Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Nie wysłany list

Bogumił Drogorób [email protected]
Schowała list do koperty, a wszystko do szuflady, w maszynie krawieckiej singer. Nie odważyła się zasmucać człowieka, który czynił dla niej dobro. Od tego czasu minęło ponad sześćdziesiąt lat.
Schowała list do koperty, a wszystko do szuflady, w maszynie krawieckiej singer. Nie odważyła się zasmucać człowieka, który czynił dla niej dobro. Od tego czasu minęło ponad sześćdziesiąt lat. Fot. Autor
Jadwiga ma 86 lat. Przygarbiona, życie przeżyła jak Bóg przykazał. Jedna tylko rzecz jej ciąży - list, który napisała kiedyś i nie wysłała.

Spoczywa na dnie szuflady w maszynie do szycia, starym singerze, wśród igieł, szpilek, nici w małych kłębuszkach.
Radzynek, wieś pod Rypinem. W okolicy Ugoszcza, starego pałacu, jezior w sąsiedztwie Żałego, upłynęło jej dzieciństwo Szkoła w tej wsi była mała, trzyklasowa. I tyle też klas skończyła. Dalszą wiedzę o życiu i świecie przynosiło samo życie.
Lubiła czytać. Bardzo często pożyczała książki od kolegów, z gospodarstw i rodzin zamożniejszych. Zazdrościła im tylko jednego, że mają rowery, że mogli rowerami jeździć do szkoły. Jej rodziców nie było na to stać.
Biegała z nimi po łąkach, nad jeziorem, raków szukali letnią porą, z latarkami, idąc brzegiem, znanym, dobrym szlakiem.

Dzieciństwo było krótkie. Należało nauczyć się zawodu, a nauka krawiectwa, w praktyce, oznaczała pracę. Wtedy w jej życiu pojawiła się pani Neumann, właścicielka zakładu krawieckiego w Rypinie. Wraz z rodziną Jadwiga wyprowadziła się do miasta. Ojciec sprzedał krowę i kupił jej najprawdziwszego singera, maszynę do szycia. Ma ją do dziś. Kupując singera ojciec powiedział: to twój cały posag.

Osadnicy

Neumannowie byli niemieckimi osadnikami. Od wielu pokoleń. Mimo że Kongresówka, z Rypinem, to był zabór rosyjski, wielu Niemców zapuściło korzenie właśnie w Rypinie i okolicy. Niemal cały Głowińsk to były gospodarstwa niemieckich osadników. Po latach niektórzy nawet nie potrafili mówić po niemiecku, wchodzili w małżeństwa z Polakami.

Neumannowie radzili sobie bardzo dobrze - i z niemieckim, i z polskim. W zakładzie mistrzyni Neumann szyto wszystko, od dziecięcych fatałaszków, przez ślubne suknie, do płaszczy, pelis różnych. Jadwiga, pod okiem mistrzyni, zdobywała krawieckie szlify, a była panną pojętną.
- Jedynie męskie marynarki, z tym miałam kłopot i już nawet nie próbowałam potem. Nawet w małżeństwie, gdy obszywałam męża, a potem dorastających synów, kupowało się z metra na spodnie, a marynarki szył krawiec. Tak było - przypomina sobie.

Jadwigę w firmie Neumannów ceniono za staranność. Wszystko co robiła było wypracowane, obrębione dokładnie, a przecież w owych czasach nie było jeszcze maszyn wielofunkcyjnych, więc było to, rzeczywiście, rękodzieło. Doceniała Neumannowa tę staranność Jadwigi, traktowała ją niemalże jak własną córkę.
Zakład miał renomę i gdy nadszedł czas trudny, okupacja gdy w mieście pojawili się żołnierze w niemieckich mundurach, gdy zjechali urzędnicy z rodzinami z odległych stron Rzeszy, do firmy Neumannów zaczęły zaglądać żony oficerów, różne elegantki. Często bywało i tak, że musiały karnie czekać cierpliwie na swoją kolej. - No, chyba, że Jadzia weźmie i wieczorem, po pracy uszyje - wchodziła na ten moment Neumannowa i w ten sposób dawała Jadwidze zarobić dodatkowy grosz. Nie zawsze były to pieniądze. Czasami dostała koc... wojskowy. Raz i drugi. Z nich szyła męskie kurtki, uznając, że to dobry, wartościowy materiał. Dla brata, dla ojca, a od 1943 r. dla męża Jana. Właściwie to całą męską rodzinę obszywała. Często klienci zostawiali jej resztki materiałów, które zostawały z ich szycia. Kombinowała tak, że sama była elegancko ubrana, a miejscowym elegantkom potrafiła dogodzić w każdym szczególe krawieckiej sztuki.

Któregoś dnia wieść poszła, że w lasku rusinowskim pod Rypinem duży obóz szkoleniowy powstaje dla młodych Niemców z Hitlerjugend. Szło tam sporo towarów, przesyłki przychodziły koleją, w workach jutowych. Te worki, to był też materiał, a taka krawcowa jak Jadwiga wiedziała już, co z nim zrobić.
- Była wojna, ludzie ginęli, ale mnie, moja pani Neumann, uchroniła od głodu, od niedostatku. I nie tylko.
Brali na roboty w głąb Rzeszy. Na tej liście znalazł się Stefan, starszy brat Jadwigi. Dzięki Neumannowej trafił na Prusy Zachodnie, pod Iławę, do dobrych gospodarzy. Jadwiga, gdy go odwiedzała, musiała przynajmniej trzy dni tam zagościć. A wracała z wałówką dla całej rodziny.

Spadochron

Trafił się. Mówiono, że po amerykańskim lotniku. Jadwiga pocięła go odpowiednio i miała swój plan. Jej kuzynka, Zochna, szykowała się do ślubu. Pomyślała, że zrobi jej najlepszy prezent. Po prostu uszyje suknię ślubną! Wieść po mieście gruchnęła, że Zochna będzie miała prawdziwą, nylonową suknię. Każdy chciał to zobaczyć. Ileż ludzi się nazbierało przed kościołem św. Trójcy, żeby podziwiać suknię z kawałków amerykańskiego spadochronu. A ile zazdrosnych panien...??? Historia jak z Güntera Grassa, też prawdziwa.

Inga

Wielką nadzieją Neumannów była ich kilkunastoletnia córka Inga, jedynaczka. Był rok 1944, lato, gdy zdarzyła się wielka tragedia. Dziewczyna zachorowała na tyfus. Śmierć jedynego dziecka była dla tej rodziny większym dramatem niż wojna. Pochowano ją na cmentarzu ewangelickim pod Głowińskim. Tam gdzie od lat chowano starych Niemców rypińskich, osadników.
Życie jak epizod. Szły kawał drogi we dwie, do Głowińska, co tydzień, co kilka dni. Mistrzyni krawiecka Neumannowa i jej podopieczna - Jadwiga. Położyć kwiaty na grobie, zapalić świeczkę, pomodlić się.

Zbliżał się front, Armia Czerwona o krok. Neumannowie długo wahali się, ale słysząc co się święci, postanowili opuścić rodzinną dla nich ziemię, wyjechać na Zachód. Krawiecka mistrzyni zawołała do siebie Jadwigę. - Zaopiekujesz się grobem Ingi, dobrze? Pójdziesz na Głowińsk raz kiedyś, postawisz świeczkę, wyczyścisz pomnik. Ja do ciebie napiszę, jak tylko się urządzimy, a ty mi odpiszesz.

Przewrócony krzyż

Uciekli okupanci, wyjechali, nie wszyscy, starzy osadnicy, nadeszły wojska sowieckie. Zaczął się nowy porządek.
W majową niedzielę 1945 Jadwiga wybrała się na cmentarz w Głowińsku i oniemiała. Grób Ingi był zdewastowany. Bez krzyża, bez kamienia, bez nazwiska. Spojrzała dalej, widok nie do opisania. Ze zmarłymi przyszli walczyć, zniszczyć wszystko co niemieckie, pomyślała z trwogą.

List

Nadszedł z Moguncji. Neumannowa pytała w nim, co z nią, z rodziną, jak zdrowie, jak życie, płynie, czy odwiedza grób Ingi. Trochę serdecznych słów, adres i oczekiwanie odpowiedzi.

Chodziła po kuchni, po pokoju, trzymając list w dłoni. Jak jej to napisać? Jak jej to powiedzieć? I kto to zrobił? Polacy? Rosjanie? Źli ludzie.
Minęło kilka dni. Usiadła wreszcie, popłynęły słowa i łzy. Schowała list do koperty, a wszystko do szuflady, w maszynie krawieckiej singer. Nie odważyła się zasmucać człowieka, który czynił dla niej dobro. Tak sobie rzecz wytłumaczyła. Od tego czasu minęło ponad sześćdziesiąt lat.

- Jeszcze jej to opowiem - mówi wolno, ale wyraźnie. - Tam się kiedyś spotkamy - unosi wzrok do góry. - Może mi przebaczy...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska