Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Od siedmiu boleści

Roman Laudański [email protected]
40-procentowa "Benedyktynka od siedmiu boleści” produkowana jest w  lubińskim klasztorze
40-procentowa "Benedyktynka od siedmiu boleści” produkowana jest w lubińskim klasztorze fot. autor
- Ludzie są zmęczeni codziennym zabieganiem. Do nas przyjeżdżają po ciszę i modlitwę

- Czekamy na tych, którym nie wystarcza pokropienie codzienności wodą święconą - mówią benedyktyni z Lubinia.

W Polsce jest siedemdziesięciu benedyktynów w trzech klasztorach (podkrakowski Tyniec, Biskupów k. Nysy i Lubiń k. Kościana). Zakonne życie jest uporządkowane i upływa w rytmie pracy i modlitwy. Lubiński klasztor jest domem dla piętnastu mnichów, połowa ma święcenia kapłańskie. - Z natury nie jesteśmy przeznaczeni do święceń - mówią o sobie. - Każdy do czegoś się nadaje i coś sobą reprezentuje.

Ziołowy smak
Niedawno głośno zrobiło się o benedyktynach, a raczej o "benedyktynce" podczas festiwalu drinków - konkursu barmanów, którzy na poznańskim rynku mieli przygotować "fikołki" na bazie "benedyktynki od siedmiu boleści", czyli nalewki ziołowej produkowanej w lubińskim klasztorze. Zadanie było trudne, bo nalewka nie dość że słodkawa, to jeszcze ma specyficzny, ziołowy smak.

Przed wiekami normandzcy benedyktyni wynaleźli formułę siedemnastu ziół, na których przyrządzali zdrowotne nalewki. Przepisy krążyły po klasztorach, a że każdy coś od siebie dokładał, powstała lubińska "benedyktynka" na 21 ziołach.

- To nasze "oczko" - żartuje ojciec Maksymilian Nawara, rzecznik prasowy klasztoru w Lubiniu koło Kościana. - Inne w smaku niż nalewki francuskie czy litewskie.

Badań nad składem podjął się benedyktyn, ojciec Karol Meissner, lekarz, seksuolog, który podczas Powstania Warszawskiego był sanitariuszem w szpitalu. - Z naszej pow-stańczej, dziesięcioosobowej grupy wojnę przeżyły tylko trzy osoby, w tym ja. Osobiście byłem świadkiem egzekucji 170 ludzi na warszawskiej ulicy. Później przyjechała tam straż pożarna, by pozmywać z ulicy krew - wspominał "Pomorskiej" przed kilkoma laty, gdy opowiadał o swoim wstąpieniu do benedyktynów. Człowiek to niezwykły, został powołany przez kardynała Karola Wojtyłę do grona eksper-ckiego, które pracowało nad encykliką "Humane vitae".

Z pracy rąk własnych

Do benedyktyńskiej zielarni wejść nie można. Wyrób finalny poprzedziły lata filtrowania i komponowania składu. Pozytywnie na temat "benedyktynki" wypowiedzieli się naukowcy z Instytutu Zielarstwa w Poznaniu. Skład zna tylko trzech mnichów. Decyzję o produkcji na większą skalę podjęli wspólnie i bez większego badania rynku. Popularność nalewki zaskoczyła mnichów. Dziś można ją kupić w klasztorze lub w sieci sklepów. Benedyktyni mówią, że żyją jak w rodzinie. Cały czas muszą się zastanawiać, co zrobić, żeby przeżyć.

- Nie jesteśmy klasztorem żebraczym - mówi ojciec Maksymilian. - Utrzymujemy się z pracy własnych rak. Przez wiele lat dochód przynosiła nam szkółka drzew i krzewów ozdobnych, ale na tym rynku zrobiła się większa konkurencja, trudno było z tego się utrzymać. Mamy też siedemdziesiąt hektarów swojego lasu, skąd pozyskujemy materiał na drewno kominkowe. Ziemię wydzierżawiliśmy, owoce z klasztornego sadu przerabiamy na konfitury, które sprzedajemy pod szyldem "Przysmaków z klasztornej kuchni". To niezły widok, gdy mnisi wspólnie przygotowują owoce na przetwory.

Klasztor dla gości

W regule zakonu znalazł się już zapis o gościnności, z której słyną benedyktyni. - Jesteśmy otwarci na gości prawie przez cały rok - tłumaczy ojciec Nawara. - Cały pobyt w klasztorze polega na włączeniu się, zakosz-towaniu naszego życia. Na wspólnej pracy i modlitwie.

Na gości czeka 35 miejsc. Wstają razem z zakonnikami o godz. 5.30. O szóstej spotykają się na półgodzinnej jutrzni, po której następują medytacje i kwadrans po siódmej msza święta. Po śniadaniu praca do południa, by kwadrans po dwunastej spotkać się na modlitwie psalmów. Obiad, półtoragodzinna przerwa i praca do 17.30, kiedy następują nieszpory odmawiane po łacinie. Po kolacji czas na lekturę duchową, o 20.00 wieczorne modlitwy i czuwania, by o 21.00 położyć się spać, pomodlić się lub poczytać.

- Jeszcze w szkole średniej miałem kolegę, który bardzo mnie denerwował pytaniem: jaki jest sens tego wszystkiego? - wspomina ojciec Maksymilian Nawara. Od jedenastu lat jest w zakonie. Zaczął przyjeżdżać do Lubinia na wakacje jako chłopak z miasta. Później ktoś pokazał mu klasztor, oprowadził po nim. Wracał tu co roku w każde wakacje przez całą szkołę średnią i nigdy nie mówił, że chce tu zostać. Dopiero doświadczenie głębokiego nawrócenia zdecydowało. Stanął u furty z walizką i papierami. - Teraz już wiem, że jeśli we wszystkim, co robimy, nie ma Boga, to życie nie ma smaku, sensu. Można codzienne życie tylko pokropić wodą święconą, ale można też chcieć czegoś więcej - zapewnia.

Kandydaci do zakonu najpierw mieszkają przez dwa-, cztery tygodnie w klasztorze jako goście. Oceniani są przez radę klasztorną. Postulat trwa pół roku do roku. Mieszka się już wtedy w domu zakonnym, ale ubiera się w świeckie ubrania.

Nowicjat trwa dwa lata. Wtedy już wdziewa się habit zakonny. Na zakończenie znowu zbiera się rada klasztorna, która głosuje nad dopuszczeniem do ślubów czasowych na rok. Odnawia się je przez trzy lata, to okres junioratu. Potem przychodzi czas na studia na świeckim uniwersytecie. Dopiero wtedy można złożyć śluby wieczyste.
- Benedyktyni są stworzeni do życia we wspólnocie, nie ma nas poza nią - tłumaczy ojciec Maksymilian. - Naszą specyfiką jest przywiązanie do miejsca - wstępujemy do klasztoru, w którym spędzimy życie.

Regularna medytacja

Przed dwudziestu pięciu laty w Lubiniu powstał Ośrodek Medytacji Chrześcijańskiej. Założył go ojciec Jan Bereza, przed laty pierwszy fotografik zespołu "Maanam", interesujący się filozofią indyjską, praktykował też medytacje ZEN. Tę formę modlitwy odnalazł u benedyktynów. Medytacja to powtarzanie jednego słowa (np. "Abba", "Jezus") lub zdania ("Panie Jezu Chryste, Synu Boży, zmiłuj się nade mną") z wykorzystaniem właściwego oddechu i postawy z wyprostowanym kręgosłupem.Od trzech lat ośrodkiem kieruje ojciec Maksymilinan Nawara. - Zainteresowanie tą formą modlitwy jest ogromne, a ilość miejsc ograniczona, dlatego wolne terminy mamy dopiero na październik. A skąd taka popularność medytacji? Chyba stąd, że nasze modlitwy są przegadane, przeintelektualizowane. Mamy mnóstwo postanowień, z których się nie wywiązujemy. Później czujemy się z tego tytułu winni. Dziś do modlitwy nie trzeba ludzi namawiać. Jedni modlą się nieregularnie, inni nie wiedzą jak. Odklepują formułki, bolą ich kolana i myśli przeszkadzają im w skupieniu. A w medytacji nie chodzi o myślenie, a o bycie. Przejście od mojej modlitwy do modlitwy Boga we mnie.

Medytują indywidualnie lub w grupie. Nauczyciele, studenci, lekarze czy biznesmeni. Łączy ich wspólne poszukiwanie Boga. Siadają na ziemi, na niskich stołeczkach lub poduszkach. Fenomenem jest także to, że benedyktyni nie reklamują się specjalnie z medytacją, a i tak nie brakuje chętnych, którzy chcą się nauczyć tej formy życia duchowego.

- Ludzie ciągną do medytacji chrześcijańskiej bo jest prosta, ale i trudna - tłumaczy ojciec Maksymilian. - Ludzie są zmęczeni codziennym zabieganiem, przegadanym życiem. Do nas przyjeżdżają po ciszę i modlitwę.

Medytacji służy też dieta wegetariańska, kołatki do medytacji wzywające i dzwonki porządkujące modlitwę.

Odnalezieni Ojcowie

Uczestnicy kursów codziennie mają pięciogodzinne medytacje, dwie i pół godziny śpiewu i półtorej godziny pracy fizycznej. Poza tym trzy dni spędzają w milczeniu. Problem był w tym, że po wyjeździe z Lubinia uczestnicy kursów medytacji nadal chcieli się spotykać w swoich miastach. I tak w ramach Lubińskiej Wspólnoty Grup Chrześcijańskiej Medytacji w całej Polsce powstało piętnaście grup .

Ojciec Maksymilian zapewnia, że na spotkaniach ogranicza się do krótkiej instrukcji i konferencji o Ojcach Pustyni. To ruch w Kościele z czasów IV do VI wieku. Pustelnicy modlili się krótkimi sentencjami, przyjmując podobną postawę modlitewną. Jan Klimak namawiał do "złączenia imienia Jezus z oddechem", a Grzegorz z Synaju do modlitwy na małym stołeczku z prostym kręgosłupem.

Od czasu II Soboru Watykańskiego benedyktyni zostali zaproszeni do prowadzenia dialogu międzyreligijnego. Ze względu na formę modlitwy - medytacje - co jakiś czas spotykają się z buddystami ZEN. W ubiegłym roku klasztor gościł mnichów z Japonii. A z uwagi na to, że kontakty z buddystami z Nepalu (zaproszonymi przez organizacje działające na rzecz Tybetu) do benedyktynów tynieckich wywołały komentarze niektórych hierarchów o zacieraniu granic między religiami, cześć spotkań nie jest nagłaśniana medialnie.

Wszystko na maksa!
Benedyktyni są w Lubiniu od 1070 roku. Ich kościół to prawdziwa mozaika stylu romańskiego, gotyckiego i barokowego, ale jakże pięknie odrestaurowana! Wśród białych aniołów przemykają postaci odziane w ciemne habity. Zakonnikom udało się pozyskać pieniądze z Ministerstwa Kultury i Sztuki, skorzystać z dotacji unijnych i wyremontować kościół.

- Klasztor rozkwita pod każdym względem - mówią bracia, choć przez to nie mogą narzekać na brak zajęć. - Prowadzę ośrodek medytacji, jestem rzecznikiem prasowym klasztoru, sekretarzem przeora, prowadzę zespół muzyczny, ministrantów, scholę w sąsiedniej wsi, a ponadto jestem opiekunem profosów czasowych i udzielam jeszcze korepetycji z języków - wylicza ojciec Nawara. Śmieje się, że pracuje na maksa, bo przecież na imię ma Maksymilian.

Podczas wspólnych modlitw brat dyżurujący w tym tygodniu w kuchni ziewa dyskretnie, ale dzielnie recytuje kolejne wersy psalmów. Po kwadransie, przepasany już białym fartuchem, podaje wazy z zupą warzywną, kluski z marchwią i kompot. Podczas posiłku nie ma rozmów. Podczas obiadu dyżurny (wypadło na przeora) czyta Pismo święte i religijne książki. Jedzenie przygotowują sami lub pomagają im w tym zatrudnieni pracownicy. Mnisi zastrzegają, żebym nie robił im zdjęć przy jedzeniu, odmawiają również fotografii przy zmywaniu. Rozpraszają ich także zdjęcia robione podczas modlitwy.

Benedyktynom nie brakuje planów. Chcieliby zbudować nowe skrzydło klasztorne, które pomieściłoby dom gości. Na nowe poszycie dachowe czeka stary dom, remontu wymaga również kolejny odcinek zabytkowego muru, wzdłuż którego rosną grusze uformowane w kształt żydowskich świeczników. A pod nogami przemyka rudy kot, nazywany przez zakonników czule... - Niech pan lepiej nie pisze jak... - proszą, bo znowu coś będzie na benedyktynów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska