ćwierćwiecza, zrealizował je Ivo Pogorelić. Z wieloma wielkimi artystami mijam się w świecie. Z Krystianem Zimermanem spotkałem się ostatnio w Nowym Jorku, gdzie grałem z tamtejszą Filharmonią - przyszedł na mój koncert, wcześniej był też na koncercie w Tokio. Co ciekawe, gdy grałem w Nowym Jorku, dokładnie o tej samej godzinie rozpoczął sie koncert Marty Argerich, która grała Prokofiewa. W czasie mojego koncertu w Paryżu, w Sali Pleyela grał Yundi Li.

- W jaki sposób utrzymuje pan kondycję?

- Biegam dziś rzadziej niż kiedyś, ale gdy przyjeżdżam do domu, staram się regularnie uprawiać sport. Ostatnio zafascynował mnie tzw. nordic walking. Takie odreagowanie bardzo pomaga, również w trasie koncertowej, gdy dwanaście razy po rząd trzeba grać ten sam utwór.

- Jaką książkę zabiera pan do samolotu?

- Czytam sporo książek z zakresu filozofii. Rozpocząłem studia doktoranckie z filozofii na UMK w Toruniu. Co prawda na zajęciach bywam bardzo nieregularnie, ale skrupulatnie czytam całą zadana literaturę i sprawia mi to wiele satysfakcji. W książeczce do następnej płyty pojawi się zapewne moja rozmowa z filozofem, prof. Władysławem Stróżewskim. Te studia bardzo pomagają mi w rozumieniu istoty dzieła muzycznego. A w samolocie głównie odsypiałem. Coraz częściej zresztą - jeśli to tylko możliwe - podróżuję samochodem. Lubię prowadzić, relaksuje mnie to. Zresztą bywa, że podróż samochodem jest niewiele dłuższa niż samolotem, jeśli wziąć pod uwagę czas odprawy, opóźnienia i drogę z lotniska.

- Czego pan słucha w samochodzie?

- Raczej nie swoich nagrań (śmiech), chyba że dostaje nagrania z wytwórni do zaakceptowania.

- Często dokonuje pan poprawek?

- Tak, ale tylko na etapie nagrania. Odsłuchuję nagrania kilka razy o różnych porach dnia, żeby wychwycić wszystkie szczegóły. Po nagraniu raczej nie dokonuję zmian. Uważam, że nie ma sensu przesadnie skupiać się na niuansach, rozważać, czy tę nutę zagrałem za cicho, czy za głośno, bo wówczas można przeoczyć całość, zgubić narrację muzyczną. Trzeba słuchać muzyki, a nie tylko dźwięków. Właśnie dlatego dobrze słucha mi się muzyki w samochodzie, gdzie naturalny szum pozwala skupić się na muzyce, a nie detalach. To trochę tak, jakby słuchać muzyki z czarnej płyty. Pilnuję natomiast - czasem wręcz ze stoperem - długości przerwy pomiędzy utworami. Tak było na płycie z sonatami, pomiędzy pierwszą a drugą częścią sonaty Haydna. Pierwsza część kończy się akordem Es-dur, druga zaczyna się akordem E-dur. To zaskakujące, że Haydn zdecydował się na taki "zgrzyt harmoniczny'' , ale jeśli pauza będzie za długa, słuchacz nie usłyszy tego przesunięcia o pół tonu. Jeśli przerwa będzie za krótka - dźwięk nie wybrzmi, a słuchacz nie będzie przygotowany na zmianę nastroju. Nieraz ułamki sekund decydują o jakości. Zwracam też uwagę na sposób nagrania. Na przykład Maurizio Pollini preferuje nieco dalsze rozstawienie mikrofonów - to daje wrażenie przebywania w sali koncertowej. Ja wolę bliższy plan, bo daje on możliwość operowania niuansami dynamicznymi, tzw. mikrodynamika, która na sali koncertowej nie zdałaby egzaminu. Możliwe są różne rozwiązania - zwykle nagrywa się przy pomocy 6 mikrofonów. Kilka z nich stoi około 8 metrów od fortepianu, aby "zbierać" naturalny pogłos. To wielka sztuka, aby odpowiednio dobrać proporcje.

- Krystian Zimerman zabiera w trasę swój fortepian, pan jest zdany na różne instrumenty. Obce fortepiany potrafią płatać figle?

- Fortepiany potrafią zaskakiwać. Czasem stary Steinway potrafi zabrzmieć piękniej niż nowy instrument. Zależy od tego, kto się tym instrumentem opiekuje, w jakich warunkach jest przechowywany, czy nie ma na sali dużych różnic temperatur itp. Jestem oczywiście przywiązany do swojego Steinwaya, który ufundował mi w nagrodę Orlen, ale moim ulubionym fortepianem w trasie koncertowej jest instrument z Sali Królewskiej Concertgebouw w Amsterdamie. Opiekuje się tym instrumentem fenomenalny stroiciel, prawdziwy cudotwórca. Właśnie na tym instrumencie nagrywać będę nową płytę.

- Również publiczność w Holandii należy do pana ulubionych.

- Bo to jest niezwykła publiczność. Nawet w mniejszych miastach zainteresowanie koncertami jest bardzo duże. Ludzie słuchają bardzo uważnie, w absolutnej ciszy i reagują żywiołowo. Podobnie jak słuchacze niemieccy. Zanim wyjechałem na koncerty do Niemiec, ostrzegano mnie, że tamtejsza publiczność jest zdystansowana i chłodna, że nawet jeśli koncert będzie jej się podobał, nie będzie tego okazywała żywiołowo. I tu spotkało mnie zaskoczenie: okrzyki, owacje na stojąco, bisy. Dziś publiczność niemiecka jest jedna z moich ulubionych. Czuję, że ludzie znają utwory, które wykonuję, słuchają z zaangażowaniem i jak się okazuje, potrafią nagrodzić wykonawcę.

- Miał pan okazję grywać w salach, przez które przewinęły się wielkie muzyczne legendy. Deprymująca świadomość?

- Ekscytująca świadomość i za każdym razem wielka radość. Gdy wracam do tych sal, nie wydają się już jednak tak wielkie (śmiech).

- Dwukrotny tryumf w Paryżu może zawrócić w głowie.

- Zbyt dobrze pamiętam, jaką pracą i wyrzeczeniami osiąga się te sukcesy, aby ulegać takim pokusom. Muzyk, któremu woda sodowa uderzyła do głowy, jest już stracony jako artysta, bo przestaje widzieć przyszłość i problemy, które jeszcze musi pokonać.

- Światowy kryzys daje o sobie znać na salach koncertowych?

- Na szczęście nie, chociaż gdziekolwiek jadę, wszyscy o nim mówią.

- Branżę muzyczną gnębi dodatkowo powolna śmierć płyty CD jako nośnika. Sprzedaż muzyki w coraz większym stopniu przenosi się do internetu.

- To prawda. Przy nagraniu obu dotychczasowych płyt zarejestrowałem krótkie utwory, które są dostępne wyłącznie w internecie. Ta forma sprzedaży jest już bardzo popularna w Stanach Zjednoczonych, ale jest pewnie tylko kwestią czasu jej upowszechnienie w Europie.

- Pana muzykę docenili nawet internetowi piraci.

- Wiele osób mi o tym mówi. Ale cóż zrobić? Taki jest świat. Bardziej denerwują mnie amatorskie nagrania z koncertów, które pojawiają się w internecie, bo jakość dźwiękowa tych nagrań jest bardzo marna.

- Krystian Zimerman wywołał niedawno skandal w Stanach Zjednoczonych swoimi wypowiedziami na temat zaangażowania tego kraju w działania wojenne. Pana nie kusi, aby komentować rzeczywistość pozamuzyczną.
- Krystian ma 52 lata, ja 23. W przypadku wielu pianistów polityka dochodziła do głosu, a Zimerman jest osobą odważną, która nigdy nie kryła swoich poglądów. On zawsze opowiadał się za pokojowym rozwiązywaniem konfliktów, za dyplomatyczną droga rozwiązywania ich. Dwa lata temu w Aachen przed koncertem Krystian odwrócił się w stronę publiczności i powiedział, że zamiast marnować pieniądze na konflikty zbrojne, można byłoby lepiej poprawić akustykę sali, w której odbywa się koncert, Uważam, że za tę odwagę należy się Krystianowi uznanie. Mnie cieszy siła, z jaką oddziałują jego słowa, które z sali koncertowej za pośrednictwem mediów, rozeszły się na cały świat.

- Ale pan nie zaczyna dnia od przeglądania wiadomości politycznych?

- Nie, choć czasem trudno uchronić się przed polityką.

- Własne kompozycje już pan porzucił?

- Napisałem kiedyś kilka utworów fortepianowych, a nawet jedno trio smyczkowe. Dziś nie mam na to ani czasu, ani wewnętrznej potrzeby, a w takiej sytuacji nie ma sensu robić czegoś wbrew aktualnemu stanowi ducha.

- Czy ten stan ducha jest gotowy przyjąć inną muzykę niż klasyczna? Niektórzy muzycy pozwalają sobie na romans z jazzem.

- Dobrze, że istnieją takie eksperymenty, bo one w konsekwencji przyciągają ludzi do muzyki. Ja nie mam na razie takiej potrzeby. Ale ciekawi mnie na przykład harmonia Gershwina i być może już niedługo będę jeden z utworów tego kompozytora wykonywał na bis. Niedawno w Paryżu miałem okazję rozmawiać z Markiem Tomaszewskim ze sławnego duetu Marek i Wacek. Usłyszałem sporo ciekawych spostrzeżeń technicznych, improwizatorskich.

- Nowe trasy koncertowe, nowe utwory, nowe płyty - to pana scenariusz na najbliższe dwudziestolecie?
- Dziesięć lat temu mówiłem, że jeśli będę mógł w różnych miejscach na świecie grać dla ludzi na fortepianie, będę szczęśliwy. I dziś ten scenariusz realizuję. Jeśli za 20 lat dane mi będzie grać dla publiczności, to mam nadzieję, że również będę z tego powodu szczęśliwy.

- Jak wygląda przygotowanie nowego repertuaru?
- Mam czas w przerwach pomiędzy jedną a drugą trasą koncertową. Zamykam się wówczas w domu i pracuję. Najlepiej wieczorami lub w nocy.

- Rodzina chodzi na palcach?
- Rodzice już bez słów czują kiedy zostawić mnie samego. Cieszę się, że mam dobre warunki do dalszego rozwijania i kontynuowania artystycznego tworzenia.

- Co można aktualnie usłyszeć pod pana oknem?
- Koncerty fortepianowe Chopina, które znajdą się na trzeciej płycie. Wytwórnia pozwoliła mi wybrać orkiestrę oraz dyrygenta, z którym chcę współpracować przy tym nagraniu. Wybrałem więc moją ulubioną orkiestrę Concertgebouw z Amsterdamu. Ta orkiestra ma jedyną w swoim rodzaju aksamitną barwę dźwięku, nie ostrą, nie matową, po prostu idealną do koncertów Chopina. Muzycy doskonale wyczuwają wahnięcia rytmu u Chopina, czują to bez słów i bardzo elastycznie dostosowują się do pianisty. Mam nadzieję, że to będzie piękna przygoda, tym bardziej że dyrygentem będzie Jerzy Semkow, z którym zawsze chciałem grać. A więc realizuję kolejne marzenie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska