Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

20 teczek znanych postaci może jeszcze wypłynąć

Rozmawiał ADAM WILLMA [email protected] dźwięki: Radio GRA
- Znam środowisko akademickie Torunia i więzi z nim utrzymuję do tej pory - mówi były oficer SB, który nadzorował prowadzenie TW Lange.
20 teczek znanych postaci może jeszcze wypłynąć

- Czy sprawa TW Lange jest panu znana?
- Dość dobrze. Nie miałem bezpośredniego kontaktu z panem Wolszczanem (skądinąd żaden z oficerów, którzy ten kontakt utrzymywali już nie żyje), ale sprawowałem nadzór nad tą sprawą.

- Aleksandra Wolszczana pozyskano do współpracy w 1973 przy okazji jego wyjazdu na stypendium do Bonn. Takie rozmowy były jeszcze wówczas rutynową częścią procedury paszportowej?
- To był początek lat 70., czas, w którym nie wystygł jeszcze entuzjazm po objęciu władzy przez Gierka i zaczynało się mówić o "cudzie gospodarczym". Uważam, że znakomita część społeczeństwa w mniejszym lub większym stopniu popierała, a co najmniej aprobowała poczynania władz. W takiej sytuacji hasło "ochrony przed zagranicznymi służbami" było naturalnie przyjmowane.

- W oparciu o to hasło można było rozgrywać inne sprawy?
- Sądzę, że i dziś wykorzystuje się takie hasła w pozyskiwaniu informacji. Nie każdy oczywiście był skłaniany do podpisywania zobowiązań, ale pośród inteligencji, która korzystała z zaproszeń zachodnich ośrodków naukowych, znacząca część takie zobowiązania podpisała. Teoretycznie z każdą taką osobą powinna zostać przeprowadzona rozmowa. Często jednak robiła to rutynowo pracownica wydziału paszportowego, a nie funkcjonariusz wydziału operacyjnego.

- Inwigilację pracowników Instytutu Maksa Plancka w Bonn przyporządkowano sprawie obiektowej "Baza". Jaką korzyść Służba spodziewała się uzyskać zdobywając informacje o ludziach badających odległe galaktyki?
- "Baza" nie dotyczyła oczywiście wyłącznie astronomów, poza tym każda możliwość wyjazdu i nawiązywania kontaktów zagranicznych w ówczesnej sytuacji była wartością samą w sobie. Przydatne mogły być nie tylko charakterystyki astronomów z Bonn, ale na przykład informacje o sposobach pozyskiwania obywateli polskich przez obce służby.

- Wolszczan był "pozytywnie ustosunkowany do organów SB" - ocenił kapitan Dudziński.
- Tego typu zapis odpowiada zapytaniu instrukcyjnemu o stosunek do organów bezpieczeństwa. Wśród "podstaw pozyskania do współpracy" wymieniony był między innymi "pozytywny stosunek do ustroju państwowego". Podkreślam - w tamtym czasie ten pozytywny stosunek nie był niczym odosobnionym.

- Wolszczan nie był postacią znikąd. Jego ojciec, prof. Jerzy Wolszczan, był osobą znaną i poważaną przez władzę. Czy w związku z tym wobec Wolszczana juniora należało zachować szczególna procedurę?
- Szczególnym traktowaniem objęte były dzieci prominentów państwowych: członków Komitetu Centralnego, sekretarzy wojewódzkich, wojewodów itp. Ojciec Aleksandra Wolszczana w tych kryteriach się nie mieścił. Na pewno jednak dla kapitana Dudzińskiego była to wskazówka, że łatwiej mu będzie nawiązać z magistrem Wolszczanem wspólny język.

- Kapitan Dudziński był specjalistą od kontaktów ze środowiskiem akademickim?
- Był pracownikiem wydziału II zajmującego się kontrwywiadem, w sekcji zajmującej się Niemiecką Republiką Federalną.

- Dudziński, który znał Wolszczana prywatnie, ujawnił się jako oficer kontrwywiadu. To brzmiało lepiej niż SB.
- Często kontrwywiad SB był mylony kontrwywiadem wojskowym, w rzeczywistości był jednym z pionów Służby Bezpieczeństwa. "Obrona interesów państwa przed zewnętrznym wrogiem" była dość skutecznym pretekstem do nawiązywania współpracy.

- Zadania powierzone Wolszczanowi były dość ogólne: nawiązywania kontaktów z pracownikami prestiżowych ośrodków naukowych, przejrzenie biblioteki.
- Pierwsze zadanie z natury rzeczy nie powinno budzić wewnętrznych sprzeciwów i nie sprawiać zbytniej trudności. Tego typu zadania można było wykonać bez żadnych zastrzeżeń. Nikomu nie przynosiły szkody, a stanowiły wartość dla państwa. Ze strony pana Dudzińskiego było to zadaniowanie bardzo poprawne - związał Wolszczana ze Służbą Bezpieczeństwa, a jednocześnie nie wzbudził u niego wewnętrznych oporów. Równie dobrze Wolszczan mógł zostać poproszony o informację na temat nastrojów, zaopatrzenia sklepów czy zawartość lokalnych pism gospodarczych i kulturalnych.

- Co by się stało, gdyby Wolszczan wówczas odmówił?
- Mógłby nie otrzymać paszportu, albo otrzymać go bez żadnych dodatkowych warunków. Oba warianty były równie prawdopodobne. Trudno mi dziś stwierdzić, na ile wyjazd Wolszczana był dla naszego środowiska naukowego ważny. Nie wykluczam, że mógłby wyjechać bez żadnych zobowiązań, tak zresztą wyjeżdżała większość jego kolegów.

- W kolejnych rozmowach z oficerem prowadzącym akcent coraz bardziej przesuwa się na sprawy krajowe. Teczkę Wolszczana mógł przejąć inny wydział?
- Niekoniecznie. SB była jedną instytucją, w związku z czym panowała zasada, że każdy z TW powinien być zadaniowany we wszystkich interesujących nas kierunkach. Zatem nic dziwnego, że Wolszczan był pytany nie tylko o sprawy zagraniczne, ale i o sprawy krajowe.

- Jak w praktyce wyglądały spotkania z astronomem?
- Jak to wyglądało z Wolszczanem, nie pamiętam; mieliśmy pod sobą mnóstwo agentury. Powinny odbywać się w mieszkaniach konspiracyjnych, tam najłatwiej było stworzyć swobodną atmosferę dla przyjęcia wstępnej informacji, podpisania zadań i przyjęcia wynagrodzenia. Możliwe były też spotkania w hotelach i w lokalach gastronomicznych, ewentualnie w samochodzie - ale to raczej poza miejscem zamieszkania. Każda współpraca musi odbywać się w warunkach wzajemnego zaufania.

- Tak ścisłego, że opowiada się SB o własnym bracie?
- W tym epizodzie nie widzę akurat nic, co z dzisiejszej perspektywy miałoby obciążać Wolszczana. Najprawdopodobniej kwestia pojawiła się w wyniku pytania oficera prowadzącego, który zapytał, czy to prawda, że brat wyjechał do Szwecji. Wolszczan potwierdził, przytaknął też, że jeśli będzie wiedział więcej, to powie. A co innego mógł powiedzieć? Zrozumiałbym oskarżycieli Wolszczan, gdyby w aktach pojawiła się notatka "Mój brat planuje wyjechać do Szwecji, zróbcie coś". W jaki sposób zaszkodziła bratu rozmowa o fakcie powszechnie znanym? Również występujący w aktach temat KOR został najprawdopodobniej poruszony przez oficera prowadzącego. Wolszczanowi najwyraźniej te sprawy wewnętrzne "nie leżały", dlatego odpowiedział tylko, że coś słyszał od teścia, ale się nie interesował. Podobnie było zresztą ze sprawą dwóch naukowców odmawiających powrotu z zagranicy, o których mówił oficerowi Wolszczan.

- Uwagi posłużyły na przykład w sprawie obiektowej "Zdrajcy".
- Pamiętam tamtą sprawę dość dobrze. Dotyczyła osób, które nie wróciły do kraju. Zgodnie z instrukcyjnymi wymogami pod notatką z rozmowy z TW znajdowała się rubryka "przedsięwzięcia". Nie można było napisać, że informacja nie nadaje się do niczego, więc włączono ją do sprawy obiektowej.

- Ale informacja o wracających z Zachodu pracownikach przemycających części samochodowe mogła zaszkodzić. W adnotacjach pod notatką z rozmowy polecono wszczęcie działań w tej sprawie.
- Z punktu widzenia operacyjnego nie sposób było z tą informacją cokolwiek zrobić. Zgodnie z instrukcją pod koniec każdej notatki z rozmowy należało opisać sposób jej wykorzystania. Zapis, który pozostał w aktach jest typowym zapisem "na odczepnego" oznacza, że w praktyce nic z tym nie zrobiono.

- Z dzisiejszego punktu widzenia najbardziej obciążającym fragmentem akt są złośliwe komentarze pod adresem osoby, której Wolszczan zawdzięczał zagraniczne stypendium - profesora Gorgolewskiego.
- I znowu - operacyjna wartość tych uwag jest żadna. Proszę pamiętać, że mamy tu do czynienia z notatką oficera prowadzącego. Wolszczan w ogóle nie przekazuje informacji w formie pisemnej, choć poprawnie związany tajny współpracownik powinien to robić. Sugestywnie brzmiący zapis mógł być pokłosiem pogawędki prowadzonej na zasadzie: co tam w pracy? Oprócz obsady stanowisk dziekańskich i rektorskich (przy których mogliśmy przekazywać swoje sugestie władzom partyjnym i państwowym), w praktyce nie mieliśmy większych możliwości wpływu na obsadę funkcji na Uniwersytecie. Środowisko akademickie znałem bardzo dobrze i więzi z nim utrzymuję do tej pory. Jest to społeczność szalenie zawistna i małostkowa. Wywyższanie swoich osiągnięć i pomniejszanie sukcesów kolegów jest w tym środowisku dość powszechnym zachowaniem. Dodatkowo hierarchia zawodowa w tamtych czasach była dość kostyczna - wiele funkcji pełniło się dożywotnio.

- W 1975 i 1976 roku kapitan Dudziński przekazał Wolszczanowi po tysiąc złotych. To była jedna trzecia przeciętnej pensji w kraju.
- Jak na wynagrodzenia, które wówczas wypłacaliśmy tajnym współpracownikom, była to kwota wysoka. Standardowo płacono około 500 złotych. Przyjęcie pieniędzy stanowiło kolejny szczebel wiązania TW ze służbą. Zwykle za pierwszym razem pieniądze przekazywało się pod pretekstem "zwrotu kosztów". Tak wysoka kwota wzięła się zapewne stąd, że wypłacana była raz w roku, zwykle łączyło się to ze świętami lub wydarzeniami z życia osobistego.

- W 1977 roku obdarowaliście Wolszczana szynką Krakus, kawą, toruńskimi piernikami, carmenami i koniakiem....
- ...chyba bułgarskim "Słonecznym Brzegiem", ale nie mam pewności, bo nie sprowadzaliśmy tych towarów hurtem, każdy prezent był indywidualnie kupowany. Te upominki były bardzo miłym ułatwieniem życia, na przykład przed świętami, kiedy to wigilijne łakocie trzeba było wystać w tasiemcowych kolejkach. Stosowanie tego rodzaju upominków może wskazywać, że TW nie był zainteresowany albo wręcz odmawiał przyjmowania pieniędzy. Łatwiej jest przyjąć upominek rzeczowy, który kojarzy się raczej z pomocą niż z wynagrodzeniem.

- W kolejnym roku oficer sprezentował astronomowi kamionkowy wazon. Jak na wynagrodzenie agenta - zabawne.
- Jeszcze raz powtórzę. Nie ma współpracy bez wzajemnej chęci. Współpracę pod przymusem stosuje się jedynie w ekstremalnych sytuacjach, na przykład wojennych. Mogę przypuszczać, że to był właśnie casus ojca pana Wolszczana, dawnego AK-owca, który podpisał zobowiązanie o współpracy z UB w 1945 roku, po czym odsunął się całkowicie od dawnego środowiska i w ten sposób okazał się bezużyteczny dla służb. W przypadku Aleksandra Wolszczana o takim przymusie nie mogło być mowy, upominek miał znowu utwierdzić więź z oficerem prowadzącym, aby kontakty odbywały się na przyjacielskiej stopie.

- W 1978 roku kolejną dużą kwotę dla Wolszczana - 3000 zł uzyskuje u swoich przełożonych Zenon Linka, oficer, który przejął kontakty z naukowcem. W aktach pojawia się adnotacja: "pieniądze przyjął z zadowoleniem".
- Ta adnotacja nie mogła być inna, bo w przeciwnym razie oficer prowadzący wydałby fatalne świadectwo o swojej pracy. Skądinąd trudno mi sobie wyobrazić "niechętne przyjęcie" pieniędzy. Być może - ale to tylko mój domysł - wręczenie aż tak znacznej kwoty miało na celu spowodowanie, żeby w ogóle przyjął pieniądze. Nie pamiętam szczegółów, ale wygląda na to, że była to dość dramatyczna próba utrzymania współpracy, bo utrata takiego współpracownika dla oficera prowadzącego byłaby dużym ciosem. Wolszczan nie był specjalnie zainteresowany przyjmowaniem pieniędzy, gdyby było odwrotnie, mógłby dostawać od nas w skali roku znacznie wyższe kwoty.

- W latach 80. Wolszczan nie zgodził się na odbywanie spotkań z rezydentem SB za granicą. Chciał zerwać współpracę?
- Niekoniecznie. Wolszczan mógł się tego obawiać, bo ujawnienie kontaktów z rezydentem polskiego wywiadu podczas pobytu za granicą mogło grozić nawet więzieniem. Przypuszczam, że czynnikiem łączącym Wolszczana z SB była prywatna znajomość z panem Dudzińskim. Przekazanie współpracy innym oficerom poskutkowało źle - nie pojawiają się żadne inne informacje, które można byłoby uznać za warte uwagi. Ale uzyskiwanie informacji nie było jedynym celem spotkań z Wolszczanem. Te spotkania mogły być operacyjnie bezużyteczne, ale minimalizowały niebezpieczeństwo przyłączenia się TW do środowisk opozycyjnych. Z tego samego powodu przywiązywaliśmy dużą wagę do spotkań z księżmi. Co ciekawe, część TW, zwłaszcza tych związanych z uczelnią, przekazywała nam w ostrym tonie wiele krytycznych uwag pod adresem władz. To, że dawali upust swojej frustracji nam, powstrzymywało ich przed współpracą z podziemnymi pisemkami.

- W 1988, po kilkunastu latach od rejestracji, współpraca z Wolszczanem nie została zerwana, a jedynie zawieszona.
- Trudno mi sobie wyobrazić rezygnację ze współpracy z tajnym współpracownikiem, który zajmuje liczącą się pozycję w świecie naukowym, ma liczne kontakty zagraniczne i często sam przyjmuje znaczących gości z zagranicy. O ile pamiętam, to zawieszenie związane było z wyjazdem zagranicznym pana Wolszczana. Był jednostką mało dla nas przydatną, ale z puntu widzenia jego potencjalnych możliwości należało ten kontakt utrzymywać.

- Całe środowisko astronomów miało częste kontakty zagraniczne. Do jakiego stopnia było spenetrowane przez SB?
- Każde środowisko powiązane z zagranicą wzajemnymi wyjazdami było mocno nasycone osobowymi źródłami informacji, środowisko astronomów, czy naukowców w ogóle, nie stanowi tu szczególnego wyjątku. Szczególny nacisk kładziony był na to, co stanowiło specjalność polskiego wywiadu w ramach Układu Warszawskiego - wywiad gospodarczy.

- Na ile takich źródeł można było liczyć na UMK? Kilkadziesiąt?
- Raczej chodzi o większą liczbę, zdecydowanie większą, przy czym UMK w żaden sposób nie odstawało od średniej. Zdecydowanie lepiej spenetrowane był na przykład Uniwersytet Warszawski czy Szkoła Główna Planowania i Statystyki. W Toruniu nie było na przykład kierunku "handel zagraniczny", który zawsze był przedmiotem szczególnego zainteresowania SB. Co istotne, toruński uniwersytet istniał od 1945 roku, a więc było więcej czasu na jego rozpracowanie niż w przypadku młodszych uczelni, na przykład gdańskiej.

- Dlaczego teczka TW Lange nie została zniszczona, podobnie jak tysiące innych?
- Pan Wolszczan był współpracownikiem w ewidencji pionu II. Duża część pracowników tego pionu znalazła zatrudnienie w powstającym Urzędzie Ochrony Państwa. Teczki były wianem, które czyniło pracowników UOP wartościowymi funkcjonariuszami. Im więcej wynieśli z SB teczek TW o znanych nazwiskach, tym większą mogli mieć pewność, że utrzymają się w pracy. To, że teczka TW Lange zachowała się w całości, świadczy, że Wolszczan traktowany był jako część składowa tego wiana. Nieszczęściem UMK jest to, że sporo akt TW z tej uczelni znajdowało się w dyspozycji starszych, doświadczonych oficerów, którzy mogli zlekceważyć rozkaz brakowania akt. Dlatego jeszcze około 20 teczek znanych postaci może wypłynąć podobnie jak teczka Wolszczana.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska