Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mongolia. W stronę słońca

Joanna Grzegorzewska [email protected]
Fot. Archiwum uczestników wyprawy
- I co zobaczyliście? - pytam, a oni na to: - Wielkie NIC. I to było piękne... Włodek i Irek, dwaj motocyklowi podróżnicy, pojechali do Mongolii na ponad trzy tygodnie.

Przestrzeń. Ogromna przestrzeń. Przed nimi step, za plecami step, błękitne niebo nad głowami, a pod stopami...

Piękne niebo nocą
A pod stopami - czy też raczej pod kołami - piach, kamienie, skały, kępy traw i, czasami, cień polującego na gryzonie orła. Mongolski step jest piękny o tej porze roku. Surowy klimat, nieskażona natura, krystalicznie czysta woda, dzika zwierzyna. Piękny jest Ułan Bator, piękna jest kultura. Piękne (i nieziemsko umorusane) są plątające się między nogami jaków mongolskie dzieci. I piękne są dzikie koniki, a nocą - niebo upstrzone milionem gwiazd.

Nic tylko usiąść przed jurtą w kucki i śpiewać o Małym Rycerzu (można fałszować): - W ste-pie szerokim, któ-re-go okiem, nawet so-ko-lim nie zmie-rzysz...

Nic tylko przegryzać wspomnienia z mijającego dnia mongolskim serem (takiego w Polsce nie znajdziecie) i sproszkowaną wołowiną, żeby za chwilę - już z pełnym brzuchem - zająć się czyszczeniem motocykla.

Bo tak właśnie było: pojechali do Mongolii, na ponad trzy tygodnie, w motocyklową podróż życia. Oni: Jacek "Pretor" z Warszawy (przedsiębiorca), siedemnastoletni Emil również ze stolicy (najmłodszy z ekipy, ale szkolony przez ojca podróżnika, więc zaprawiony w bojach) i "nasi": Włodek i Irek - bydgoszczanie, inicjatorzy podróży, jej szefowie i mózgi.

Pozytywnie zakręceni
Włodek i Irek to pozytywnie zakręceni motocyklowi podróżnicy, którzy byli już w Chorwacji, Szwajcarii, Danii, Holandii, Czechach i Skandynawi. Na Słowacji i na Węgrzech. W Austrii, Niemczech, Słowenii i Belgii.

Włodek i Irek to dwaj młodzi ludzie (Włodek Król, właściciel zakładu stolarskiego, ma 36 lat, Irek Szałajda, informatyk, jest rok młodszy), którzy pytani, dlaczego ich największą miłością są dwa koła i podróże na nich, odpowiadają, że fajnie być sam na sam z drogą i prędkością szybszą od wiatru, fajnie jest jechać bez celu, ale jeszcze fajniej jest załadować na motocykl namiot, śpiwór i jechać na podbój świata.
- Więc ta Mongolia, ten step, ci ludzie... To było coś niesamowitego, niewyobrażalnie fajnego i trudnego do ogarnięcia słowem - mówią dzisiaj (składając w Wigilię bożonarodzeniowe życzenia sami sobie życzyć będą, by to się jeszcze kiedyś powtórzyło).

Włodek i Irek. Ten pierwszy oswajał mongolski step na Hondzie XL 650 V Transalp, ten drugi - na Hondzie XLV 750 Africa Twin. - I trzeba powiedzieć, motocykle spisały się na medal - mówią równocześnie (i chyba z dumą). Ale od początku.

Ryba w proszku
Najpierw do Mongolii pojechały motocykle (w specjalnych klatkach, w specjalnych kontenerach i transsyberyjską koleją). A gdy dojeżdżały do Ułan Bator, oni ślęczeli nad mapami, wytyczali trasę podróży, organizowali kontakty, szczepienia i transfery dla siebie.

Wyzwaniem okazał się ekwipunek. Na przykład śpiwory, które do tej pory całkiem nieźle im służyły, okazało się, nie są odpowiednie na minusowe temperatury, a mongolskie noce należą przecież do zimnych (panowie podróżowali po Mongolii na przełomie lipca i sierpnia). Ale znaleźli odpowiednie, malutkie i cieplutkie, i zapakowali na motocykl.

Oprócz śpiwora w bagażu znalazły się jeszcze: specjalny motocyklowy namiocik, jedzenie w proszku (jajecznica, kurczak z warzywami, wieprzowina, ryba), jedna para spodni długich, jedna krótkich, trzy koszulki, bielizna, maszynka do golenia, szczoteczka do zębów, pasta, zapasowe dętki, łatki. I z tymi łatkami wiąże się pewna historia...

Jak Irek łatki szykował
Irek: - Mongołowie to bardzo otwarci i chętni do pomocy ludzie. Są łagodni i jak dzieci wszystkiego ciekawi. Wszystkiego muszą dotknąć, posmakować. Kierują się prostą logiką, bez zawoalowanej treści.
Włodek: - Kiedy okazało się, że ze względów technicznych nie możemy przejechać drogą, którą chcieliśmy, poprosiliśmy o pomoc mongolskie małżeństwo. Powiedzieli: "Nie ma sprawy, przeprowadzimy was przez góry, na skróty". I zjechali ze swojej trasy, i podróżowali z nami przez ładnych parę godzin. A później nie chcieli żadnych dowodów wdzięczności. Zrobili to całkowicie bezinteresownie i na dodatek byli szczęśliwi, że mogli nam pomóc.
Irek: - Kiedy indziej to my z kolei postanowiliśmy pomóc pewnemu Mongołowi, któremu pękła dętka w kole motorka. Zdjęliśmy koło i zaczęliśmy przyklejać łatki. Najpierw jedną, później drugą, a tu kolejna dziura i kolejna...
Włodek: - Okazało się, że mongolski kierowca, który pomagał obracać koło, odklejał stare łatki, żebyśmy mogli naklejać nowe. To nie było wyrachowanie. Po prostu wyszedł z założenia, że jeśli coś mamy, to dlaczego nie mielibyśmy się z nim podzielić. Mongołowie wszystkim się dzielą. W takiej sytuacji, niestety, musieliśmy skłamać i powiedzieć, że nie mamy już więcej łatek.
- A skąd w ogóle pomysł na ten wyjazd? Na tę Mongolię? - pytam.
Irek: - W ubiegłym roku na jednym ze zlotów poznałem człowieka, który zjeździł całą Mongolię na motocyklu właśnie. Tak ciekawie opowiadał o wyprawie, tak dużo przeżył, że... Zresztą, takich ludzi, jak on, takich, którzy służyli nam radą albo pomogli w inny sposób, bardziej namacalny, było więcej.
Włodek: - Gdyby nie oni, prawdopodobnie, do tej wyprawy nie doszłoby w ogóle. Jedna osoba wsparła nas finansowo, druga sprezentowała nam opony, trzecia zrobiła coś jeszcze innego. Jesteśmy im wdzięczni.

Sępy i tysiące myszek
Więc motocykle dojechały do Ułan Bator, a za chwilę - samolotem - na miejsce dotarli ich właściciele. Następnego dnia odebrali swoje dwa koła (nie było łatwo, biurokracja w Mongolii jest ogromna), rzucili okiem na miasto (w centrum - cywilizacja, piękne wieżowce, bogate hotele, klasztory, pałace, śmigające po ulicach markowe samochody, na obrzeżach - bieda, budki z desek, kartonowe obejścia, okadzone głodem jurty), a później założyli kaski i ruszyli. Kierunek - step.

Najpierw jechali głównym traktem (nie ma asfaltu, pasów, każdy jedzie jak mu serce podpowie), później odbili w bok. W rejony omijane przez turystów. Zasiedlone tylko przez tubylców. Jechali, jechali, jechali...
Ja: - I co?
Irek: - I nic.
Włodek: - Wielkie nic. Wokół ciebie jest wielkie nic.
Irek: - I to jest właśnie piękne.
Trawa, trawa, kamień. Rów.

Całymi dniami, oprócz siebie i nieba, nie wiedzieli żywego ducha (nie licząc sępów, orłów i tysięcy myszek). A jak już jakiś Mongoł się pojawiał, to nie wiadomo skąd. Przyjeżdżał na koniku albo na starym zdezelowanym motorku, kucał w pobliżu nich i patrzył. A gdy wykonywali zapraszający gest ręką, podchodził, uśmiechał się, dotykał motocykli, kasków, ich strojów, a oni częstowali go papierosami, polską nalewką, batonikami, cukierkami. Było miło.

Ryba oklejona pleśnią
Było miło. Choć bez fast foodów, parkingów z łazienkami. I toalet (a nawet drzewo trudno spotkać, za którym... ewentualnie... można by było...). Choć pot im spływał z czoła (było powyżej 40 stopni Celsjusza), choć czasami brakowało wody, a żołądki odmawiały przyjmowania przygotowanych na kamieniu i przechowywanych w starych szmatach potraw (kobiety mongolskie nie za bardzo przejmowały się czystością). Choć rybne puszki, które kupowali w tamtejszych, wiejskich sklepikach, oklejone były pleśnią. Choć trasa czasem była tak trudna (szczególnie w górach), że dziennie mogli robić tylko siedemdziesiąt, osiemdziesiąt kilometrów, mimo że dzienna norma wynosiła 200-250 km, choć motocykle czasami się przewracały; choć...
Włodek: - Obyśmy tam jeszcze, choć na chwilę, wrócili.
Irek: - Oby.

Obaj też, jak na komendę, uśmiechają się. Do mnie? Nie, do swoich wspomnień. Do tych ponad trzech tysięcy kilometrów, które w sumie zrobili.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska